Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Wielka głowa z brodą i zakolami pochylała się nad nim i ze złośliwą satysfakcją krzywiła się w uśmiechu. Perfecki chciał schować się przed nią do jednej z muszli na piaszczystym dnie, ale obok głowy pojawiły się także ręce, dwie ogromniaste dłonie, rozkołysały akwarium we wszystkie strony, z czego zrobiło się wielkie poruszenie, Perfeckim oraz innymi rybami rzucało od ściany do ściany, głowa cieszyła się i rechotała, ale potem akwarium wyśliznęło się głowie z rąk, Stachowi pociemniało w oczach, jeszcze raz poczuł, jak spada, jak rozbija się szkło, jak razem z wodą, roślinami i muszlami porzuca samego siebie. Oprzytomniał na zimnym cemencie podłogi. Nad nim rozbrzmiewała harfa, a kiedy stękając z bólu, otworzył oczy, zobaczył czarną małpę, która z pewną wprawą przebierała palcami po strunach, wciąż przy tym mrugając do niego. „Jeszcze jedna mrugałka" — pomyślał Perfecki, wstając i powoli usuwając z siebie wodorosty i mokry piasek. — Cześć — powiedziała małpa ludzkim głosem, co strasznie zdziwiło Stacha. — Ciao — odpowiedział w tejże chwili i poznał ją po minie, sposobie gry oraz jeszcze jakichś bardziej intymnych szczegółach, ją, tę kobietę, która była o szesnaście lat starsza od niego i kiedyś bardzo dawno temu, właściwie w dzieciństwie, zaprosiła go do siebie zaraz po skończonej próbie i zaprowadziła do swego tajemniczego ogrodu, gdzie doznał huraganu stawania się mężczyzną. 304 — Okularów nie rozbiłeś? — zapytała harfistka. — Chyba nie — Perfecki namacał nasadę nosa. — Na miejscu. A jak pani... jak ty się tu znalazłaś? — Z choinki się urwałam — odpowiedziała małpa, ani na chwilę nie przerywając gry. — Zawsze takie głupie pytania zadajesz? — Nie, nie zawsze — z poczuciem winy odpowiedział Stach. — To zadaj jakieś mądrzejsze. — Zna pani... znasz ten budynek? — Z byka spadłeś? Jeszcze lepiej. Świetnie! — odpowiedziała na to kobieta, a Stach coraz wyraźniej ją rozpoznawał. — To uważasz za mądrzejsze? — W takim razie powiedz mi, czy inaczej, proszę mi powiedzieć, zapomniałem, jak do ciebie, czy do pani się zwracałem. — A wcale się nie zwracałeś. Tylko dzwoniłeś zębami, chu-dzina taka — przypomniała mu małpa. — Możliwe — kiwnął Stach — ale proszę mi powiedzieć, jak odszukać salę, w której wszyscy tańczą i piją... — Czyś ty chory? — przerwała mu harfistka. — No i po co ci ta sala, kiedy jej tam nie ma. — Jakiej jej? — nie zrozumiał Perfecki. — No tej twojej... — A ty wiesz, gdzie jest? — A niby nie? — powiedziała małpa i tajemniczo umilkła, całkiem oddając się muzyce. — To może mi powiesz? — zaczynał wrzeć Stach, daremnie szukając po wszystkich kieszeniach zgubionej, zdaje się, butelki. — A co za to dostanę? — kokieteryjnie spytała kobietka. — Milion lirów — Perfecki sięgnął po podłużną kopertę. — Spadaj, cwaniaku! — powiedziała na to harfistka. — Po kiego mi te liry? 305 — No to w takim razie nie wiem, co jeszcze mógłbym dla ciebie zrobić — wymamrotał Stach, z przerażeniem myśląc, że zaraz chyba będzie musiał ją posuwać. — To pocałuj mnie — małpeczka wyraziła w końcu swe najgłębsze życzenie. — Tylko nie tu. I nie tu. A wiesz gdzie? W dupę! — Proszę mi wybaczyć, ja pewnie, jak by tu pani powiedzieć... — wahał się Perfecki, wyobraziwszy sobie czerwony małpi tyłek, i zrobiło mu się tak mdło, jakby znowu miał szesnaście lat i dwa razy starsza madame zapraszała go na herbatę po próbie. — Co, nie chcesz? — udała żal małpa. — Przecież kochałeś ją kiedyś i nawet nazywałeś swą najsłodszą dynią... Bez-wstydnik!... — Nie przypominam sobie — potarł czoło Perfecki. — Może kto inny tak ją nazywał? — No to jak sobie chcesz — obraziła się małpa i całą sobą pokazała, że rozmowa skończona. Na zewnątrz wciąż jeszcze grzmiało, burza nie ucichała ani na chwilę, w dudniących korytarzach świszczał i wył wiatr. — No dobra — westchnął Stach, a harfa przestała grać. Zamknął oczy i natknął się wargami na coś chłodnego i metalowego. Była to klamka od jakichś wcześniej nie dostrzeżonych drzwi. Od dotyku jego warg lekko się uchyliły. Perfecki podniósł się z kolan, ale nie wszedł do tego pokoju. I tak wszystko widział, choć paliło się tam zaledwie kilka świeczek i panował gęsty półmrok. Pośrodku pokoju stała bardzo stara żeliwna wanna na czterech nogach, zakopcona i obtłuczona. Najpewniej miała spełniać funkcję łoża, bo właśnie w niej spoczywał żółtawo--blady Casallegra. Obok wanny ukląkł na jedno kolano 306 spocony Mauropule. Ręka prezydenta zamarła na jego cygańskiej bujnej czuprynie, pochylonej niby przed sztandarem. Obydwie dziewczyny — Lucia i Concitta — stały u wezgłowia i w nogach wanny, w pozach płaczek. Prócz nich w pokoju była jeszcze jedna osoba, ktoś obrócony twarzą do ściany, jakaś kobieta w ciemnozielonej sukni, a przed nią otwarta gruba księga, z której monotonnie czytała coś półgłosem, w stężonym, zupełnie nieznanym języku, być może — koine. — I wówczas nastanie czas — mówił starzec, prawie nie ruszając wąskimi wargami. — I wówczas nastanie czas — powtarzał za nim Mauropule. — I nadchodzi inny z woli mojego Pana... — I nadchodzę ja z woli mojego Pana... — I nie wierzysz i mówisz do swego Pana... — ...do swego Pana..