Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

A myśl wracała mu uparcie w te natłoki dosytniej ciżby po salonach tamtych, gdzie otrupiały w zastoju uczucia i namiętności wszelkie. Zaś targnięta wyobraźnia kładła tym pielgrzymom bogo- molnym i te jeszcze psalmy Dawidowe: "Albowiem nie masz w uściech ich prawdy: serce ich jest marne, grób otwarty gardło ich, języki swymi zdradliwie poczynali..." Oni to, myślał, tego ludu po zaułkach: "...boleść poczęli i urodzili nieprawość jego. Na wierzch głowy ich nieprawość jego spadnie. Dół otworzyli i wykopali go: i spadną w dół, który uczynili." Idą tymczasem ci dziwni ojce brodacze, dusz jakoby budziciele i poborcy, wkraczają w miasto obce, zagłuszone w bezduch jednych, a odziczenie drugich, idą niby te mnichy średniowiecza - z nie- wiadakąd, niosą duszy niezgaszoną pochodnię. I zapadły mu nagle myśli w dale przeszłości, przywodząc na pamięć tłuszczę podobną i równie obcą, zbliżającą się po nocy do murów miasta. Słychać po basztach głuche sygnały rogów i nałażą- cych tłumów zaszum ogromny. Widzi nieomal tę czerń dziką a obcą, w kupę zebraną po gościńcach Europy całej: tę krwawą ahańczę biczowników, nałażącą z wrzaskiem "Kyrie elejson" w ulice... Ło- kietkowego Krakowa. I przypomina mądrość jego, żenącą przez pachołków swoich precz za miasto: w świat czy piekło, skąd wyszła, tę szarańczę anarchii spod Chrystusowego znaku, tęzarazę rozpęta- nia pesymistycznego w tłumach ducha "chrześcijan" i czyśćcowego po miastach Europy zamętu. "Lat temu sześćset pięćdziesiąt!... Ot, kiedy przeżywaliśmy te rzeczy! - mówił do siebie. A przedtem, o wiele wcześniej, czynili do nas swe pielgrzymie pogodni bogumili słowiańscy; roz- brzmiewały swego czasu i nasze gościńce barankowymi hejnały radosnej pokory franciszkańskiej; no- sili po zamkach swą tajemniczą weselność, swą manicheje wrocławscy; wiązali nas bracia i w łagodne gromady wspólnoty i prostego ducha chrześcijan, uczyli nie służyć złu w wojsku i urzę- dach, a nie przeciwiać się złu przemocą... Przeżyliśmy wszystkie burze, zawieruchy i zamęty bogobojnego ducha, tylko przed połową tysiącolecia o tysiąc razy pogodniej i zasobniej w ducha od wszystkich tych człekolubnych zwiastowań wschodniej anarchii." - Było! było! - mówił już w głos do siebie. - Wszystko było!... Z przygnębieniem postrzegał, że jego gromadka cała witała tych pielgrzymów z jawną sympatią w oczach: ich chmurne czoła wypogodziły się nagle rozpromienieniem czujnym, jakby w te głowy uderzało pierwsze tchnienie oczekiwanego od Wschodu wichru. Wandy twarz przybladła, była dziw- nie skupiona tymi łzami, zatrzymanymi w oczach. Po raz pierwszy uderzyła go uduchowiona uroda tej twarzy i głęboka prawość jej wejrzenia. Upokorzony za nich i za siebie za to poddanie swej wrażliwości uczuciom, mimo wszystko przecie obcym, błąkał się oczami w dali, mijał nimi kominy fabryczne i zatrzymał je nagle na ostrej w złotym błysku, niby drugie słońce zimowego ranka - kopule cerkiewnej. Za pochodem obcych pielgrzymów czyniła się tymczasem procesja coraz liczniejsza. Wszakże więcej od ich niezrozumiałych psalmów, nazbyt uroczystych dla ciekawości widzów, działały w ciżbie swoich żale i miotania się owej baby histerycznej, która wzięła na się niespodzianie rolę pośrednika i tłumacza pobożnych intencji obcych ojców brodaczy. Wywodząc z żałośliwymi przekleństwy wszys- tkie krzywdy i pohańbienia nędzy, objaśniała swoich, że ci ojcowie pobożni świat na pokutę wzywać idą: Antychryst świat ma skończyć, jakby na złość bogaczom i krzywdzicielom wszelkim. I tak oto w aurze miejscowej przeinaczał się w mig ponury demiurg herezji stepowej w mściciela krzywdy ludzi pognębionych. Mężczyźni słuchali niechętnie tych miotań się baby. Wszczynali natomiast między sobą gawędy zaciekawień: "Księży ni popów całkiem oni nie znają; sami sobie popią." Ktoś tam urągać począł na księże "mamroty" - "kosztowne bardzo". I wszczęły się pomruki. "Kto nad nędzę mocniejszy? Choroba. Mało czego ona z biedy nie wyciśnie: a to na dochtorów, a to na likarstwa. A kto jeszcze mocniejszy? Ksiądz. Czym byś onym duszom dziecka czy kobiety twej zmarłej nie wygodził, gdy im biednym z życia już nic. Płać, peda ksiądz. Nie ma sposobu!..." - "Który inszy po wsiach to sobie takie stacje jak z tabeli wyznacza. Od kościoła z pogrzebem - po drogę: tela! po karczmę: tela! po wrota cmentarne: tela! A jeżeli przed sam grób: o! płać, chłopie, kiedyś taki pyszny przed Panem Bogiem." Dogadywał warkliwie lud ponury