Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Przed samą północą wracała Kasia do domu, a wciąż jeszcze nie dosyć jej było wesołych pieśniczek i zabawy: Koziyry bych tańcowała, Koziyry mi grejcie, Czornech butki potargała, Czyrwione mi dejcie... — nuciła dźwięcznym głosem, aż żółtooka sówka porwała się spłoszona z wierzby i odleciała daleko w las. Rada sobie dziewczyna szła ku domowi tanecznym krokiem: to ujmowała się pod boki i przytupywała nóżką w czerwonym trzewiczku, to kłaniała się miesiącowi na niebie i gwiazdom, które mrugały na nią z wysoka. Ukłoniła się też i spróchniałej wierzbie, ująwszy się za suknię końcami palców, jak to czynią panie, a wtedy posłyszała tuż z bliska głos, nucący jej w odpowiedzi dalszą strofę pieśniczki: Rosną róże koło dworu, Rośnie macierzanka, Milsza mi jest ze wsi dzioucha Niżeli szlachcionka... I spoza wierzbowego pnia wysunął się nagle na drogę strojny pan o wspanialej postawie. W jasnej poświacie miesiąca dostrzegła Kasinka jego czerwony żupan przepasany pasem tkanym złotem. Diamentowa agrafa u kołpaka z piórami błyszczała mu nad czołem niby gwiazda. Skłonił się przed Kasią i rzekł: — Tańcujesz rada, dzieweczko! Pójdźże i ze mną w taniec! — tu ruchem dłoni ukazał na most. Kachna nie widziała nigdy jeszcze tak strojnego i wspaniałego szlachcica. Nawet graf ze Strzelec, którego zobaczyła raz na odpuście w Czarnowąsach, nie nosił 34 takiego czerwonego żupana, lecz tylko kusy fraczek. Skłoniła się więc Kasinka, jak umiała najpiękniej, i rękę szlachcicowi podała. Pan ujął ją lekko za końce palców. W tejże chwili Kasia poczuła, że jego ręka jest mokra i chłodna. Kiedy zaś szlachcic poruszył ramieniem, wydało się dziewczynie, że z rękawa czerwonego żupana wycieka woda. „Ej, widzi mi się tylko" — pomyślała i uśmiechnęła się bardzo rada swemu ta-necznikowi. Odpowiedział jej także uśmiechem. Szum trzcin na wietrze, granie świerszczy i pluskanie rzeki przemieniły się w muzykę tak wdzięczną i miłą dla ucha, że Kasinka nie wiedzieć jakim sposobem, a bardzo zgrabnie, poruszała się po moście w tańcu dworskim, którego dotąd nie znała. Kłaniała się zaś szlachcicowi w czerwonym żupanie tak, jak sama raciborska grafi-na lub inna można dziedziczka z okolicy. Szlachcic cieszył się z tego i raz po raz wąsa podkręcał. A miał wąs długi i ciemny, tyle że nadto do suchego badyla podobny czy wodnej trawy. — Ej, widzi mi się tylko! — szepnęła sobie dziewczyna i poprawiła gerlandę na główce, by się urodniejszą wydać szlachcicowi. Potem tańczyli wiejskie tańce, waloszka, obracanego, a kiedy tylko zaczęli skakanego, przytupywał szlachcic z ochotą, aż się cały most trząsł i dziwnie trzeszczał. „Czemuż to mój tanecznik tak osobliwie tupie?" — pomyślała Kasia i schylając się w tańcu spojrzała na nogi szlachcica. Zobaczyła dziw niesłychany: tancerz jej bowiem na jednej nodze miał piękny but z żółtego safianu, na drugiej zaś zwykłe końskie kopyto. „Dziwny to jakiś człek, ale możny, bo i skądże by miał taki piękny, czerwony żupan?" — rozważała Kasinka, a pan schylał przed nią głowę w sobolowym kołpaku jak przed jaką królową. Kachna dojrzała wówczas i złoty kolczyk w jego uchu, ozdobę, jakiej młodzieniec żaden nie nosił w ich okolicy ani w samym Opolu. „Cóż — pomyślała. — Takie to pańskie grymasy! Jeden perukę nosi na głowie, jak ten graf ze Strzelec, a drugi kolczyk w uchu jakby niewiasta". A szlachcic tymczasem tak poprowadził taniec, że przywiódł Kasinkę na sam brzeg mostu, tam gdzie w ostatnią burzę wiatr złamał poręcz. — Proszę cię na wieczerzę do mego dworu, dzieweczko! — rzekł miłym głosem i ujął Kasię pod ramię. — Gdzie jest waszmości dwór? — zapytała dziewczyna i drżenie po niej przebiegło, bo od szlachcica wiał lodowaty chłód. — Tam jest mój dwór! — odpowiedział pan i wskazał ręką na rzeczną głębinę. 35 Kasia spoziera, a tu pod mostem tylko rzeka pluska i nieruchome stoją nad wodą kosaćce. Tylko kumkają żaby w sitowiu. — Boże mój! Toż to Utopiec! — krzyknęła Kasia i nieprzytomna z lęku rzuciła się do ucieczki. — Stój! Stój! Stój! panienko! — szlachcic w czerwonym żupanie przytrzymał Kachnę, ułapiwszy ją mocno za suknie. — Będzie nam dobrze razem w mule, na dnie... Dziś jeszcze ciebie poślubię... Zostań!... — mówił, a jego ręce, o palcach ciemnych i spiętych błoną jak łapy kacze, silnie trzymały dziewczynę za szatki