Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Faulky miał zamiar odwrócić swą przewielebną głowę od monitora i zapytać Grega, który w międzyczasie wszedł do gabinetu i ulokował się przy swoim biurku, jakie audiencje go dzisiaj czekają, jego uwagę przykuł jeszcze jeden list, którego Przewodniczący wcześniej nie zauważył. Wiadomość była zaszyfrowana kluczem najwyższej tajności, a wysłana została przez Kościół w Palestynie. Faulky wybałuszył oczy na monitor i cicho zaklął wpisując jednocześnie kod deszyfrujący. Okazało się wtedy, że szyfrowanie jest kilkupoziomowe i Przewodniczący musiał powtarzać żmudną procedurę kilkakrotnie, zanim na ekranie ukazał się tekst: Do Jego Świątobliwości Feliksa F. Faulky’ego. Ściśle tajne. Pilne. Bunt archeologów podczas wykopalisk pod Jerozolimą. Kilkoro skasowanych, jeden przetrzymywany w areszcie. 4 misjonarzy zabitych przez buntowników. Sprawa najwyższej wagi. Wymagana natychmiastowa obecność Jego Świątobliwości. Więcej informacji na miejscu. Kościół w Palestynie, przewodniczący Richard North - Kurwa mać, co to?! – wyszeptał Przewodniczący. Na głos Szefa ze swojego fotela poderwał się Greg i stanął za plecami Faulky’ego wpatrując się w tajemniczą wiadomość. - Jego Świątobliwość, - zaczął Greg – wskazane byłoby się spakować. Po chwili dodał – Przygotuję transport. Sługa złapał za krótkofalówkę i nakazał ekipie technicznej przygotowanie pojazdu do lotu w ciągu pół godziny. W tym samym czasie Feliks F. Faulky poczłapał do swojego apartamentu, by zabrać rzeczy potrzebne na podróż. Gdy wchodził, minął się w drzwiach z grupą ludzi wynoszących zwłoki kobiety owinięte w czarną folię. Kobiety, którą rano zabił. - Nienawidzę tego kurewskiego miasta! – wysyczał przez zaciśnięte zęby. Po trzech kwadransach Feliks F. Faulky razem z Gregiem wyjechał na dach wieżowca, w którym mieściła się Ich siedziba, ulokowali się na głównym pokładzie wahadłowca i wystartowali zostawiając pod sobą apartament Faulky’ego, zakrwawione łóżko, zamordowaną kobietę i kilkukilometrową warstwę smogu, pod którą przeżywali swoje nędzne życia zwykli, szarzy mieszkańcy znienawidzonego przez Przewodniczącego miasta Rzym. Rozdział 2 Adrian i Greg szli ciemną i chłodną uliczką prowadzącą do restauracji, gdzie zamierzali zjeść obiad. Ponieważ słońce o tej porze świeciło prawie w zenicie i przypiekało niemiłosiernie, przyjaciele postanowili, że wpadną do jakiegoś chłodnego lokalu. W ten sposób doszli do Black Joe, baru, który właśnie o tej porze serwował lekkostrawne posiłki dla osób, które (jak nasi bohaterzy) po porannym wylegiwaniu na plaży uciekały w jakieś chłodne miejsce, by przetrzymać największy upał. Black Joe mieścił się w przytulnej, chłodnej, kamiennej piwniczce w centrum wyspy. Prowadzony był przez wysokiego, tęgiego, czarnego faceta o imieniu Joe. Jak tylko Adrian i jego przyjaciel weszli do lokalu, ich oczom ukazał się olbrzymi właściciel, który zahuczał basem: - Ardian, Greg! Witajcie! Co u was? - Sie ma, stary. – zawołał Greg i po chwili Joe zaprowadził ich do stolika w rogu, skąd mogli obserwować całą salę. O tej porze w barze nie było tłoku. Dominowali w nim poranni plażowicze chowający się przed spiekotą dnia. Było kilka dziewczyn, wśród których Adrian rozpoznał te, których wygląd Greg tak niewybrednie komentował. Było też trochę młodych par, prawdopodobnie małżeństw, które na wyspie spędzały swój miodowy miesiąc. Do Black Joe przyszło też paru staruszków, którzy usadowili się na przeciwległym końcu lokalu. Sącząc różnokolorowe drinki i paląc kubańskie cygara spod przymrużonych powiek leniwie obserwowali salę. Wszyscy ci ludzie byli na wyspie z jednego powodu – był to najpiękniejszy skrawek lądu na ziemi i czy chodziło o spędzenie cudownych wakacji, przeżycie pierwszego miesiąca małżeńskiego życia czy też doczekania spokojnej starości, nie było na całym świecie lepszego miejsca do zrealizowania marzeń. Wyspa była rajem na ziemi. Rajem, w którym Adrian i Greg mieszkali na stałe i to wydawało się właśnie Adrianowi najcudowniejsze. Podczas deseru nasi przyjaciele zaplanowali sobie resztę dnia. Ponieważ wieczór mieli już zajęty (byli umówieni w Lizard Club), pozostało im do rozporządzenia wolne popołudnie
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Biorąc to wszystko pod uwagę, wielbię ogromnie faraona Echnatona za jego mądrość i sądzę, że i inni będą go wielbić, gdy zdążą zastanowić się nad tą sprawą i zrozumieją, jakie...
- Czyż nie widzieliśmy tego okrętu na własne oczy? A co się tyczy radży Hassima i jego siostry, Mas Immady, jedni mówią tak, drudzy inaczej, ale Bóg jeden zna prawdę...
- Za każdym razem, gdy Cymmerianin spotykał grupę, ogromny samiec patrzył na niego groźnie spod ciężkich brwi, dopóki jego rodzina nie zniknęła w krzakach, a potem odwracał się i...
- Gdy Rikki przybył do domu, wyszedł na jego spotkanie Teodorek wraz ze swym tatusiem i mamusią (wciąż jeszcze bladą, bo niedawno dopiero ocucono ją z omdlenia) i wszyscy troje...
- Skrajny genetyzm, jaki ujawnia Tynecki omawiając na marginesie swych wywodów twórczość Micińskiego, może raczej zaszkodzić pisarzowi, to znaczy przenieść jego dzieło ze...
- Oczy błyszczały mu bardzo, bardzo mocno, szczególnie to zza monokla, a Baudelaire'owie ze zgrozą rozpoznali jego straszliwą minę...
- Wykrzykn\'ea\'b3a jego imi\'ea, czuj\'b9c,\par \'bfe ogarnia j\'b9 gor\'b9ca fala rozkoszy...
- Przemieszczając się z miejsca na miejsce, dotarliśmy do małego strumienia i postanowiliśmy iść jego brzegiem, uznawszy, że musi nas gdzieś w końcu doprowadzić...
- Niemiecki minister dodał, że Hitler zaczął powątpiewać w szczerość polskiej przyjaźni, i ostrzegł, że kanclerz „może dojść do wniosku, że Polska odrzuca wszystkie jego...
- Wreszcie zwabiła go do miłości Agryppina, córka jego brata, Germanika, dzięki swym ponętom oraz mając [jako krewna] prawo do pocałunków i niejedną spo- sobność do...