Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Tam w dole nic nie było widać. Czy był w tunelu? Zagryzła mocno dolną wargę. Skinęła bez słowa głową. Ogromne, niebieskie oczy zaszkliły się łzami. - Mógł wyjść z tunelu na dziedzińcu. Trzeba sprawdzić. Wstał i w towarzystwie Amosa i Carline poszedł schodami na górę. Wyszli z zamku. Pierwszy napotkany żołnierz zameldował, że atak na mury został odparty. Arutha przyjął raport. Okrążyli zamek i znaleźli się przy szybie do tunelu. Na trawie leżeli żołnierze. Kasłali i pluli, usiłując pozbyć się z płuc gryzącego dymu. W powietrzu unosiła się śmierdząca mgiełka. Z otworu bił ciągle słup ciemnego dymu. Pod stopami poczuli kolejne tąpnięcie pod ziemią. W pobliżu muru ziemia lekko się zapadła. - Roland! - krzyknął Arutha. - Tutaj, Wasza Wysokość. - Usłyszeli w odpowiedzi okrzyk jednego z żołnierzy. Carline wyskoczyła do przodu jak z procy. Dobiegła do leżącego na ziemi Rolanda przed bratem. Żołnierz, który zawołał ich, opatrywał Rolanda. Chłopak miał zamknięte oczy i był blady jak płótno. Z boku sączyła się krew. - Kilka ostatnich metrów musiałem ciągnąć go po ziemi, Wasza Wysokość. Szedł i nagle upadł nieprzytomny. Z początku myślałem, że to przez dym, ale potem zobaczyłem ranę. Carline objęła głowę leżącego. Arutha przeciął szybko skórzane paski pancerza na piersi i rozdarł bluzę. Po oględzinach usiadł na piętach. - Nic mu nie będzie. To płytka rana. - Och, Roland - szepnęła cicho Carline. Powieki leżącego rozchyliły się, a na ustach pojawił się słaby uśmiech. Mówił z trudem, ale próbował nadać głosowi wesoły ton. - A cóż to? Można by pomyśleć, że mnie zabili. - Ty potworze bez serca - powiedziała dziewczyna. Potrząsnęła nim delikatnie, lecz nadal trzymała jego głowę w ramionach i uśmiechała się miękko. - Stroić żarty w takiej chwili! Spróbował się poruszyć. Skrzywił się z bólu. - Ale boli... Powstrzymała go, kładąc rękę na ramieniu. - Nie próbuj się ruszać. Musimy zabandażować ranę - powiedziała na pół gniewnie, a na pół z ulgą. Ułożył głowę wygodniej na jej kolanach. - Nie ruszę się, choćby mi dawali pół Księstwa. Spojrzała na niego nagle poirytowana. - Co ci przyszło do głowy, żeby tak bez opamiętania rzucać się na nieprzyjaciela? Rolandowi zrobiło się głupio. - Tak naprawdę, to potknąłem się na schodach i nie zdążyłem wyhamować. Dotknęła policzkiem jego czoła. Stojący obok Amos zaśmiał się tubalnym głosem. - Łżesz jak najęty, ale ja i tak cię kocham - powiedziała miękko. Arutha wstał, wziął Amosa pod rękę i odszedł, zostawiając Rolanda i Carline samych. Za rogiem wpadli na byłego jeńca Tsuranich, Charlesa, który śpieszył z wodą dla rannych. Arutha zatrzymał go. Na nosidłach wisiały dwa ogromne wiadra z wodą. Charles był cały ubłocony i krew płynęła mu z kilku niewielkich ran. - Co ci się stało? Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Dobra walka. Skoczyć w dziura. Charles dobry wojownik. Były żołnierz Tsuranich był blady i chwiał się lekko na nogach. Arutha stał oniemiały. Po chwili dał mu znak, że może odejść. Charles wesoło pobiegł przed siebie. Arutha zwrócił się do Amosa. - Czy rozumiesz coś z tego? Amos zachichotał. - Wiele razy miałem do czynienia z łobuzami i kanaliami wszelkiej maści, Wasza Wysokość. Niewiele wiem o Tsuranich, ale opierając się na swoim doświadczeniu, jestem pewien, że możesz na niego liczyć. Arutha przyglądał się z daleka, jak Charles, nie zważając na własne zmęczenie i rany, roznosi wodę wśród rannych. - To nie byle co... Skoczył do tunelu, chociaż mu nikt nie kazał. Będę się musiał poważnie zastanowić nad sugestią Martina, aby włączyć Charlesa do służby. Poszli dalej. Arutha chodził po dziedzińcu i doglądał, czy ranni mają właściwą opiekę, Amosowi zlecił zadanie zniszczenia tunelu do końca. Nadszedł świt. Na dziedzińcu panowała niczym nie zmącona cisza i tylko kopiec świeżej ziemi w miejscu, gdzie zasypano szyb, oraz podłużne zapadlisko ciągnące się między zamkiem a murem świadczyły o tym, że w nocy miało tam miejsce coś niezwykłego. Fannon kuśtykał przy murze, oszczędzając prawą stronę ciała. Rana na plecach zagoiła się prawie zupełnie, ale ciągle jeszcze nie mógł chodzić bez podpierania się czy pomocy drugiej osoby. Ojciec Tully podtrzymywał go z drugiej strony. Podeszli do czekających. Arutha uśmiechnął się do Mistrza Miecza i delikatnie ujął go pod drugie ramię, pomagając Tully'emu. Obok stali Gardan, Amos Trask, Martin i grupka żołnierzy. - A cóż to ma znaczyć? - zapytał zrzędliwie Fannon, udając gniew. Zebrani popatrzyli na siebie z uśmiechem. Ten sam stary, dobry Fannon. - Co to, zabrakło wam oleju w głowie? Nie radzicie sobie? Po co wyciągacie mnie z łóżka? Żebym znowu objął komendę? Arutha wskazał bez słowa na morze. Daleko na horyzoncie, na tle błękitu morza i nieba pojawiło się kilkanaście maleńkich punkcików. Poranne słońce odbijało się od bieli żagli. - Flota z Carse i Tulan zbliża się ku plażom wybrzeża. Ponownie wskazał na obóz Tsuranich, w którym wrzało jak w ulu. - Przegnamy ich dzisiaj, Fannon. Jutro o tej porze w najbliższej okolicy nie będzie śladu po obcych. Będziemy pędzili nieprzyjaciela na wschód, nie dając mu ani chwili wytchnienia. Minie dużo czasu, zanim ponownie zdołają zebrać znaczne siły. - Mam nadzieję, że się nie mylisz, Arutha - powiedział cicho Mistrz Miecza. Stał przez dłuższy czas w milczeniu, wpatrując się w dal. -- Słyszałem raporty o twoim dowodzeniu, Arutha. Doskonale się sprawiłeś. Twój ojciec i Crydee mogą być z ciebie dumni. Arutha był głęboko poruszony pochwałą Fannona, lecz chciał zbagatelizować swoje zasługi. Fannon nie dał mu dojść do słowa. - Nie, Arutha. Wiem, co mówię