Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Na pewno są wspaniałe - powiedziała Matylda Opat. - Zwyczajne. Poznasz je, mam nadzieję... - chrząknąłem dyplomatycznie - w każdym razie nie mam przesądów - zapewniłem. - Tak się cieszę... - Daj te zdjęcia - mruknąłem - pokażę je Gnatowi. One są naprawdę dobre, może sztuka zwycięży... - Tomciu, jesteś kochany - Matylda Opat wepchnęła mi kopertę z fotografiami i odbiegła. Uśmiechnąłem się zadowolony i spojrzałem po raz pierwszy z sympatią na woźnego szykującego się do kolejnych obrządków nad świętą posadzką. Po-i nyślałem: „kto by przypuszczał, że dobry ślizg jest tak ważny i że dobrze błyszczące posadzki tak mogą pomóc w życiu!" -11- Rozdział 2 Sprawy e\ę dalej komplikuje I ostanowiłem zająć się natychmiast i energicznie sprawą Matyldy Opat. Samego mnie to zaskoczyło. Nigdy dotąd nie wstawiałem się za żadną dziewczyną. Jeszcze rok temu... co ja mówię —jeszcze pół roku temu byłoby to zupełnie nie do pomyślenia. Angażować się z powodu jakichś zdjęć? Choćby nawet najlepszych? Wykluczone. Dlaczego więc teraz to robię? Czyżbym się aż tak zmienił? Przez te parę miesięcy? Tak, to było oczywiste. Zmieniłem się. Nie ma się co oszukiwać. Nie chodzi bynajmniej o te zdjęcia. Po prostu podoba mi się Matylda Opat. Spodobała mi się od pierwszego wejrzenia. Tylko nikomu ani słowa o tym. Ani Zyzio, ani w ogóle nikt z klasy nie może się tego domyśleć. Ani nawet sama Matylda Opat. Zbyt dobrze znałem złośliwość moich drogich kolegów i koleżanek, aby zdradzić się przed nimi... Na razie niech wszyscy myślą, że mnie łączą z Matyldą ściśle redakcyjne sprawy... Zaraz następnego dnia na najbliższym posiedzeniu komitetu redakcyjnego przedstawiłem fotografie Matyldy Opat i wyraziłem opinię, że winny być już w bieżącym numerze gazety opublikowane, tudzież wyraziłem najgłębsze przekonanie, iż staną się one ozdobą naszego pisma. - Kto zrobił te zdjęcia? - zapytał Gnat. — Matylda Opat — oświadczyłem z niepewną miną. Gnat zatrząsł się. — Powtórz, co powiedziałeś — rzekł nader niskim głosem. - Matylda Opat - powtórzyłem mężnie. - Ja nie życzę sobie - zasapał Gnat. - Dlaczego? To są udane zdjęcia. - Nie chcę żadnej dziewuchy w redakcji. — Dlaczego? Przecież w normalnych redakcjach aż się roi... - My nie jesteśmy normalną redakcją - przerwał - my pracujemy wśród smarkaczy i głupich srok — oświadczył z niesmakiem. — Pozwól mi wytłumaczyć... - Nie, nie! To byłby koniec — zamachał gwałtownie rękami. — Koniec czego? — Koniec naszej paczki — zasapał Gnat — ty jeszcze nie wiesz, Tomciu, jakie okropne są dziewczyny — skrzywił się boleśnie, jakby go zabolał ząb. — Sądzisz według Adeli? -12- - Przestań! - Gnat poczerwieniał i spojrzał na mnie z wściekłością. Zrozumiałem, że musiało go spotkać ostatnio nowe upokorzenie. - Nie bądź śmieszny - powiedziałem. - Interesująnas tylko zdjęcia. Matyl-i l,i nie musi nawet pokazywać się w redakcji. - Ja nie chcę słyszeć nawet tego imienia! To jest bezczelna koza w okularach. - Posłuchaj — rzekłem ostro —jeśli odrzucisz te zdjęcia, to dziewczyny i iow rozpuszczą plotki, że się mścisz za Adelę! Gnat zaniemówił na chwilę. Trafiłem go celnie. - Co ty mówisz? Więc były takie plotki? - wybełkotał. - Oczywiście - oglądałem sobie spokojnie paznokcie. - Dobrze byłoby, rhyś to zdementował. - Jak to zdementował? - No właśnie, żebyś pokazał wszystkim, że to były zwykłe plotki. Zamieść . hoć jedną fotografię, a zamkniesz im usta. Zyzio przez dłuższą chwilę przetrawiał ten argument, a potem schował w milczeniu artystyczne płody Matyldy do szuflady. - Akceptujesz? — zapytałem. - Zastanowię się. Za dwa dni dam odpowiedź — mruknął Gnat. Niestety, nie doczekałem się odpowiedzi ani za dwa, ani za trzy dni. Zaszły bowiem tymczasem niespodziewane wypadki, które odsunęły sprawę Matyldy na dalszy plan. Otóż piętnastego marca zaczęła się u nas generalna odwilż. Zjawisko samo przez się naturalne i nie miałoby prawdopodobnie większego znaczenia, gdyby nie towarzysząca nam od jesieni inwestycja. Stary budynek szkolny był I ii/, od lat za ciasny, zaczęto więc wznoszenie nowego gmachu po drugiej ¦ironie podwórza. Ubocznym skutkiem tej szlachetnej inwestycji było dokład-i le rozbabranie szkolnego dziedzińca i położonego obok boiska. W zimie, póki leszcze mróz trzymał, błoto nie dawało się tak we znaki, ale gdy przyszła odwilż i marcowe pluchy, całe podwórze zmieniło się w grząskie, zdradliwe bajoro. Pierwszą jego ofiarą padł roztargniony pan Pelman, nasz nowy chemik, o którym słuchy krążyły, że pracuje nad wielkim wynalazkiem. Otóż ów znakomity pedagog, brnąc pewnego dnia przez błoto do szkoły, przystanął nagle, zapewne olśniony przez jakiś nowy naukowy pomysł... Wyciągnął pospiesznie notes i zaczął w nim kreślić chemiczne wzory. Te zapiski tak go pochłonęły, że zapomniał o rzeczywistości, czyli tak zwanym bożym świecie, i nie zauważył, że grzęźnie... Dopiero gdy pogrążył się już po kolana, pani Tromboniowa od geografii, która ma zwyczaj stale wietrzyć pracownię i która akurat otwierała wtedy okno, zauważyła ze zdumieniem, że wysoki jak chmielowa tyka Pelman dziw- -13- nie zmalał. Co więcej, z każdą chwilą tracił coraz bardziej na wzroście, dosłownie karlał w oczach... Pani Tromboniowa była nieco krótkowzroczna i upłynęło dobre kilka sekund, zanim, przetarłszy z niedowierzaniem okulary i osadziwszy je z powrotem na garbatym nosie, zorientowała się wreszcie, że pan Pelman po prostu zapada się w bagno i narobiła krzyku. Przybiegł woźny Macoch i po dłuższych zabiegach za pomocą kija do szczotki wyciągnął roztargnionego chemika -z topieli