Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Gdy przegrasz: podróż atlantycka, nieograniczony czas na zabawę z nami. Wola ze stali, wola oceanu, wola przestrzeni. Dover, dzień szósty Wiktor zwycięzca. On jest swoją tęsknotą za Ameryką. Marzy o tym, żeby na żaglówce przepłynąć jedno z siedmiu mórz. Sally jest przekonana. Płonie w niej pycha. Pewnego dnia zdobędzie kanał La Manche. W tobie: wola przestrzeni, wola ze stali, wola oceanu? Sally Bauer. Triumfalnie wkracza na ląd w Dover. Ludzie ściskają jej dłonie, ktoś pomaga zetrzeć lanolinę. Kiedy my dobijamy do brzegu, pada deszcz, drobny, ciepławy letni deszcz. Ostatnią część dystansu pokonujesz, siedząc z nami w łodzi. Z kocem na ramionach, z naręczem porażki. Deszcz spływa po niespokojnych twarzach latawcowych dzieci. Zastanawiałam się, czym się różniłaś od Sally. Zastanawiałam się, czy to nie moja wina. Kanał nie potrafi mi na to odpowiedzieć. Ani nieba nad Dover. Wasze drogi skrzyżowały się właśnie tutaj, pomyślałam, że może uda mi się coś zrozumieć, gdy raz jeszcze zobaczę tę wodę. Dwie pływaczki w Kanale. Sally Bauer. Drugą jesteś ty. Sally Bauer przepływa kanał La Manche, twoje silne ramiona pełne są latawcowych dzieci, odpływasz. Nie wrócisz nigdy. Wszystko albo nic. Tak piszesz. H w kostiumie Supermana śpi na siedząco przed wejściem na poddasze. Wygląda na to, że zmęczony staniem z uchem przy drzwiach osunął się i zasnął. Głowa spoczywająca na kolanach, zwilżone śliną spodnie. Zrobił to samo co ja: nastawił budzik, a później czekał na ciebie z nadzieją, że dopadnie cię, zanim pojedziesz na pływalnię. Podnoszę go ostrożnie. Jest coraz cięższy, a przecież ciągle jeszcze taki mały, o chudych nogach i rękach jak patyki. Podnoszę go bez problemu, leży bezwładnie w moich objęciach, z głową przewieszoną przez ramię, z otwartymi ustami. Wnoszę go do pokoju z lalką-staruszką i karuzelą z duszkami, do niebieskiej pościeli z Kubusiem Puchatkiem. Gdy kładę go do łóżka, otwiera oczy i zatrzymuje na mnie wzrok, zamglony. - Mamo - mamrocze - nauczyłem się pływać. Po patrz. Zanim ponownie zamknie powieki, robi w powietrzu kilka ruchów ramionami. Strzępki zaschniętej śliny w kąciku ust i na piersi Supermana. Wspinam się na łóżko i obejmuję go od tylu. Ramiona pływaka drgają, słyszę niewyraźne słowa. - Mamo - mówią ramiona w moich. - Popatrz na mnie, pływam, już umiem, w końcu się nauczyłem. Zobacz. Kładę dłonie na jego trzepoczących rękach i zamykam oczy. Po chwili wszystko wygasa i milknie. Budzę się, gdy w pokoju jest już jasno, H zniknął, w oknie porusza się lekko karuzela z duszkami. Jak gdyby ktoś właśnie ją potrącił. Leżysz twarzą do ściany, przykryta kocami. Na poddaszu. Odwracasz się w moją stronę, gdy wchodzę po schodach. - Cześć - mówisz i podnosząc koce, wciągasz mnie do środka. Jest ciemno i słodko, a gorąca skóra twoich ramion parzy, gdy przeciągam po niej dłońmi. Leżymy w milczeniu i przyglądamy się cieniom sunącym po pokoju. Cienie to czas, chcę, żeby czas płynął wolniej. W końcu zostaje tylko kilka białych plamek światła przy samych schodach. Myślę o planowanej podróży do Ameryki. Myślę o jachcie Victory i o tym, jak wiatr, targając włosy, wciąga nas w wir przygody. Tak mówi Wiktor. Opowiada o morzu. - Mogłabyś...? Twój głos błąka się gdzieś między kocami, niewyraźny, ale słyszę, że Wiktor i H wrócili do domu, więc zbiegam po schodach i zamykam drzwi na klucz. - Opowiedz o Sally, proszę. - Przed czy po Kanale? - Przed. Kiedy nikt w nią nie wierzył i cały czas jej się nie udawało. Opowiedz jeszcze raz. I opowiadasz o Sally, a ja zasypiam w twoich ramionach. W półśnie słyszę klamkę. Zgrzyta w ten charakterystyczny sposób, gdy uwieszą się na niej H, ale dzisiaj kwęka tylko parę razy, H poddaje się nadspodziewanie szybko i po chwili znika. Na poddaszu jest już zupełnie ciemno, gdy stoisz nade mną w płaszczu i odgarniasz mi grzywkę. - Chodź - mówisz i schodzimy na dół. Dom śpi, z wyjątkiem szumiącego w kuchni wentylatora. Mijamy pokój H. Jest tam prawie zupełnie jasno, światło księżyca światło lampki pogodne kwietniowe niebo. Karuzela z duszkami obraca się lekko, lalka jak zwykle wbija w nas nieruchome spojrzenie. H leży z kołdrą w objęciach, otula ją ciałem niczym pancerzykiem. Zwisająca z łóżka ręka dotyka podłogi. Opuszczasz roletę do połowy i odwracasz H na plecy. Lampka nocna świeci mu prosto w twarz, twoja dłoń - w jego wilgotnych od potu włosach