Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Jeszcze jeden zarzut zrobił mi jegomość z gwiazdką na wicemundurze, przyczepiając się do źle wymówionego wyrazu rosyjskiego; zamiast „posieszczenie" (odwiedziny) powiedziałem: „poswiaszczenie" (poświęcenie). Wnosił stąd, niby nie dostrzegając we mnie słabej znajomości języka, że nie tylko było towarzystwo, ale nawet miało miejsce poświęcenie go. Na to Nazimow dosyć cierpko powiedział: „Po co robić te niepotrzebne trudności w dojściu do prawdy, czyż pan nie widzi, że Radziejowski nie zna dobrze ruskiego języka i myli się w wymawianiu wyrazów?" Dziękowałem w duszy szlachetności i prawości Nazimowa i byłem wtedy przekonany, że cała sprawa dobry weźmie obrót. Jednak kiedy mi dano zapytania na piśmie o to wszystko, o czym już tylokrotnie opowiadałem ustnie, prosiłem, żeby mi wolno było odpisywać po polsku dla uniknięcia podobnej omyłki jak w wyrazie „posieszczenie". Nazimow zgodził się na to, ale dodał: „Próbuj pan napisać po rusku, tym uniknie się zwłoki czasu, jaki zajmie tłomaczenie, lecz jeżeliby miało być zbyt wiele pomyłek, w takim razie napiszesz po polsku". Odpowiedź zajęła mi przeszło dwa arkusze. Nazimow sam odczytywał je głośno. Znalazł tylko parę pomyłek ortograficznych, które poprawił, w końcu powiedział: „Wszystko bardzo dobrze, widzę, że tu pan prawdę szczerze napisał, możesz pan nawet sobie powinszować, że pańskie odpowiedzi podziałały na takiego człowieka jak Pawłowski, bo ile razy my namawialiśmy go do zeznania prawdy, zawsze było to usiłowanie nadaremne, teraz wyjaśniła się cała rzecz i proszę pana, kiedy ci dadzą pytania w twojej własnej sprawie, odpowiadaj z równą szczerością i prawdą". „Gotów jestem natychmiast odpowiadać - rzekłem - bo będąc zupełnie niewinnym, pewny jestem uwolnienia". Nazimow powiedział: „Są tam grzeszki, są, ale jeszcze nie czas o nie pytać, musimy pierwej jedno skończyć". Jeszcze kilka tygodni w mojej celi stał żołnierz, przyczyniając się do zgęszczenia powietrza. Nareszcie nastąpiło ułaskawienie, przeniesiono mnie pod inny numer i żołnierza już nie stawiano. Raz przestraszony, bałem się już pukać w ścianę. Sąsiad kilka razy zaczepiał mnie, ale ja obawiając się zdrady, siedziałem cicho jak trusia. Po kilku dniach, przekonawszy się, że sąsiad jest także więźniem, zacząłem ostrożne porozumiewanie. Jakżem się ucieszył, gdy mi kazał stanąć u wspólnego w naszych obu celach pieca i gdy oznajmił mi, że przez dziurkę wyświdrowaną w murze można doskonale rozmawiać.To było niezwykłe szczęście w więzieniu. Sąsiadem był Adam Medeksza, akademik dorpacki, siedział już przeszło dwa lata za towarzystwo, które nie tylko nie zasługiwało na karę, ale, przeciwnie, warte było nagrody. Dwunastu majętnych akademików dorpackich zmówiło się potajemnie, aby swoim kosztem utrzymywać jednego biednego współrodaka, dobrze się uczącego. Starali się robić to potajemnie, aby nie kompromitować utrzymywanego. Kiedy wykryto w Wilnie Towarzystwo Demokratyczne i na Dorpat była zwrócona uwaga tajnej policji. Dowiedziano się jakoś o szlachetnym związku i podejrzewając, że pod tym pozorem może ukrywać się coś poważniejszego i politycznego, aresztowano wszystkich trzynastu. Przy aresztowaniu u wielu znaleziono zakazane książki. Wina gotowa, a że to była młodzież z najbogatszych rodzin Litwy, już samo to stało się przyczyną zatrzymania, i indagowania niewinnych. Niejeden z członków komisji dobrze się obłowił od ojców i matek poczciwych więźniów. Nazimow dopiero co ukończył tę sprawę, która wskutek okazanego współczucia przez oficerów warty nabrała pozoru przestępstwa. Wykryło się bowiem, że niektórzy z więźniów byli wypuszczani nocą z więzienia i mieli należeć nawet do grupy, która wykopała ciało Konarskiego i pogrzebała je w innym miejscu. Wszyscy oni mieli pierścionki żelazne, zrobione z kajdan nieszczęśliwego męczennika. Wystarczyło tego, aby wszyscy byli osądzeni i zesłani w różne strony