Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Ktoś musi poinformować rodzinę o tym, co się stało, a poza tym na wzburzonym jeziorze przeładowana łódź byłaby niebezpieczna. Rad nierad przyszły doktor musiał ustąpić. Łódź odbiła od brzegu i Viljo po chwili rozpłynął się w mroku. Wiało teraz dużo bardziej. Irsa klęczała obok Rustana i próbowała ochraniać go przed zbyt gwałtownymi wstrząsami, ale oczywiście trudno było temu zapobiec. – Irsa – wyszeptał prawie nieruchomymi wargami. – Tak, jestem tutaj. – Musiałem się urodzić pod jakąś nieszczęśliwą gwiazdą. Trzymaj się ode mnie z daleka, ja przyciągam nieszczęście! – Nie, co ty wygadujesz – odparła. – Miałeś po prostu bardzo trudny okres w życiu. Rustan wzdychał zrozpaczony. – A poza tym ja ciebie kocham, wiesz, więc nie mogę się trzymać z daleka – powiedziała z przekonaniem. – Ty jesteś moim trwałym punktem oparcia w tym życiu. Całkowicie na tobie polegam... – Na mnie? – zapytał z goryczą, ale jej słowa najwyraźniej sprawiły mu przyjemność, wyczuwała to. – No, a jak teraz z twoimi oczami? – Tak strasznie się boję – odparł. – Że znowu wszystko utracę. A tak bym chciał cię zobaczyć, Irso. Jesteś mi najdroższa w tym życiu. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc tylko mocno, z wielką czułością uścisnęła jego rękę, głęboko wzruszona. Rustan odsunął rękę od twarzy. – Wciąż jeszcze jest bardzo ciemno, prawda? Irsa i Armas wymienili przestraszone spojrzenia. Znajdowali się teraz na otwartym jeziorze i ciemności nie były tu nawet w połowie tak intensywne jak w głębi lasu. – Tak, rzeczywiście... Jest dosyć ciemno – odparła drżącymi wargami. Armas spojrzał na Irsę i bez uprzedzenia skierował na środek łodzi światło silnego reflektora. Rustan skulił się gwałtownie i przesłonił oczy. – Co to było? Mignęło mi jakieś światło? – To latarka – wyjaśnił Armas. – O ile dobrze rozumiem, to widzisz, ale dość niewyraźnie. Po prostu potrafisz zauważyć światło i różnicę pomiędzy światłem a ciemnością. Wydaje mi się, że to już jest coś, prawda? Rustan zacisnął powieki i leżał bez ruchu, jakby siły go opuściły. – O mój Boże – szeptał. Irsa, która trzymała jego głowę, czuła, że po policzkach Rustana spływają łzy. W szpitalu Rustana natychmiast zabrano na badania, a Irsa siedziała na korytarzu, trzymając na kolanach splecione mocno dłonie. Minuty mijały, czas wlókł się nieprawdopodobnie. Na korytarzu pojawił się Armas Vuori i usiadł obok, by razem z nią czekać. – Otrzymaliśmy dodatkowe informacje na temat Hansa Lauritssona – powiedział nagle. Irsa drgnęła. W niepokoju o Rustana całkiem zapomniała o obecności komisarza. – Jakie to informacje? – On rzeczywiście pochodził z północnej Värmlandii, ale wcześnie przeprowadził się do Sztokholmu. Stracił kontakt z rodziną i popadł w złe towarzystwo. Jakieś drobne przestępstwa, wódeczka, narkotyki. Był to chłopak słaby, pozbawiony charakteru, ale podobno sympatyczny i stosunkowo spokojny. – Tak. Rustan go lubił. Powiada, że Hans odnosił się do niego bardzo przyjaźnie. – Miał włosy ciemne, jak Rustan, ale dłuższe. I był znacznie młodszy. Miał dziewiętnaście lat. – Dlatego policja norweska się pomyliła i uznała, że zdjęcie jego właśnie przedstawia – przyznała Irsa. – Myśleli też, że znaleźli ciało Rustana. Jakiś lekarz wyszedł na korytarz i oboje czekający wstali. Lekarz wezwał do siebie policjanta, po czym obaj zniknęli znowu za drzwiami. Irsa wróciła na miejsce rozczarowana, czuła się trochę dyskryminowana. Od długotrwałego niepokoju czuła bolesne ssanie w