Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

W dodatku, niegrzeczny, koniecznie wydzierał się na podłogę, a przecież ona nie mogła spełnić jego życzenia, bo jakżeby śmiała puścić go na kosztowny kobierzec, szeroko rozłożony na posadzce. Otworzyły się drzwi, weszła panna Rajmar. Powitała pana Macketa z uprzejmą godnością, potem rzuciła wzrokiem na lizę. Oczy jej, koloru stali, miały wyraz ostry, surowy, a jednak pociągający. liza przysunęła się do ojca i chwyciła go za rękę. — Witam cię, moje dziecko. — Tymi słowami przełożona powitała lizę i podała jej rękę. — Sądzę, że niedługo będziesz się tu czuła jak u siebie. — Zobaczywszy pieska zapytała: — Piesek odprowadził cię aż tutaj? liza rozpaczliwie spojrzała na ojca, a ten pospieszył za nią odpowiedzieć. — Nie mogła się z nim rozstać — mówił z pewnym zakłopotaniem — myślała, że pani będzie tak dobra i przyjmie razem z nią jej małego towarzysza. Panna Rajmar uśmiechnęła się. Pierwszy raz robiono jej podobną propozycję. 25 — Przykro mi — odrzekła — że na pierwsze życzenie lizy odpowiedzieć muszę odmownie. Jako rozsądna dziewczynka zrozumie jednak sama, że inaczej postąpić nie mogę. Pomyśl sobie, moje dziecko, że każda z moich pensjonarek mogłaby mieć podobną zachciankę, wówczas w moim zakładzie znajdowałyby się dwadzieścia dwa psy. Tożby dopiero był hałas! Jeżeli tak pragniesz często widywać to zwierzątko, mogę ci podać na to sposób. Mój brat, tutejszy burmistrz, przyjmie z pewnością twego pieska, skoro go o to poproszę, co dzień więc będziesz mogła nacieszyć się swoim ulu-bieńcem. liza zaczerwieniła się, wielkie krople łez zabłysły w jej oczach. Ta pani, siedząca przed nią, miała w sobie tyle godności, taka jakaś była nieprzystępna. Wyglądała jak księżna, pomimo gładkiej szarej sukni, której stojący kołnierzyk spięty był złotą broszką. liza spuściła oczy i milczała. Pan Macket śmiał się. — Ma pani zupełną słuszność — powiedział — powinniśmy się byli sami nad tym zastanowić. Łaskawą propozycję pani, co do umieszczenia pieska u jej brata, liza przyjmie z wdzięcznością, nieprawdaż? Wstrząsnęła głową. — Obcym ludziom nie oddam Boba, zabierzesz go, ojcze, z powrotem do Moosdorfu. Pan Macket wstydził się za tę odpowiedź swej córki, ale panna Rajmar wyprowadziła go zręcznie z tego przykrego położenia. Nauczona doświadczeniem długoletnim, poznała od razu, że ma przed sobą dzikuskę, przekorę. Udała, że nie zauważyła niegrzecznej odpowiedzi lizy. — Masz słuszność — mówiła przyjaźnie — tak będzie najlepiej, ojciec zabierze pieska z powrotem do domu. Za wiele może byś o nim myślała i byłabyś zbyt roztargniona. 26 Czy służąca ma zanieść go do hotelu, w którym pan mieszka, panie Macket? — Ja sama go zaniosę, prawda, ojczulku? — zapytała liza, przyciskając Boba do siebie. — Tego ja sobie nie życzę, kochana lizo — podchwyciła panna Rajmar. — Zostaniesz na obiedzie, żebym cię mogła przedstawić innym pensjonarkom. Nie uważam tego za dobre — mówiła dalej, zwracając się do pana Macketa — żeby dziecko, oddane mojej opiece, raz jeszcze wracało z rodzicami do hotelu. To utrudnia mu tylko