Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Potem wzięła na ręce dziecko i odeszła na bok, a gospodarz odezwał się do niej: — Mykytowno, kiedy położysz spać dziecinę, to zajdź do nas; chcemy cię o coś wypytać. I powiedzcie tam mojej starej, niech nam gotuje wieczerzę, ale nie hałuszki ** albo kuliszas, bo przecie mamy gościa! Staruszka wyszła z izby, a on jeszcze rzucił za nią: — Zajdźcie do nas, Mykytowno, jak się uporacie ze wszystkim. — Dobrze, zajdę — odpowiedziała Mykytowna już w sieni. Wypiwszy jeden i drugi kieliszeczek gospodarz mój stał się rozmowniejszy. Rozgadał się tak dalece, że sam tego nie zauważając opowiedział mi cały swój życiorys. Opowiedział między innymi o tym, jak za swoich kawalerskich czasów był pogońcem36 pod Francuzami i wrócił z Niemiec goły, golusieńki, z jednym batem w rękach, i jak potem wynajął się do pracy u popa, i jak następnie własnym trudem i rozumem wzbogacił się i z bezdomnego sieroty wyrobnika wyszedł na 2 — Księżna. Warnak 17 pierwszego we wsi gospodarza. Słowem, w ciągu godziny, nie wypytując o nic, dowiedziałem się całej jego naj intymniejszej historii. Ale to mi się w nim najwięcej spodobało, że opowiadając swoje zwykłe dzieje napomykał jakby mimochodem o swoich bohaterskich czynach, nie widząc w nich nic niezwykłego. A tymczasem staruszka przyniosła nam wieczerzę i sama powieczerzała z nami. Odmówiwszy po jedzeniu modlitwę gospodarz zwrócił się do staruszki mówiąc: — Teraz, Mykytowno, opowiedz nam o swojej księżnej, jak się to tam u was działo. Ale najpierw — dodał — natoczcie nam dzbanek sływianki 37, to weselej nam będzie słuchać. Po pięciu minutach staruszka wróciła do izby z pokaźnym szklanym hłeczykiem3S w rękach. Postawiwszy hłeczyk na stole, sama usiadła na ławce, pomilczała chwilę i przemówiła z westchnieniem: — O jej nieszczęśliwym żywocie, Stepanowyczu, o jej doli gorzkiej, ciężkiej, gotowa jestem opowiadać każdego dnia, każdej godziny, całemu światu, żeby cały świat wiedział o jej gorzkich, krwawych łzach i dręczył się tymi krwawymi łzami. — I staruszka cicho zapłakała. Wypiliśmy po kieliszku sływianki, a Mykytowna otarłszy łzy zaczęła tak: — Nie umiem powiedzieć, ile to lat minęło, ale zdarzyło się to dawno, przed Francuzami 39: byłam wtedy jeszcze taką stryhą 40, kiedy nieboszczyk Demian Fe-dorowicz, Panie świeć nad jego duszą, przyszedł spod Francuzów. Służył w jakimś pułku kozackim, a w jakim mianowicie, nie umiem panom powiedzieć. Wiem tylko, że był w kozakach, i nic więcej. Ojca, Fedora Pa-włowicza, Panie świeć nad jego duszą, nie zastał już 18 przy życiu. Rozejrzawszy się w gospodarstwie domowym, poprawił, co trzeba było poprawić, a co nie trzeba, to tak zostawił. Wtedy też zbudował dwa witria-ki 41, te co stoją na górze. Tylko one ocalały z całej zagrody. Zbudowawszy witriaki umyślił się zaręczyć i zaręczył się aż za Ostrem, u jakiegoś Słoniny, z jego córką Kateryną Łukianowną. Na wiosnę się zaręczył, a zaraz po Wniebowzięciu ** wzięli ślub: nawet pół roku nie był narzeczonym, kochany panie. Po ich weselu zostałam we dworze za pokojówkę. Długo płakałam i tęskniłam za swoimi domownikami, a potem przywykłam, kiedy trochę podrosłam. Na drugi czy na trzeci rok... zdaje się, że na trzeci, dał im Pan Bóg dziecię. Dano mu imię Kateryny, a ja zajęłam się niańczeniem. Od tej pory aż po dzisiejsze okrutne czasy nie rozłączyłam się z moją nieszczęśnicą ani na jedną godzinę: na moich oczach wyrosła i za mąż wyszła i... — Nie płaczcież, Mykytowno! — odezwał się gospodarz ze współczuciem: — Taka była wola Pana Boga, a łzy na nic się nie zdadzą. Staruszka po krótkim milczeniu ciągnęła dalej: — A jaki gospodarz! Jaki dobry pan! Jaką miał duszę szlachetną! I wszystko przepadło. Świętej pamięci Katerynicz przyjedzie, bywało, do nas z Kijowa i tylko podziwia, a trzeba powiedzieć, że Katerynicz bez racji nikogo nie pochwali, no i po prawdzie mówiąc było się czemu dziwować. Wioska składa się raptem z czterdziestu chat, a popatrzcie, czego w tej wiosce nie ma! I stawy, i młyny, i pasieki, i winnica, i browar, i bydła różnego, a w komorach — mój Boże! — chyba tylko ptasiego mleka brakuje, bo poza tym wszystko jest. A po wiosce tak przyjemnie było przejść się ulicą: chaty czyste, białe, zdawało