Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Przez ponad dwa lata milczała. Nikt też jej nigdy nie spytał, dlaczego pospieszyła do Smitha i Rogersa z informacjami na temat podsłuchanych wyznań Fontenota. Stojąc na miejscu dla świadków podczas rozprawy wstępnej, puściła wodze fantazji. Ponieważ Rona nie było na sali, mogła mówić, co jej ślina na język przyniesie. Między innymi opowiedziała sędziemu, jak to Ron skrzyczał matkę przez telefon, mówiąc: „Zabiję cię, tak jak zabiłem Debbie Carter!" Jedyny w areszcie telefon wisiał na ścianie w dyżurce przy wejściu. Ilekroć ten czy inny aresztant gdzieś telefonował — a rzadko kiedy im na to pozwalano — musiał pochylić się nad ladą, porządnie się wyciągnąć i roz- 132 mawiać w obecności pełniącego służbę strażnika. To, żeby podsłuchał go wówczas inny aresztant, było bardzo mało prawdopodobne, a nawet niemożliwe. Terri Holland zeznała również, że Ron zadzwonił kiedyś do kościoła, poprosił o papierosy i zagroził, że spali kościół, jeśli ich nie dostanie. I znowu nikt nie mógł tego potwierdzić. Poza tym, nikt nie spytał jej o rozkład aresztu i o to, jakim cudem ona, kobieta, mogła swobodnie przebywać wśród osadzonych tam mężczyzn? Peterson prowadził ją jak za rączkę: — Czy kiedykolwiek słyszała pani, jak Ron Williamson mówi coś o Debbie Carter? — Tak, mówił o niej w celi ogólnej — odparła Terri. — Zaraz po tym, jak przywieziono do nas Tommy'ego Warda i Karla Fontenota. — Co wtedy powiedział o tym, co jej zrobił? — Powiedział, że... Nie wiem, jak to... Powiedział, że ta suka Debbie uważała się za lepszą od niego, a on pokazał jej, że tak nie jest. — Mówił coś jeszcze? — Że zmusił ją do stosunku, tylko nie tymi słowami. Nie pamiętani, jakich użył. Powiedział, że wsadził jej butelkę coli... butelkę keczupu w tyłek, że zatkał jej usta majtkami i dał jej nauczkę. Bili Peterson pytał ją dalej: — Czy powiedział, dlaczego to zrobił, co go do tego sprowokowało? —Tak, chciał z nią chodzić, ale ona nie chciała. Powiedział, że byłoby dla niej lepiej, gdyby mu dała. — Bo wtedy nie musiałby robić czego? - drążył rozpaczliwie Peterson, naprowadzając niepewnego świadka. — Nie musiałby jej zabijać. To niezwykłe, że on, urzędnik obarczony obowiązkiem poszukiwania prawdy, mógł wyprodukować takie bzdury. Najważniejsza w donoszeniu jest zapłata. Prokuratura poszła na ugodę, dzięki czemu Terri Holland wygrzebała się z kłopotów i odzyskała wolność. Musiała tylko zwrócić nielegalnie przywłaszczone pieniądze — spłatę rozłożono na miesięczne raty — ale szybko o tym zapomniała. W owym czasie niewielu wiedziało, że Holłand miała z Wiłłiamsonem na pieńku. Lata wcześniej, kiedy Ron sprzedawał jeszcze produkty kuchenne Rawleigha w Adzie, miał pewnego dnia nieoczekiwaną przygodę seksualną. Gdy zapukał do kolejnych drzwi, głos jakiejś kobiety zaprosił go do środka. 133 Ron wszedł i zobaczył zupełnie nagą Marlene Keutel. Wyglądało na to, że jest w domu sama i jedno szybko doprowadziło do drugiego. Marlene Keutel była niezrównoważona psychicznie i tydzień po ich spotkaniu popełniła samobójstwo. Ron był u niej jeszcze kilka razy, próbując coś sprzedać, lecz nie zastał jej w domu. Nie wiedział, że Marlene nie żyje. Jej siostrą była Terri Holland. Kilka dni po tej seksualnej przygodzie Marlene opowiedziała o niej Terri, twierdząc, że Ron ją zgwałcił. Oskarżenia nie wniesiono; nawet tego nie rozważano. Terri wiedziała, że siostra jest obłąkana, mimo to uważała, że to właśnie Ron doprowadził do jej śmierci. Tymczasem on już dawno zapomniał o tym szybkim numerku i nie miał nawet pojęcia, kim Terri jest. Niemal cały pierwszy dzień rozprawy wstępnej zajęły żmudne zeznania Dennisa Smitha, który szczegółowo opisywał miejsce zbrodni i przebieg śledztwa. W zaskoczenie wprawił sąd tylko raz, omawiając pozostawione przez morderców napisy: ten na ścianie, namazany czerwonym lakierem do paznokci i napis: „Nie szókajcie nas ani nikogo inego" sporządzony keczupem na kuchennym stole i niewyraźne napisy na brzuchu i plecach ofiary. Smith i Rogers uważali, że doprowadzą ich do sprawców, dlatego cztery lata wcześniej poprosili Dennisa Fritza i Rona Williamsona, żeby napisali coś na białej fiszce. Detektywi nie mieli dosłownie żadnego doświadczenia w analizie pisma ręcznego, nic więc dziwnego, że byli przekonani, iż wpadli na dobry trop