Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Heisenberga wytropiliśmy kilka dni potem; był z rodziną w Bawarii. Wyruszył za nim pułkownik Pash... i przeżył piekielną wyprawę. Pokonywał zasypane śniegiem przełęcze, ścierał się z nieprzyjacielem, naprawiał mosty, oganiał się przed niemieckimi jednostkami, które chciały się komuś poddać. Na koniec ujął Heisenberga. - Przesłuchał go pan? - Oczywiście, kiedy Pash przywiózł go do Heidelbergu. - Wspominał pan o swoich rodzicach? Goudsmit ściąga okulary, przeciera je i z powrotem zakłada. - Wiedziałem, że będziecie o to pytać. - A zatem proszę powiedzieć, co się stało. - Wyjeżdżając do Stanów, zostawiłem rodziców w Holandii. Ile się nagadałem, że mają się stamtąd wynosić, bo Żydzi nie są bezpieczni w Europie! Akurat w czterdziestym trzecim udało im się zebrać dokumenty do podróży, kiedy... Słyszałem, że zostali schwytani i zesłani. - Jaki był w tym udział Heisenberga? - W trzydziestym dziewiątym był u mnie na Uniwersytecie Michigan. Nie znałem w Niemczech bardziej wpływowej osoby. Moi przyjaciele z Holandii prosili, bym się za nimi wstawił u niego. - Na prośbę Goudsmita napisałem list w sprawie jego rodziców - odpowiada Heisenberg z ławy oskarżonych. - Tak, ale już było za późno. Dwie starsze osoby, które nikomu w życiu nie wadziły, zginęły w komorach gazowych. - Moment - wtrąca się obserwator, przypominając sobie, że pełni rolę obrońcy. - Wytknął to pan Heisenbergowi w czasie przesłuchania? - Nie w czasie przesłuchania. Wcześniej, na osobności. -1 do dziś z tego powodu żywi pan urazę? Chwila milczenia. - Nie, już nie. Wszak nie mógł wskórać nic więcej. Heisenberg przytwierdza lekkim skinieniem głowy. - Za to wnerwią mnie co innego. Po wojnie trzymał się wersji, którą opowiedział Bohrowi, jak to spowalniał prace nad szwabską bombą. Na początku wciskał bajer, później chyba sam uwierzył, że tak było. - Nie próbował przeszkodzić w powstaniu bomby? - Znam kupę ześwirowanych naukowców. Heisenberg niczym się nie różni od, dajmy na to, takiego Oppenheima. Pojawia się konkretny problem: co zrobić, żeby jebnęło jak nigdy w historii świata? Kto nie wypruje z siebie flaków, żeby wyruchać konkurencję i zdobyć sławę? Nie jarzycie? - Teraz przerwa - oznajmia sędzia. - Potem następni świad kowie. *** Hm... Kto zaprogramował szablon Goudsmita? A więc Le? Pod koniec zapomniałeś, ze pochodzi z Holandii, nie z Brooklynu. Przesadziłeś z językiem. Ale mniejsza z tym. Uczucia zostały wier- nie oddane. Istotnie mógł powiedzieć to, co powiedział, może tylko mniej kolokwialnie. 7. Angielski dworek. Obok miejsca dla świadków czekają trzy osoby: angielski major w mundurze i z bronią, kobieta w ciepłym tweedowym kostiumie i kapeluszu z kwiatami oraz wymoczkowaty młodzieniec w grubych okularach i ze zmierzwioną czupryną. - Major Cutton? - pyta sędzia. - Tak, sir! - Major żołnierskim krokiem udaje się na miejsce dla świadków. - Pracuje pan w wywiadzie? - Od początku służby wojskowej, sir! - Rozumiem, że to pan był odpowiedzialny za Farm Hall? - Tak, sir! Mieliśmy problem: dziesięciu schwytanych nie- mieckich naukowców. Niektórzy jankesi chcieli ich wystrzelać, ale wiedzieliśmy, że to wartościowi ludzie. Musieliśmy ich trzymać w odosobnieniu do czasu wyjaśnienia pewnych kwestii. - Projekt „Manhattan", tak? - Dokładnie tak, sir! Wybraliśmy dość ładny zakątek, wiejski dworek otoczony drutem kolczastym, chyba najprzytulniej szy obóz internowania w Anglii. Wpadłem na ten pomysł w Bletchley Park, sir, gdzie pracowali kryptolodzy. Bez przerwy rozmawiali o pracy, tych swoich matematycznych wyliczeniach, więc raz zapytałem, co by było, gdyby szkopy miały podsłuch... I wtedy mnie oświeciło. Oszczędzimy sobie kłopotu związanego z przesłuchaniami: niech nasi niemieccy przyjaciele sami się przesłuchają. Niech rozmawiają o polityce i fizyce tam, gdzie ściany mają uszy. Każde pomieszczenie w Farm Hall było na podsłuchu, nawet ubikacje. - Dziękuję - mówi sędzia. - Jest pan wolny. Panna Margot Parkes! Kobieta w tweedowym ubraniu niepewnie staje w miejscu dla świadków