Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nie ma jeszcze tygodnia, drogi panie - rzekł piecze-niarz, biorąc pod rękę nieśmiałego guwernera, od niedawna bawiącego w domu - jak zastałem tę biedną matkę smutną i samą przy kominku. „Go pani?" spytałem. Margrabina spojrzała na mnie z uśmiechem, ale widziałem, że płakała: „Myślałam, odparła, że to dziwne być tak samą kiedy się miało pięcioro dzieci; ale to jest nasz los! A przy tym ja jestem taka szczęśliwa, kiedy Moina się bawi!" Mogła się zwierzyć mnie, wszak niegdyś znałem nieboszczyka jej męża. To było wielkie zero, miał szczęście, że znalazł taką żonę; to pewna, że jej zawdzięczał swoje parostwo i swoje stanowisko na Dworze. Ale w rozmowy światowe wkrada się tyle omyłek, czyni się w nich z lekkim sercem tyle złego, że historyk zmuszony jest dobrze ważyć zdania obojętnie rzucane przez tylu obojętnych. Może w ogóle nie powinno się roztrząsać między matką a dzieckiem, kto ma słuszność a kto jej nie ma. Między tymi dwoma sercami jest tylko jeden możliwy sędzia. Tym sędzią - Bóg! Bóg, który często spuszcza na rodziny swoją pomstę i który wiekuiście używa dzieci przeciw matkom, ojców przeciw synom, ludów przeciw królom, władców przeciw narodom, wszystkich przeciw wszystkim; zastępując uczucia uczuciami jak młode liście zastępują stare na wiosnę; działając w celach niezmiennego porządku, celach jemu tylko znanych. Bez wątpienia każda rzecz idzie - lub lepiej rzekłszy - wraca do niego. Te zbożne myśli, tak naturalne u starców, kłębiły się w duszy pani d'Aiglemont; czasem jasne, to znów mętne, to rozwijały się pełne niby kwiaty na powierzchni wody w czasie burzy. Siedziała zmęczona, osłabiona długim rozmyślaniem, zadumą, w której życie całe wstaje i rozsnuwa się przed oczyma tych, co przeczuwają śmierć. Ta kobieta, zestarzała przed czasem, przedstawiałaby dla jakiegoś poety przechodzącego bulwarem ciekawy obraz. Pa" trząc na nią jak siedzi w nikłym cieniu akacji - cień akacji o południu! - wyczytalibyście tysiąc myśli wypisanych na tej 172 twarzy twarz coś hiadei i zimnej, nawet w pełnym słońcu. Ta wymowna ^ wyrażała coś poważniejszego jeszcze niz życie u schyłku, głębszego niż dusza zmęczona doświadczeniem. Był to jeden z owych typów, które wśród tysiąca fizjonomii obojętnych i bez charakteru zatrzymują nas na chwilę i pobudzają do myślenia: tak jak wśród tysiąca obrazów w Muzeum uderzy cię bądź to cudna głowa, w której Murillo oddał boleść matki, bądź twarz Beatrix Cenci na której Giwido umiał odmalować najbardziej wzruszającą niewinność w najokropniejszej zbrodni, bądź posępna twarz Filipa II, w której Velasquez na wieki zaklął majestatyczną grozę królewskości. Niektóre twarze są niby narzucające się despotycznie obrazy, które mówią do was, pytają was, odpowiadają waszym tajemnym myślom, tworzą całe poematy. Zlodowaciała twarz pani d'Aiglemont była jednym z tych straszliwych poematów, jedną z owych fizjonomii rozsypanych tysiącami w „Boskiej Komedii" Dantego. Przez ten krótki czas, kiedy kobieta jest w rozkwicie, uroda jej doskonale nadaje się do kłamstwa, na jakie ją skazuje jej przyrodzona słabość i nasze prawa. Pod bogatym kolorytem świeżych policzków, pod ogniem spojrzenia, pod delikatną siecią drobnych rysów, subtelnych linii, wszystkie jej wzruszenia mogą pozostać ukryte. Rumieniec, który barwi jej kolory już z natury tak żywe, nie zdradza nic; wszystkie wewnętrzne ognie zlewają się tak dobrze z blaskiem tych oczu tryskających życiem, iż przelotny płomień cierpienia staje się tylko jednym wdziękiem więcej. Toteż nie ma nic dyskretniejszego niż młoda twarz, tym że jest tak nieruchoma. Twarz młodej kobiety ma spokój, gładkość, chłód tafli jeziora. Fizjonomia kobiet zaczyna się dopiero w trzydziestym roku. Do tego wieku malarz znajduje na ich twarzy jedynie kolor biały i różany, uśmiechy i wyrazy powtarzające tę samą myśl, myśl młodości i miłości, myśl jednostajną i pozbawioną głębi. Ale na starość wszystko u kobiety Przyszło do głosu; namiętności wrosły w jej twarz; była kochan- ' ną, matką; najbardziej gwałtowne wyrazy szczęścia i bólu 1 Y, pomiełv iei rv«y, odcisnęły się w nich tysiącem zmarsz- c k u ?cty JeJ rysy* odcisnęły się w nich tysiącem zmarsz-' ktore wszystkie mają swą wymowę. Wówczas głowa ko- 173 biety staje się wspaniała grozą, piękna melancholią lub wzniósł spokojem. Jeśli wolno jest dalej ciągnąć to dziwne porównanie można by rzec, że jezioro wyschłe wówczas pozwala nam oglą! dać ślady wszystkich strumieni, które je stworzyły. Głowa starej kobiety nie należy już wówczas ani do świata, który bezmyślny z natury z przerażeniem widzi zniweczenie wszystkich pojęć 0 smaku do jakich przywykł; ani do pospolitych artystów, którzy nie odkryją w niej nic; ale do prawdziwych poetów, do tych co mają poczucie piękna niezależnego od wszystkich konwencji, na których wspiera się tyle przesądów w sferze sztuki 1 piękna. Mimo iż pani d'Aiglemont miała na głowie modną kapotke, łatwo było dojrzeć, że włosy jej, niegdyś czarne, pobielały od okrutnych wzruszeń; ale sposób w jaki zaczesywała je w dwa pasma świadczył o dobrym smaku, zdradzał nawyki wykwintnej kobiety, doskonale rysując jej zwiędłe i pomarszczone czoło, w którego liniach widniały wszakże ślady dawnego blasku. Owal twarzy, regularność rysów, dawały niejakie pojęcie o piękności, z której musiała niegdyś być dumna, ale ślady te tym bardziej jeszcze podkreślały cierpienia, które musiały być bardzo bolesne aby tak wyżłobić tę twarz, wysuszyć skronie, wciągnąć policzki a zwiędłe powieki ogołocić z tego, co jest wdziękiem spojrzenia, z rzęs. Wszystko było w tej kobiecie milczące; jej chód i ruchy miały ową skupioną i majestatyczną powagę, która nakazuje szacunek. Skromność jej zmieniła się w nieśmiałość widocznie pod wpływem przyzwyczajenia, jakiego nabrała od kilku lat, aby się chować w cień wobec córki. Słowa jej były rzadkie i łagodne jak u wszystkich osób zmuszonych zastanawiać się, skupiać się, żyć w sobie. To zachowanie i to jej wzięcie budziły dziwne uczucie, które nie było ani obawą ani litością, ale w którym stapiały się tajemniczo wszystkie odcienie tych różnorodnych wrażeń