Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Pastor jednak wyjaśnił, że właśnie tego dnia po południu rozmawiał telefonicznie z pewnym waszyngtońskim prawnikiem, dyrektorem nowej organizacji działającej w obronie interesów publicznych, nazwanej Adwokaci Procesowi na Rzecz Sprawiedliwości Społecznej. Schlichtmann wyprostował się na krześle. — Ależ ja znam tę organizację! — wykrzyknął. — Ściśle mówiąc, jestem nawet jednym z założycieli. Pół roku temu, na konwencie adwokatów procesowych w San Francisco, wpłaciłem tysiąc dolarów na jej fundusz założycielski. Powiedział, że podoba mu się nie tylko nazwa organizacji, ale również stawiane przed nią cele, a głównie szersze wykorzystanie wymiaru sprawiedliwości do rosnących potrzeb społecznych. Do rozmowy z waszyngtońskim prawnikiem, mówił dalej Young, doszło przypadkowo. Otóż do pastora zadzwoniła pewna pracownica z biura senatora Edwarda Kennedy'ego i przekazała, że nowo utworzona organizacja o nazwie Adwokaci Procesowi na Rzecz Sprawiedliwości Społecznej poszukuje obiecującej sprawy wymierzonej przeciwko trucicielom srodowiska naturalnego, ona zaś natychmiast przypomniała sobie wydarzenia z Woburn. Zapytała, czy Young jest zainteresowany, po czym podała numer i umówiła na szesnastą z dyrektorem tej organizacji, Anthonym Roismanem. Przez telefon pastor omówił pokrótce sytuację w mieście, na co tamten przyznał, że sprawa rzeczywiście wygląda obiecująco. Dodał też, że organizacja zebrała już pewien fundusz przeznaczony właśnie na wsparcie podobnej sprawy. Nie mogła jednak przejąć jej z rąk prowadzącego adwokata. — Właśnie dlatego — zakończył Young, spoglądając po twarzach ludzi zebranych w kościele — do tej pory w ogóle o tym nie wspominałem. Schlichtmann zaczął się dopytywać o wszelkie szczegóły rozmowy z Roismanem. Kilkakrotnie nadmienił, że jest to „zdumiewający zbieg okoliczności”. Wreszcie powiedział, że jutro rano zadzwoni do Roismana, przy czym ma nadzieję, iż tamten zechce z nim współpracować. Kiedy tego wieczoru wychodził z kościoła Świętej Trójcy, wśród zebranych panowały już lepsze nastroje. Następnego ranka w drzwiach kancelarii powitał go Conway. — No i co? — zapytał. — Nadal prowadzimy sprawę — odparł Schlichtmann. — Po prostu nie mogłem zawieść tych ludzi. 6 Poświęcił Roismanowi dwa dni, gdy ten w następnym tygodniu przyleciał do Bostonu. Czterdziestoletni absolwent Harvardu, który za prezydentury Cartera kierował Wydziałem Zwalczania Niebezpiecznych Odpadów w Departamencie Sprawiedliwości, świetnie wiedział, jak należy poprowadzić tak dużą i złożoną sprawę. A opierając się na wszelkich uzyskanych informacjach twierdził, że jest ona bardzo obiecująca. Schlichtmann poprosił więc Roismana, by został głównym rzecznikiem powodów. Ten się zgodził pod warunkiem, że to Jan nadal będzie ich formalnie reprezentował. Zawarli porozumienie. Schlichtmann bardzo się ucieszył z perspektywy bliskiej współpracy z kolegą doświadczonym w podobnych sprawach. Dogadali się też w kwestii równego podziału kosztów związanych z przygotowaniem pozwu. Organizacja Roismana miała otrzymać dwie trzecie wywalczonego ewentualnie adwokackiego honorarium, natomiast jedna trzecia pozostałaby do dyspozycji Schlichtmanna i Mulligana. Tak więc prawie po dwóch latach, kiedy to ograniczano się jedynie do sporadycznych rozmów, wydarzenia nagle nabrały tempa. Jeden z asystentów Roismana przystąpił błyskawicznie do gromadzenia materiałów naukowych dotyczących oddziaływania na organizmy żywe trichloroetylenu oraz innych chemikaliów wykrytych w wodzie pitnej. Powołując się na ustawę o swobodnym dostępie do informacji, Roisman uzyskał także z Agencji Ochrony Środowiska wstępny raport z badań prowadzonych w Woburn. Objęto nimi obszar o powierzchni około dwóch kilometrów kwadratowych wokół ujęć G i H w dolinie Aberjony. Na obrzeżach terenu zostały wywiercone studnie do pobrania próbek wód podziemnych