Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Zaczyna się doznawać zdrożnego zaciekawienia, iloma innymi jeszcze sposobami ludzie umierają w każdej minucie lektury j palce przy kartkowaniu stron stają się jakby troszkę lepkie. Oczywiście potnieją, bo to nie może być przecież krew. Śmierć z głodu jest zaopatrzona w odnośnik podający, że owa tablica (bo trzeba było osobnej tablicy, z rozbiciem na wiek zagłodzonych; najwięcej umiera dzieci) ważna jest tylko dla roku wydania książki, wielkość ta bowiem rośnie szybko, i to w postępie arytmetycznym. Śmierć z przejedzenia też się wprawdzie zdarza, lecz jest 119 000 razy rzadsza. W tych danych jest coś z ekshibicji i coś z szantażu. Właściwie miałem ochotę tylko zerknąć do tego działu, lecz czytałem go potem jakby od przymusu, tak jak człowiek czasem odlepia sobie opatrunek od krwawiącej rany, żeby ją zobaczyć, albo dłubie szpilką w dziurze bolącego zęba. To boli, ale trudno przestać. Te cyfry są jak środek bez .zapachu i smaku, powoli wsączający się w mózg. A przecież ja tu omal żadnej nie wymieniłem i nie zamierzam wyliczać choćby głównych działów marazmu, uwiądu, kalectw, narządowych zwyrodnień, bo zacząłbym cytować książkę, gdy mam tylko napisać z niej recenzję. Właściwie jednak te uporządkowane rubrykami, ustawione w tablicach słupki cyfr o wszystkich rodzajach. Śmierci, te ciała dzieci, starców, kobiet, noworodków wszystkich narodowości i ras, bezmaterialnie obecne .poza kolumnami liczb, nie są główną sensacją tej książki. Napisawszy to zdanie zastanowiłem się, czy mówi prawdę, i powtórzę: nie, nie są. Z całym tym ogromem konania ludzkiego jest tak trochę, jak z własną śmiercią: jakby się już o tym uprzednio wiedziało, a tylko Ogólnikowym i mglistym sposobem, którym pojmujemy nieuchronność własnej agonii, choć nie znamy jej wyglądu. Właściwy ogrom życia w jego cielesności ukazuje się już od pierwszych stron. Podane tam fakty są nie do podważenia. Można bowiem w końcu powątpiewać, czy dane działu umierania są ścisłe. Opierają się wszak na przeciętnych. Trudno uwierzyć, żeby taksonomia i kauzalistyka zgonów były uchwycone z pełną dokładnością. Zresztą lojalni autorzy wcale nie ukrywają przed nami możliwych odchyleń statystycznych. Już wstęp bardzo porządnie opisuje metody użyte do obliczeń, a nawet zawiera wzmianki o zastosowanych po temu komputerowych programach. Metody te nie wykluczają tak zwanych standardowych dewiacji, ale one nie mają żadnego znaczenia dla tego, kto czyta, bo cóż właściwie za różnica, czy na minutę umiera siedem tysięcy osiemset noworodków, czy osiem tysięcy sto? Zresztą te odchylenia mają być nikłe przez tak zwany efekt bilansowego -zatarcia. Wprawdzie ilość porodów (skoro się już o nich powiedziało) jest niejednakowa w różnych porach roku i doby, ale na ziemi wszystkie pory dnia, nocy i roku współistnieją nieraz, więc suma przyporodowych śmierci pozostaje stała. Są jednak rubryki z danymi od wnioskowania pośredniego i okólnego, bo na przykład ani policje państwowe, ani prywatni mordercy, zawodowi czy amatorzy (z wyjątkiem ideowych), nie ogłaszają danych o efektywności swej pracy. Tam błąd wielkości istotnie może być spory. Natomiast statystyki pierwszego działu są niepodważalne. Podają, ile jest ludzi, a tym samym żywych ciał ludzkich w każdej minucie, wyjętej z 525 600 minut każdego roku. Ile jest ciał, to znaczy: ile mięśni, kości, żółci, krwi, śliny, płynu mózgowo- rdzeniowego, kału i tak dalej. Jak wiadomo, kiedy rząd wielkości do uzmysłowienia jest bardzo duży, popularyzator chętnie ucieka się do obrazowych zestawień, i to samo robią Johnsonowie. Gdyby więc całą ludzkość zebrać i stłoczyć w jednym | miejscu, zajęłaby trzysta miliardów litrów, czyli niespełna jedną trzecią kilometra sześciennego. Niby dużo. Ocean światowy zawiera wszakże miliard dwieście osiemdziesiąt milionów kilometrów sześciennych wody, więc gdyby całą ludzkość, tych pięć miliardów ciał, rzucić do oceanu, jego poziom nie podniesie się nawet o jedną setną milimetra. Po tym jednym pluśnięciu ziemia i stałaby się na zawsze bezludna. Takie zabawy ze statystyką można uznać słusznie za dość tanie. Mają niby służyć refleksji, że my, którzyśmy rozmachem naszych działań zatruli powietrze, glebę, morza, ustepowili dżunglę, wytrzebili miliardy gatunków zwierząt i roślin, które żyły przed setkami milionów lat, dosięgli innych planet i zmienili nawet albedo Ziemi, objawiając w ten sposób naszą obecność obserwatorom kosmicznym, moglibyśmy zniknąć tak łatwo i bez śladu. Mnie to jednak nie zafrapowało, podobnie jak wyliczenie, że z ludzkości można by wytoczyć 24,9 miliardów litrów krwi i nie byłoby to ani czerwone morze, ani nawet jezioro. Dalej, pod zaczerpniętym z Eliota mottem, że egzystencja to „birth, copulation and death”, idą nowe cyfry. W każdej minucie kopuluje 34,2 milionów mężczyzn i kobiet. Do zapłodnienia dochodzi tylko w 5,7 procenta stosunków, lecz łączny ejakulat o objętości 45 000 litrów na minutę zawiera bilion dziewięćset dziewięćdziesiąt milionów (z odchyleniami na ostatnim miejscu) żywych plemników. Taka właśnie ilość kobiecych jajeczek mogłaby ulegać zapłodnieniu sześćdziesiąt razy na każdą godzinę przy minimalnej proporcji jednego plemnika na jedno jajeczko, i wówczas, w tym niemożliwym przypadku, w każdej sekundzie zostałyby poczęte trzy miliony dzieci. Te dane są jednak też tylko statystyczną manipulacją. Pornografia i nowożytny styl życia oswoiły nas z postaciami życia seksualnego. Myślałby kto, że już niczego nie można w nim obnażyć, niczego takiego ukazać, co byłoby zaskakującą nowością. Ogarnięte statystyką jest przecież zaskoczeniem