Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Za każdym razem, gdy jakiś Nyueng Bao dzieli się ze mną swoimi tajemnicami, zawsze pozostają pewne wątpliwości. - Hę, hę, hę. Jesteś bystra, Śpioszka. Kilka złudzeń i żadnych widocznych obsesji. Sądzę, że Doj był z tobą na tyle szczery, na ile potrafił się zmusić. Zakładając oczywiście, że ze mną również był szczery, gdy przyszedł się później naradzić. Ale przynajmniej usłyszał wreszcie, jak mówiłem mu, że to jest już nowy wiek. To właśnie chciała pokazać nam wszystkim Hong Tray, kiedy zdecydowała, że jengal ma być mężem Sahry. Wszyscy jesteśmy jak zagubione dzieci. Musimy podać sobie ręce. Hong Tray chciała, abyśmy to też zrozumieli. - Mogła powiedzieć. - To była Hong Tray. Prorokini. Prorokini Nyueng Bao. Chciałabyś, żeby wydawała głupie proklamacje jak Radisha albo Protektorka? - Właśnie tak. Do Trang zachichotał. A potem wyglądało, jakby zasnął. O co tu chodziło? Myślałam. - Wujku? - Och? Co? Przepraszam, młoda damo. Posłuchaj. Nie wydaje mi się, aby ktoś jeszcze o tym wspominał. Być może nie widział tego nikt prócz Goty i mnie. Ale miejsce to nawiedza duch. Widzieliśmy go kilka razy w ciągu ostatnich dwu nocy. - Duch? - Czy Murgen zaczynał się powoli stawać tak silny, że widywali go również inni ludzie? - To jest zimna i zła istota, Śpioszka. Przypomina coś, co jest najszczęśliwsze, gdy może czaić się w wejściach do grobowców albo ślizgać po kopcach czaszek. Jak ten dzieciak wampir w klatce na tygrysa. Powinnaś bardzo z nią uważać. A chyba powinienem położyć się do łóżka. Zanim zasnę tutaj i twoi przyjaciele będą gadać. - Jeśli mają o mnie plotkować, nie potrafię wymyślić nikogo lepszego, w czyim towarzystwie chciałabym się znaleźć. - Któregoś dnia, kiedy znowu będę młody. Podczas następnego obrotu Koła. - Dobranoc, Wujku Pomyślałam sobie, że mogłabym mu trochę poczytać, ale niemalże natychmiast zasnęłam. W pewnej chwili, otworzywszy oczy pośród nocy, przekonałam się, że duch Do Tranga naprawdę istnieje. Obudziłam się, od razu całkiem przytomna, i zobaczyłam stojącą w pobliżu drżącą sylwetkę przypominającą mniej więcej ludzką. Najwyraźniej obserwowała mnie. Stary wykonał dobrą robotę, opisując ją. Przez chwilę zastanawiałam się, czy to przypadkiem nie śmierć we własnej osobie. Zniknęła, gdy tylko wyczuła, że nie śpię. Leżałam przez jakiś czas, starając się wszystko zebrać w jedną całość. Murgen? Duszołap na przeszpiegach? Ktoś zupełnie nieznany? Albo, co wydawało się najbardziej prawdopodobne, dziewczyna w tygrysiej klatce na ektoplazmatycznej przechadzce? Próbowałam się nad tym zastanowić, byłam jednak zbyt zmęczona i sen ogarnął mnie natychmiast. 35 Z miastem było coś nie tak. I nie chodziło tu tylko o unoszącą się nad nim zupełnie niezwykłą woń czystości. Deszcz padał przez większą część nocy. Ani nie o ogłupiałe spojrzenia żyjących na ulicach ludzi, którzy właśnie mieli za sobą najgorszą noc w życiu. Chodziło o coś jeszcze. Czuło się, jakby miasto powstrzymywało dech, i wrażenie to nasilało się w miarę zbliżania do biblioteki. Może chodziło o jakiś rodzaj czysto psychicznej reakcji. Przystanęłam. Kapitan mawiał, że powinno się ufać swoim instynktom. Jeśli z pozoru coś jest nie tak, wówczas należy zastanowić się nad genezą tego wrażenia. Powoli obróciłam się dookoła. Wokół nie było żadnego z ulicznych nędzarzy. To jednak można było jeszcze zrozumieć. Śmierć zebrała wśród nich swoje żniwo, a ci, co przeżyli, z pewnością kurczowo trzymali się wszelkiego schronienia, jakie mogli znaleźć, obawiając się, że za dnia Szarzy przejmą robotę cieni. Ale Szarych również nie było nigdzie w zasięgu wzroku. I ruch uliczny był zdecydowanie mniej intensywny, niż powinien. A spośród większości maleńkich, jednoosobowych straganów, gdzie wystawiano wszelkie możliwe towary, tylko nieliczne podjęły dziś rano pracę. W powietrzu czuło się woń strachu. Ludzie czekali, aż coś się wydarzy. Jakby wcześniej widzieli coś, co nie wróżyło najlepiej nadchodzącemu dniowi. Nie sposób jednak było domyśleć się, o co właściwie chodzi. Kiedy zapytałam o to jednego z handlarzy, na tyle odważnego, by w ogóle znaleźć się na ulicy, on zignorował moje pytanie i zamiast odpowiedzieć, próbował przekonać mnie, że żadną miarą nie przeżyję następnego dnia bez grzebienia z kutego mosiądzu. Coś mnie tknęło; przyszło mi do głowy, że być może przynajmniej po części ma rację. Zatrzymałam się, by wypytać kolejnego handlującego mosiądzem, którego stragan znajdował się w miejscu, skąd było już widać bibliotekę. - Gdzie się wszyscy dzisiaj podziali? - zapytałam, oglądając równocześnie coś w rodzaju łyżeczki do herbaty o wydłużonej rączce, rzecz właściwie całkowicie bezużyteczną. Gdy spojrzenie handlarza na moment umknęło w stronę biblioteki, zaczęłam się domyślać, że moje podejrzenia nie są bezpodstawne. I cokolwiek go tak nastraszyło, musiało to mieć miejsce zupełnie niedawno, żadna bowiem dzielnica Taglios nie pozostanie na dłużej cicha i spokojna