Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Zamiast zebra si na odwag i powiedzie: jedz, Bóg z Tob i z nami -nie mogBam na to patrze i powiedziaBam bez zastanowienia: masz pBaka, to zostaD. WystarczyBy te sBowa. UspokoiB si i powiedziaB: zostan. Bd uciekaB, kiedy przyjd po mnie. {adne z nas w tym krytycznym momencie nie pomy[laBo, |e ucieczka w ostatniej chwili, kiedy sidBa ju| zastawione, nie daje |adnej szansy. PowiedziaB równie|, jak przy zameldowaniu w Wi-lejce wpisali go na osobn list, a figurowaB na niej, nie pamitam dokBadnie, 80-ty, czy te| 82-gi. Ta czarna lista byBa dla niego zmor, wci| go niepokoiBa. Po powrocie nigdzie nie ruszaB si z domu, a ja po dawnemu pracowaBam w domu i w szkole. On od powrotu z Wilejki staB si zamknity w sobie, nic go w domu nie interesowaBo, a na domiar zBego utworzyB mu si brzydki czyrak na tylnej cz[ci ciaBa. Co wieczór musiaBam robi opatrunki. Wszystko si waliBo na mnie, jak z rogu obfito[ci. Jako| zbli|aBy si [wita Bo|ego Narodzenia, zwane tutaj KALADY. Siostra moja wyjechaBa do dentystki w Wilejce plombo- 43 wa zby, a byBo to 18 grudnia. Wróciwszy ze szkoBy sporzdziBam obiad i po caBym obrzdku wieczorem przyniosBam dzie| i zrobiBam rozczyn na chleb. MiaBam zamiar upiec go nazajutrz. Wreszcie do[ pózno poBo|yBam si spa. Po[ród nocy ze zdrowego snu poderwaBo mnie na nogi piekielne Bomotanie kolbami w drzwi i wrzask mskich gBosów  odkrywaj dwery"6. Chwyciwszy na siebie szlafrok, pantofle na nogi, rzuciBam si szuka zapaBek, by zapali lamp. M| w tej minucie ju| byB gotowy, chwyciB mnie za twarz pocaBowaB i urywanym gBosem wyrzekB - |egnaj. Ja chciaBam go powstrzyma, |e nie czas ucieka. WyrwaB si z moich rk, pomknB w pust poBow domu, nawet drzwi nie stuknBy za nim. Zapaliwszy lamp, trzsc si jak w febrze, skoczyBam drzwi odryglowa, bo zdawaBo si, |e nie wytrzymaj uderzeD. Tylko rygiel drgnB, drzwi z caBym impetem odskoczyBy jak za silnym podmuchem i kilka postaci mskich runBo obok mnie do kuchni jak huragan. Kiedy weszBam i ja do kuchni usByszaBam niesamowity wrzask - ruki w wierch7. Przera|ona stojc w progu ujrzaBam na [rodku stojcego te[cia i szwagra, którzy wznie[li do góry rce, a te dr|aBy im jak za podmuchem wiatru. Sama nie wiedziaBam, czy te| mam rce podnie[, wic staBam z boku oniemiaBa, bezwBadna. Zaraz rzucili si stojcym przeszukiwa kieszenie. PatrzyBam na to z jak[ pustk pod czaszk od nagBego przera|enia. W tym momencie drzwi wej[ciowe si otworzyBy i dwaj |oBnierze wprowadzili m|a. Ten rzuciB si, a raczej powaliB na Bó|ko, dostaB szoku nerwowego. Co[ beBkotaB, czego sama nie mogBam zrozumie, piana wystpiBa mu na usta. Dzieci przera|one poderwaBy si ze snu z pBaczem, widzc nagle kilku obcych ludzi. Nie wiedziaBam kogo uspokaja. ChwyciBam rcznik, umoczyBam w wodzie i poBo|yBam m|owi na czoBo. Dwóch starszych rang, których szar|y nie rozró|niaBam, zaczli z m|a drwi,  Aa! Oficer! Wstydno wam udziera"8! SBowa te wydaBy mi si ciosami 6 Wl.otkrywaj dwieri (ros.) - otwieraj drzwi 7 Ruki wwierch (ros