dołku. Po nieprawdopodobnie długim czasie Armas wrócił. – Powinnaś teraz pójść do hotelu i się przespać. Już rano. – Jeżeli natychmiast nie powiesz mi, co z Rustanem, to zacznę krzyczeć! – syknęła z wściekłością. Komisarz roześmiał się. – Rustan cię pozdrawia Przeszedł okropnie dużo rozmaitych badań, rentgenów i Bóg wie czego. Lekarze byli wstrząśnięci. Rustan powinien był być operowany wiele lat temu! Teraz jest gorzej, ale obiecują, że zrobią, co się da. – Widzi chociaż trochę? Armas jakby się wahał. – Niewiele więcej niż widział w łodzi. Poza tym okazało się, że od czasu twojego wyjazdu nie miał odwagi jeść ani pić w domu, bo całkiem już stracił zaufanie do swojej rodziny. – Bardzo rozsądnie – rzekła Irsa. – Czy mogłabym go teraz odwiedzić? Komisarz potrząsnął głową. – Dali mu coś na sen. Chcą, żeby oczy jak najlepiej wypoczęły, bo wszystko wskazuje na to, że jego zdolność widzenia powoli, bo powoli, ale jednak stale się poprawia. Dlatego przez jakiś czas Rustan musi pozostać w całkowitym spokoju. Mogę cię natomiast pocieszyć, że ten cios w głowę nie był bardzo niebezpieczny, żadnego wstrząsu mózgu ani żadnych większych szkód nie spowodował. – No, dzięki chociaż za to! Armas nagle spoważniał. – Oni powiedzieli coś bardzo dziwnego. Że ów cios w głowę zadano tak, jakby napastnik nie chciał wyrządzić Rustanowi poważnej krzywdy. W każdym razie nie chciał zabić. – To dlaczego ten ktoś zwabił go do lasu? – Nie wiem. Nie bardzo rozumiem tę historię. Nic tu do siebie nie pasuje. Kiedy już się człowiekowi zdaje, że ma jakiś wątek, który powinien prześledzić, pojawia się coś całkiem nowego, co wywraca wszystko do góry nogami. Nic się ze sobą nie łączy, jedno do drugiego nie przystaje. Irsa ponownie usiadła, a Armas poszedł za jej przykładem. W szpitalu zaczynał się nowy dzień. Pielęgniarki budziły pacjentów, ale tych dwoje niczego nie zauważało. – Próbowałam coś wymyślić – powiedziała Irsa powoli. – Ale mnie też nic się nie zgadza. Jeśli oni kombinowali coś z firmą, albo z innego powodu chcieli mieć wolną rękę, to w takim razie byłoby zrozumiałe, że chcieli wysłać Rustana z domu. Ale to nie ma sensu, bo przecież on już właściwie wszystko im przekazał. – Tak. Zresztą z jego strony była to co najmniej pochopna decyzja, tak mi się wydaje. Chociaż, z drugiej strony, to przecież jego matka i przyrodnie rodzeństwo, można więc zrozumieć samotnego, niewidomego człowieka. Irsa westchnęła. – Nie podoba mi się, że on tu leży taki całkiem bezbronny. Lada moment zjawi się tu jego rodzinka... – Nic mu nie grozi – roześmiał się Armas
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Czy może mi pan powiedzieć, jakie otrzymam gwarancje dyskrecji, jeżeli zgodzę się wyjaśnić panom to, o czym nie wiedział nikt prócz Stefana Vincy? - Byłem oficerem lotnictwa...
- Tajemnicę Franki można wyjaśnić, odwołując się do gno-styckiej psychologii i demonologicznej wykładni ludzkiego wnętrza...
- Nie wiem nawet, jak wyjaśnić Nimitzowi, co właściwie zdarzyło się dzisiaj w nocy...
- Mam trzy siostry w domu wyjaśniłem z kwaśną miną...
- Na próżno jednak czekał wyjaśnień...
- — Starała się wyjaśnić mu wszystko cierpliwie...
- - Turyści - wyjaśnił Guś...
- — Co? — Wyjaśnię ci to później...
- Do dalszego prowadzenia przygotowań były potrzebne o wiele większe sumy, niż można by zdobyć podczas parafialnych akcji dobroczynnych...
- Następnie machnął ogonem i wyszedł spokojnie do głównej kabiny, dając jej najoczywistszy dowód, że całkowicie ufa mężczyźnie, z którym ją zostawił...