Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Mój brat ich prowadził. Zaskoczyła ich zamieć śnieżna i jednoczesny spadek temperatury. Umarli, bo nie mieli opału, a wiatr uniemożliwiał schodzenie w dół. Dziwna śmierć, bo był środek lata. Takie ochłodzenia są rzadkie, nawet na Araracie. Pogrzebałem ich tu, a brata gdzie indziej. Ruszyliśmy bardzo stromą ścieżką do góry. Było coraz zimniej. Przecięliśmy spore pole lawowe, a potem znowu zaczęły się piargi. Zatrzymaliśmy się na noc w sporej jaskini. Guś wyjął z plecaka kostkę wielkości pudełka zapałek, wykonaną z jakiejś substancji szarego koloru i położywszy ją na palenisku zapalił zapałką. Zrobiło się ciepło i przyjemnie. Zdjąłem kurtkę. Kostka płonąc świeciła oślepiającym blaskiem. Wkrótce w jaskini zrobiło się gorąco jak w saunie. Guś posypał kostkę garścią proszku i przygasła. - Co to takiego? - zdziwiłem się. - Fosfor? - termit. Substancja zapalająca na bazie fosforu - wyjaśnił. - Temperatura spalania ponad cztery tysiące stopni Celsjusza. Kopniakiem wyrzucił resztki kostki na zewnątrz. Skała pod ogniskiem nabrała ciemnowiśniowej barwy. Zapalił lampę turystyczną na gaz. W jej kiepskim świetle zacząłem oglądać ściany. - W głębi - mruknął wyjmując z plecaka puszki. - Za posłaniem. Oświetliłem kawałek ściany własną latarką. Herb Trzywdar widać było bardzo wyraźnie. - Był tu, był - mruknął Guś. - Siedzieli dwa dni i czekali, aż zamieć ustanie. Wreszcie ucichła i mógł ruszyć dalej. Z plecaka wyjął metalowe pudełko, a ze środka strzykawkę i ampułkę. Naciągnął dwa centymetry sześcienne i wstrzyknął sobie dożylnie. Uśmiechnął się z trudem. - Tęcze nad Araratem - powiedział. - Widok, który trzeba zobaczyć, a potem można już umrzeć. Chcesz sobie poczytać o Poletylle? Wpadnij kiedyś do ormiańskiej restauracji na dwudziestej drugiej ulicy w Nowym Jorku i zapytaj o Arakiela. On ma kroniki rodziny. Jeśli powołasz się na mnie, to ci udostępni ten kawałek. Wyjąłem z kieszeni potwornie wymięty i poplamiony maszynopis. - Hrabia twierdzi, że twój przodek usiłował go zabić. - Niewykluczone. Zasada jest taka, że zabija się ludzi, którzy chcą rabować z Arki relikwie. Ale ona wkrótce straci znaczenie. Poletyłło był kompletnym psychopatą. Nie zdołaliśmy go zabić. Nie zabiła go też góra. Nieoczekiwanie gdzieś niedaleko rozległ się szmer osypujących się kamieni. Guś jednym ruchem zgasił lampę. Usłyszałem, jak odbezpiecza broń. Czekaliśmy. Przed jaskinią przemaszerowało kilku Kurdów. Dobiegła mnie gardłowa wypowiedź jednego z nich. W gąszczu kurdyjskich słów zrozumiałem tylko dwa: Adman i Daniec. Niebawem ich kroki ucichły w ciemności. Guś podkradł się do wylotu jaskini i wyjrzał. - Poszli - mruknął wróciwszy w ciemność. - Szukają cię. - Co powiedzieli. - Nie wiem. Nie znam kurdyjskiego. Byli koło Arki, a teraz zawrócili. - Kolo Arki? - Zrobili tam zapewne zasadzkę na ciebie, ale szliśmy dość wolno i nie doczekali się. - Myślałem, że idziemy najkrótszą drogę. - Najkrótszą i najłatwiejszą spośród tych, o których wiem. Ta góra to ich dom, choć zazwyczaj trzymają się najniższych jej partii. Mogli odkryć własne drogi. Tym bardziej trzeba się śpieszyć. - Ciekawe, że nie ogłosili wszem i wobec swego odkrycia. Uśmiechnął się. - A co by im to dało? Znaleziskiem i tak zawładnęliby Turcy. Zrobiliby z niego sensację na skalę światową... - Wydaje mi się, że czegoś tu nie rozumiem - przerwałem mu. - Skoro żyjecie z prowadzenia turystów do Arki, to dlaczego nie zalegalizować tej działalności? Dogadać się z rządem, przygotować lepszy szlak, zadbać o reklamę, a koło obiektu postawić płotek i wpuszczać do środka po zapłaceniu kilkudziesięciu dolarów za bilet. Jesteś przecież ateistą... - To nie takie proste - uśmiechnął się. - Wiara polega na tym, by ufać, a nie wiedzieć. Gdyby Arka Noego stała się atrakcją turystyczną, to tym samym zmniejszałaby się wiara w nią. - Nie rozumiem. - Są rzeczy fundamentalne, w które należy wierzyć, ale których nie wolno badać doświadczalnie - powiedział w zadumie. - Tak jak z Arką Przymierza. Kościół etiopski przechowuje ją od tysiąca ośmiuset lat w kaplicy w Aksum. Twierdzą, że to jest oryginalna Arka Przymierza, którą Bóg przekazał Mojżeszowi. Jest pilnie strzeżona i nikomu nie pozwala się wejść do kaplicy, w której jest ukryta. Patriarcha ma wystarczającą władzę, by nakazać jej zbadanie. Zabiegali zresztą o to zachodni naukowcy. Zgody takiej jednak nie wydaje. Tajemniczy przedmiot stoi w kaplicy nakryty bogato wyszywaną tkaniną. Wierni wierzą, że ona tam jest. I nic więcej nie potrzebują do szczęścia. - A twoja Arka? Są ludzie, którzy ją widzieli. Niektórych nawet ty zaprowadziłeś na miejsce. Jutro zaprowadzisz mnie. Stanę się jeszcze jednym świadkiem. - Wierzysz w to, że Arka tu jest? - zapytał nieoczekiwanie. - Nie wiem. Mój szef chyba uwierzył widząc obraz i czytając pamiętniki hrabiego. Ja chcę zobaczyć to na własne oczy. Wtedy powiem, czy kupka desek leżąca na górze to resztki drewna z tureckiej stanicy zniszczonej przez lodowiec, czy może coś innego. Uśmiechnął się szeroko. - Załóżmy, że znajdziesz tam drewniany okręt wielkości transatlantyku. Uwierzysz w to, co zobaczysz? Zejdziesz w doliny i opowiesz ludziom. Kto ci uwierzy? Nikt