Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ogarnął mnie lęk na ten widok, twarz twoja była wykrzywiona jak twarz chorego. Stale coś szeptałeś, widzisz, nawet o tym nie wiesz, a ja ci teraz wierzę, że nie wiesz. Byłeś jak zaczarowany, to straszne... Zmagała cię siła, którą ty powinieneś zmóc. Osłabłeś wobec kamienia, traciłeś swą siłę, a kamień wysysał ją z ciebie, widziałem to! Zapomniałeś, co ci zawsze mówiłem: z pokorą przystępuj do swego dzieła, tak jakbyś się chciał modlić! Ale czy rozmawiałeś z Bogiem? Nie, rozmawiałeś z kamieniem. A teraz chodź, przyszedłem po ciebie. Przeor z S. Spirito chce z tobą mówić, chodź, po drodze będziemy mieli sporo czasu, żeby o tym porozmawiać. Chce ci dać robotę, chodź! - Do klasztoru S. Spirito? - zdziwił się Michelangelo. - Tak - kiwnął głową staruszek - ale nie dostaniesz kamienia. Masz zrobić z drzewa na główny ołtarz figurę Zbawiciela cierpiącego na krzyżu za nasze grzechy. Wracali do miasta. Mnich szedł powoli, często odpoczywając. - Już wkrótce umrę, Michelagniolo, wiem o tym i czekam z utęsknieniem - mówił cicho starzec. - Już dość się nażebrałem w życiu i dość naznosiłem wyrzuconych kromek chleba i pogiętych, starych pieniążków do klasztoru, wszystkie swe modlitwy ofiarowałem za innych i teraz, gdy w przeddzień śmierci powinienem pomodlić się za siebie, widzę nagle, że mi już nic nie zostało, wszystko oddałem innym... Tak jak rozdałem wszystek chleb, rozdałem wszystkie modlitwy i nic mi nie zostało. Ale może, może jednak... - westchnął tęsknie - może jeszcze jakąś modlitwę znajdę i może to będzie właśnie ta najpiękniejsza, najmocniejsza i ostatnia. Ale i tej nie zatrzymam dla siebie, lecz oddam ją tobie, Michelagniolo, zmówię ją za ciebie, bo ciebie zawsze najbardziej kochałem. Chłopca zapiekły łzy w oczach, zmieszany przytulił się do chudego ramienia starca. Mnich oddychał ciężko. Jego zniszczony habit był pełen dziur; nawet sandałów nie miał, szedł boso po kamieniach i kurzu gościńca. Suchą postać opasywał sznur, na którym wisiał różaniec o grubych ziarnach, aby ani jedna modlitwa nie wymknęła się z drżących, zesztywniałych od starości palców. - Znałem cię, gdyś ledwie zaczynał chodzić - ciągnął staruszek. - Pamiętam, jak się śmiałeś i klaskałeś w rączki, gdy ci opowiadałem, jak siostry ryby słuchały słów świętego brata Antoniego i wszystkie wysunęły głowy z wody, żeby móc lepiej słyszeć i chwalić Boga. Rosłeś na moich oczach. Widziałem twoją nędzę i mękę, liczyłem twe cierpienia, płakałem przez ciebie i modliłem się. Stałeś się wreszcie artystą Medyceuszów i zapomniałeś o mnie. Dopiero gdy książę Pier po śmierci Lorenza wygnał cię z pałacu, przyszedłem znów do ciebie... i co ujrzałem? Zobaczyłem, jak rozmawiasz z kamieniem. Ujrzałem, jak tracisz swą siłę, jak ci ją kamień odbiera. I dlatego coś ci opowiem. Jest to historia z miasta Sieny, gdzie ja, mnich niegodny, służyłem Bogu przed wielu laty. Więc słuchaj, co się zdarzyło w Sienie! Mnich spojrzał badawczo na chłopca i zaczął opowiadać: - Pewien młody człowiek z rodu patrycjuszowskiego, bardzo piękny i bogaty, imieniem Agostino da Ulivello, żył tam w uciechach i zabawie, służąc grzechowi i gardząc zbawieniem. Ale w duchu nurtowała go myśl, że to nie jest właściwe życie, że wszystkie te rozkosze to tylko ptaki przelotne. Im dłużej nad tym rozmyślał, tym jaśniej poznawał, że zaprzepaszcza wieczne zbawienie i chwytając ptaki staje się błaznem dla świata. Postanowił wyrzec się pustego życia. Jak postanowił, tak uczynił. A że kochał piękno i dobrotliwy Bóg włożył w jego grzeszne serce duże zdolności, wstąpił do pracowni pewnego sławnego mistrza i został jak ty rzeźbiarzem. Chociaż z wielką pilnością i zamiłowaniem oddał się sztuce, stale nawiedzały go wizje dawnych uciech, był bowiem młody i piękny, a diabeł nigdy nie daje spokoju człowiekowi. Stale trafiał na pokusy podsuwane przez kobiety i dziewczęta sieneńskie, nawet do kościoła nie mógł chodzić, bo zawsze czekała tam baba z listem od jakiejś damy sieneńskiej, której mąż bawił właśnie w podróży i która młodzieńcowi obiecywała przysmaki na stole, ogień na kominku i miejsce w łożu. Cała Siena znała pięknego i wesołego rzeźbiarza Agostina da Ulivello, który był młody, szczęśliwy i kochał wszystkie uroki świata. Szedł przez życie śpiewając, a ponieważ zrywał po drodze wszystkie kwiaty, było mu sądzone zerwać również czarne grono swego nieszczęścia. Zdarzyło się pewnego razu, że na przechadzce za miastem doszedł do długiego muru i wpadło mu na myśl, żeby zajrzeć do ogrodu kryjącego się za nim. Ponieważ nie widział nigdzie furtki, wskoczył na mur i zobaczył ogromny, wspaniały ogród, a w nim dziewczynę, która podniósłszy ramiona zrywała kwiaty z drzewa. Agostino krzyknął ze zgrozy, bowiem to, co zobaczył, było straszne. Stary mnich przystanął zmęczony. Oparł się o Michelangela i mówił dalej: - Ogród był pełen wonnych, barwnych kwiatów, ramiona dziewczyny były jasne i białe, jej młode ciało napięte jak łuk. Każdym ruchem ręki jak gdyby przyzywała do siebie aniołów, nie mając nikogo do wspólnej przechadzki po ogrodzie. Ale jej twarz zakrywała czarna tkanina jak twarze złoczyńców, czarna zasłona z wyciętymi otworami tylko na oczy i usta. Była to maska czarna jak pieczęć ciemności, okropne znamię spustoszenia i zeszpecenia. Słysząc jego okrzyk uciekła, a on, zeskoczywszy z muru, nie mogąc znieść wewnętrznego żaru, krzyczał głosem wielkim, przejęty grozą. Albowiem zrozumiał to, co zobaczył