się, że w naszym chutorze trwa bez przerwy wielkanocna niedziela. Ludzie chodzą sobie po ulicy albo siedzą pod cha- 19 l tarni obuci, ubrani, a dzieciaki biegają w bielutkich koszulkach jak aniołki boże. Ooch! I gdzie się to wszystko podziało? Prawda, że i Kateryna Łakianowna była gospodynią, ale mimo wszystko nie taką jak on sam. Co każdą bożą niedzielą albo święto jakieś, bywało, zaproszą nieboszczyka ojca Kuprijana na „Ojczenasz" i wystawią dwanaście karafek, a każda z inną nalewką. A ojciec Kuprijan, Panie świeć nad jego duszą, po „Oj-czenaszu" łyknie, bywało, z każdej karafki po kieliszeczku, a jak dojdzie do ostatniej, wtedy powie: — To jest dopiero dobra wódka, tę wódkę będziemy pili. — A wódki, prawdę mówiąc, wszystkie były jednakowo dobre, ale nieboszczyk, Panie świeć nad jego duszą, miał już taką dziwną naturę, że lubił sobie czasem po-żartować. — Dziwny! Naprawdę dziwny był nieboszczyk — mówił gospodarz nalewając śliwowicy do kieliszka. — Ale pijanego nigdy go, jako żyw, nie widziałem: nie wiadomo, czy to już Pan Bóg taką naturę poczciwą daje człowiekowi czy też człowiek sam się przysposabia — nie wiem. A co, Mykytowno, może byście i wy z nami wypili kieliszeczek śliwowicy? Może by się wam ulżyło! Staruszka podziękowała za śliwowicę i po krótkim milczeniu ciągnęła dalej swoje opowiadanie: — Katerynie Demianownie poszedł już drugi roczek, kiedy po raz pierwszy wstała na nogi. Przyprowadziłam ją za rączkę do pokoju, gdzie zawsze z rana oboje państwo pili herbatę. Boże! Ileż tu było radości! Tego się nawet nie da opowiedzieć: Kateryna Łukianowna wzięła ją na ręce, pocałowała i zaraz rzekła, że za nikogo na świecie nie wyda jej za mąż, tylko za księcia albo jakiegoś generała. Och! I tak się też stało na nasze nieszczęście. A jacy ludzie starali się o nią! A tu — nie, dawaj jej księcia albo generała. I jest książę, nie ma co gadać! 20 — Tak, tak, ładny książę! — przerwał gospodarz. — Dał się on biedaczce dobrze we znaki. — Dziecko rosło, zaczęli je uczyć najpierw czytać i pisać, a potem — o Boże! — czego też nie uczyli! Bywało — żal popatrzyć na biedne dziecię: i szyć, i wyszywać, i prząść, i nitki zwijać, a raz sam pan posłał ją nawet, biedaczkę, żeby doiła krowy. Sama pani, bywało, oburzy się na niego: — Co ty — powiada — wyprawiasz z biednym dzieckiem? Czy my ją wydamy za chłopa, czy co? — A może będzie musiała żyć i w chłopskiej chacie: kto zna przyszłość? — odpowie, bywało, pan i umilknie. A ona mu: — lepiej kupiłbyś dla niej w Kijowie fortepian. — Kupili fortepian na kontraktach 43
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Miał witać dygnitarzy z innych światów, otwierać wszystkie posiedzenia Legislatury, przewodniczyć posiedzeniom i głosować jedynie w razie równej liczby głosów za i przeciw...
- Mimo że ojciec i rodzeństwo troszczyli się o mnie jeszcze bardziej, mimo że staliśmy się sobie jeszcze bliżsi, wszystko się zmieniło...
- Na wydaniu zasmażkę pozostałą od zrazików zaprawić trochą mąki, rozprowadzić bulionem, dodać szampinionów, wszystko razem zagotować i wyłożywszy zraziki na półmisek, oblać...
- Biorąc to wszystko pod uwagę, wielbię ogromnie faraona Echnatona za jego mądrość i sądzę, że i inni będą go wielbić, gdy zdążą zastanowić się nad tą sprawą i zrozumieją, jakie...
- A im bardziej to podziwia, tym bardziej się boi wszystko stracić...
- Mamy zatem szybciej z Waszą Książęcą Mością załatwić wszystkie te sprawy, które obecnie nie tylko nie doszły do pożądanego wyniku, ale — zda się — obróciły się nawet na gorsze,...
- Lidka |aliBa si prawie z pBaczem, |e nie chc jej za ojca" przyj do komsomoBu i nie ma prawa uczszcza po szkole na gry i zabawy sportowe, ale za dwa lata kiedy wróci papieDka", wszystko si odmieni
- Mimo to w momencie, gdy rodów powstała, prezydent Wilson odczuwał przede wszyst-dowolenie i miał poczucie dobrze spełnionej misji wobec °«ynentu europejskiego...
- Cała bliższa i dalsza rodzina poruszona jest do żywego zapowiedzią tragicznej katastrofy, jaka zdaje się wisieć niby miecz Damoklesa nad głową drogiego wszystkim...
- Gorliwie trenował wszystkie wschodnie style i dawno temu doszedł do wniosku, że walka nie jest żadną sztuką, tylko dyscypliną naukową z dodatkiem odrobiny chaosu...