rozstanie. — Nie, nie! — zakrzyknęła liza drżąc ze wzruszenia. — Ja tu nie zostanę! Ja chcę być z ojcem, dopóki nie odjedzie. Weźmiesz mnie z sobą, ojczusiu, nieprawdaż? Pan Macket był niewypowiedzianie zmieszany tą nie-grzecznością córki. Robiło mu się zimno i gorąco. Lecz i tym razem panna Rajmar wydostała go z kłopotliwego położenia. — Życzenie twoje — powiedziała spokojnie — bardzo jest naturalne i łatwe do pojęcia, postaram się więc uczynić mu zadość. Czy mogę pana prosić, panie Macket, żeby pan został dziś u mnie na obiedzie? Zrobiłby mi pan wielką przyjemność. liza rzuciła na ojca błagające spojrzenie, które mówiło: „Nie zostawaj tu, zabierz mnie ze sobą! Ja nie chcę tu zostać z tą złą panią, która jak najgorzej będzie się ze mną obchodziła!" Niestety, ojciec inaczej wzrok ten sobie wytłumaczył, wziął go za niemą prośbę, żeby nie odmawiał; przyjął przeto zaproszenie. Przełożona wstała i pociągnęła za sznurek od dzwonka. Służącej, która nadbiegła, kazała poprosić pannę Giissow. Wezwana zjawiła się niebawem. Panna Giissow była pierwszą nauczycielką w tym zakładzie. Znacznie młodsza od przełożonej, liczyła bowiem dopiero lat dwadzieścia sześć, odznaczała się nie- 27 zmiernie miłą powierzchownością. Wszystkie uczennice przyjezdne i miejscowe uwielbiały ją; rozsądkiem i dobrocią umiała sobie zjednywać młode serca. Przełożona zaznajomiła swoich gości z młodą nauczycielką. — Pani będzie łaskawa — rzekła do niej następnie — umieścić lizę w jej pokoju. Niech się tam rozgości. — Chętnie. — I zbliżyła się do lizy. — Chodź — powiedziała z przyjazną poufałością — pokażę ci, gdzie będziesz mieszkać. Będziesz miała ładny, duży pokój, ale nie sama go zajmiesz. Mieszka tam już Ellinora Grey, twoja przyszła towarzyszka. Kochane to dziewczątko. Rada byś ją zaraz poznać, prawda? liza nie słyszała pytania. Przestraszony, badawczy wzrok utkwiła w twarzy ojca i zapytała: — Wszak nie odejdziesz, ojczulku? Ojciec uspokoił ją, poszła więc z panną Gussow. — Ale psa nie weźmiesz ze sobą na górę — powiedziała panna Rajmar. — Możesz go oddać służącej; niech go przez ten czas zatrzyma przy sobie. Panna Gussow ze współczuciem popatrzyła na dziewczynkę. — Kochasz go bardzo? — zapytała, gdy przechodziły przez korytarz. — O, tak — zawołała liza — bardzo, bardzo kocham Boba! A nie wolno mi go tu zatrzymać. — Nie dręcz się tym, dziecko — pocieszała ją panna Gussow — to nie takie znów wielkie nieszczęście. Znajdziesz tu coś nierównie lepszego. Nie spostrzezesz się nawet, jak prędko zapomnisz o Bobie. Mamy tu dwadzieścia dwie pensjonarki, znajdziesz między nimi niejedną przyjaciółkę. Czy masz rodzeństwo? — Nie — odparła liza, która jakoś nabierała zaufania do panny Gussow — jestem jedynaczką. 28 - Jedynaczka! Rozumiem teraz twoją miłość do zwierzątka, nie miałaś towarzyszek zabawy. Możesz zupełnie spokojnie oddać ojcu pieska; nie będziesz za nim tęskniła. Ze schodów weszły na obszerny korytarz, wzdłuż którego ciągnęły się dwa rzędy drzwi. Nauczycielka otworzyła jedne z nich i znalazły się w dosyć dużym pokoju. Rozłożyste konary wysokiej jabłoni zaglądały w otwarte okna