Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- To'ś, pewnikiem, i z jego bratem miał tetat? Jako mu było? Smrodliwy? - Hej! Topór Burza-Smrodliwy. Tetatu'm nie miał, jeno w krzakach'em go kucającego odnalazł, ale prędzej spadła jego głowa, niż to, czego się spodziewał. I, dasz wiarę, dokończył pierdzigniot kucania. Musi - kochał to nad życie. Ale! Co tam w trawie łyska? Jegiś podniósł dwa kawałki skóry. - To'm... upuścił. Takie tam... - Pokaż! Eeee... - strzelił go wesoło w pysk - zdolny'ś, machajłapo. - Takie tam... zwykłe arcydzieło. - Foremna bestyjka. - huknął Jegisia w plecy, pozbawiając jego gardziel kawałka z takim mozołem pogryzionej kręgliny. Kręglina poszybowała wysokim łukiem i wpadła w ognisko. - Co! Nie smakuje? - Jeno'm... - Gadaj! Co za jedna? - Ta? Nadobna Beczuła z Konotopy. - Głupiś?! Przecie nie pytam o tę katapultę. - O tę drugą llepiej nie ppytaj... - Ooo.. A cóż'eś tak pobladł? I glaca ci łyszczy jako obeszczany kawałek gówna. Gadaj, miękka dupo: gdzie ją odnajdę?! - Ona nienie ddla ciebie... - Gadaj, śliski rzygu, bo... - Tototo Ppani Walkiria, obiecana Załupka." Telefon zadzwonił sześć razy zanim Baronelli się obudził. Nocna lampka wciąż była zaświecona, a obok łóżka leżał rozsypany plik kartek. Spojrzał na zegarek i zaklął. Była siódma pięćdziesiąt. - Panie inspektorze, już dwukrotnie dzwoniono do pana z japońskiej ambasady, a za jakieś pięć minut będę miała na linii prefekta. Uprzedziłam, że jest pan w terenie. Odbierze pan w domu? Kochana Isabelle. Zasłużyła na podwyżkę. Nie dość, że uratowała jego tyłek, to jeszcze podarowała w prezencie pięć minut na rozbudzenie i zebranie myśli. Czwartek, 28 października, godz. 21.25 Budynek DODK nie wyglądał tak imponująco, jak gmach Departamentu Bezpieczeństwa Publicznego, ale za to z łatwością można się było w nim zgubić. Wjeżdżając windą na jedenaste piętro nadinspektor Carlos Baronelli w myślach powtarzał wskazówki, jakich udzielił mu strażnik przy wejściu: dwa razy w prawo, potem w lewo, prosto, potem znowu w prawo i znowu w lewo. - Powinni rozdawać mapki... - mruknął do siebie, wysiadając z windy. Nazwisko i twarz naczelnika Wydziału Interwencji były mu dobrze znane; od czasu zniknięcia profesora Kracha i jego współpracowników Zenowicz już kilkadziesiąt razy pojawiał się na antenie chyba wszystkich stacji telewizyjnych i rozgłośni radiowych. Baronelli nie mógł się doczekać spotkania. Był przekonany, że powiązanie faktów dotyczących dwóch śledztw - sprawy wojny przebierańców i sprawy uprowadzenia naukowców - przyniesie rozwiązanie obydwu dochodzeń. Najprawdopodobniej oba śledztwa zleją się w jedno. Rezultaty obydwu indagacji powinny stanowić uzupełniające się wzajemnie części jednej łamigłówki. - Nadinspektor Baronelli, WZS - przedstawił się finezyjnie rozchełstanej sekretarce. - Byłem umówiony z inspektorem Zenowiczem. - Niestety, pan naczelnik jest nieobecny. Musiał... pilnie wyjechać. To znaczy... nie mógł zdążyć. Jest jednak inspektor Eider, który oczekuje pana w pokoju obok. Czy napije się pan... Baronelli zaklął pod nosem i ruszył w kierunku wskazanych drzwi. Gdy znalazł się wewnątrz, podszedł do biurka, podniósł bezwładną rękę chrapiącego mężczyzny i potrząsnął nią. - ...Co, co! - Muszę się zobaczyć z Zenowiczem. Najprędzej, jak to jest możliwe. - ...Kto... - Carlos Baronelli, WZS. Sprawa nie cierpi zwłoki. Eider podniósł wyżej głowę. Na jego policzku widniały czerwone bruzdy odciśniętych fałdów rękawa. - Boże, najmocniej przepraszam. Zdrzemnąłem się - przyczesał ułożonymi w szpon palcami włosy. - Proszę o wybaczenie. Tomas Eider - przedstawił się wyciągając rękę. - Już się witaliśmy. Byłem umówiony z inspektorem Zenowiczem. - Tak, tak, oczywiście. Naczelnik musiał... - Można było mnie uprzedzić! Nie robiłbym z siebie durnia, krążąc po tym waszym labiryncie jak biała myszka. - Naczelnik prosi o wybaczenie. Polecił mi poczekać na pana. Sprawy śledztwa... - Sprawy śledztwa?! A czy ja przyszedłem tu pograć w pchełki?! Bardzo nie lubię być traktowany jak gówniarz! Mój czas wcale nie jest mniej drogi od waszego! Proszę mnie natychmiast połączyć z Zenowiczem! Ostatnie zdanie Baronelli wypowiedział najbardziej stanowczym i nie znoszącym sprzeciwu tonem, na jaki umiał się zdobyć. Tomas Eider jednak nie sięgnął po słuchawkę. Spojrzał nadinspektorowi w oczy i już zupełnie rozbudzony, powiedział. - Nikt nie lubi być traktowany jak gówniarz. Baronelli, nie spuszczając wzroku, wycedził dobitnie. - Mam dowody łączące sprawę porwania Kracha z wojną przebierańców. Eider osłupiał. Zanim sięgnął po słuchawkę, stojący pomiędzy mężczyznami telefon zdołał wybrzęczeć kapryśną melodię. Przyłożył słuchawkę do ucha zaledwie na parę sekund. Jego spuchnięte oczy zrobiły się okrągłe, a goszczące w nich zdumienie ustąpiło miejsca przerażeniu. - Proszę za mną! - rzucił w kierunku Baronellego i wybiegł na korytarz. Nadinspektor nie spodziewał się takiej reakcji, jednak bez chwili zwłoki ruszył w pogoń za Eiderem. Kołysząc brzuchem i sapiąc jak lokomotywa, Baronelli pokonał niezliczoną ilość zakrętów w prawo i lewo. I chociaż - wiedziony instynktem samozachowawczym - nie zadawał w biegu żadnych pytań, to i tak ledwo zipał, gdy dobiegli do niepozornych żółtych drzwi z napisem "SAT-SECURITY". Przez całe popołudnie Jonatan poszukiwał samotności. Od chwili, gdy doszedł do siebie po fatalnym badaniu, podczas którego zepsuła się aparatura, nie dawano mu jednak spokoju. Najpierw zajął się nim neurolog, profesor Giovanni Diego