Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Te miały się odbyć w ogromnej 222 dole z drewnianymi ścianami. Kiedy tam dotarliśmy, tro-s, p0trwało, zanim udało nam się nakłonić Morona do wyj-c, ja i przyczepy — było to równie trudne, jak przekonanie żeby do niej wszedł. Ale potem nie miałem wiele do oboty- Kąty i Moron zniknęli, pochłonięci rozgrzewką. Usadowiłem się na trybunie dla widzów, w otoczeniu matek pony Club w nawoskowanych barbourach. Kiedy zawody «reszcie się zaczęły, podochocone panie zaczęły krzyczeć na swoje córki: „Z kopyta, Samantha, z kopyta!" albo „Trzepnij i" g°! • potem przyszła kolej Kąty, schludnie wyglądającej w swoich spodniach nie do wymówienia i czarnym żakiecie. Moron zachowywał się nienagannie. Przeszedł pierwszą rundę jak profesjonalista. Nie pokazał żadnej ze swoich starych sztuczek: dodatkowego kroku przed płotem, co kończyło się kocim susem nad drągami, czy próby biegu w różne strony naraz. Pokonał czysto wszystkie przeszkody. W drugiej mierzono czas. Na prowadzeniu była dziewczynka, której matka, ubrana jak na polowanie, siedziała bardzo blisko mnie i zachowywała się wyjątkowo hałaśliwie. Kiedy nadeszła kolej Morona, rozpaczliwie pragnąłem, żeby powtórzył swój wcześniejszy sukces. Trącając drągi, przemknął jakoś nad dwoma pierwszymi płotami, a potem wykonał jeden ze swych dziwnych bocznych manewrów nogami, co musiało kosztować kilka sekund. Kiedy skręcili, zobaczyłem, że Kąty pochyla się, żeby coś do niego powiedzieć; Moron położył uszy po sobie i zrobił nabieg na wysoki potrójny płot. Biegł prosto w stronę miejsca, gdzie siedziałem. Wstałem i krzyknąłem: „Dawaj, Moron!". Oksymoron zerknął w górę i zobaczył mnie; jego myśl musiała błyskawicznie skierować się na miętusy, bo spojrzał, jakby próbował się do mnie uśmiechnąć. Pewnie właśnie wtedy Postanowił uchylić się od skoku, lecz zrobił to w swoim niepowtarzalnym stylu. Ani trochę nie zmieniając kroku, teleportował się dookoła płotu. Kąty podniosła się z piasku, spojrzała na trybunę i powiedziała samym ruchem ust: „Wielkie dzięki!". »Dla takiego wykroczenia nie ma wybaczenia", rzuciła ko- 223 bieta ubrana na polowanie, odprowadzając mnie wzrokw pełnym najwyższej dezaprobaty, gdy wychodziłem. Jechaliśmy do domu, z budą kołyszącą się z tyłu. Kąty spytała: — Bhalu, to nie jest tak, że ty nienawidzisz swojego życia prawda? — Co chcesz przez to powiedzieć? — Żałujesz czasem, że się ze mną ożeniłeś? — Głupstwa pleciesz. Czemu miałbym żałować? — No wiesz, to wszystko razem: konie, Sussex. To jest moje życie, ale twoje może nie. — Oczywiście, że jest moje. Wybrałem je. I mi się podoba. — Wielmożni panowie, damy i dżentelmeni, zaintonował Prosiaczek. Albo może pani... Nie wiem, czy Bhalu można zaliczyć do dżentelmenów. Wyśmienita uczta wymaga równie wyśmienitej rozrywki. Skończyliśmy lunch; naczynia zostały sprzątnięte, lecz woń pieczeni nadal wisiała w powietrzu. Na środku stołu stała butelka wina, opróżniona niemal do osadu. Prosiaczek wydobył z kieszeni kilka złożonych kartek i założył okulary. — Przeczytam wam scenę z Prawdziwej tragedii króla Ryszarda III. Proszę was, żebyście wyobrazili sobie dzikie wybrzeże Bretanii. Jest ciemno, zbliża się północ, na szczycie urwiska pełni straż dwóch wartowników. Zaczął czytać grzmiącym głosem: Wybrzeże morskie w Bretanii. PIERWSZY WARTOWNIK: O dziesiątej godzinie kazano nam Wypatrywać okrętu, który z Anglii niedawno wyruszył. DRUGI WARTOWNIK: Patrz, oto płynie; żagle wydęte rwącym wichrem, Czarny okręt trzęsie się na Neptunowej grzywie, 224 po połowy wciągnęła go topiel; to w górę się pnąc, to spadając Biedny statek sunie, zalany, w wodnej skąpany otchłani; Bezlitosne fale, piasek i rafy strzaskaniem mu grożą. PIERWSZY WARTOWNIK: Wciąż jednak żyje! prosiaczek zrobił pauzę i niespokojnie zaczerpnął tchu. Spojrzał na nas ponad szkłami okularów, badając naszą reakcję. ___ Naprawdę ty to napisałeś? — spytała z podziwem Kąty. __ Można tak powiedzieć, nie właściwie nie — odpowiedział jednym tchem. — Podobało wam się „zalany, w wodnej skąpany otchłani"? — Bardzo — zapewniłem. — Naprawdę? — spytał Prosiaczek. — Tak. — Nie mówisz tego, żeby mi zrobić przyjemność? — Nie. — Och, zamknij buzię, Bhalu! — zawołała Kąty