Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Myśl ta rozjątrzyła go do reszty. Wstyd ubóstwa toż to największy wstyd człowieka urodzonego. Bez ziemi ani honoru, ani szacunku, ba, praw nawet szlacheckich nie ma. A przecież Sucheccy do dziś jeszcze nie wiedzą, ile długów na ojcowiźnie. Ale ów palestrant za szlachcica się mający honoru nie ma, więc dołki pod nimi grzebie. Zawziął się na ich rodzinę, majątek chytrze przejmuje, ojca mami przyjaźnią. Jaki był, taki jest, jeszcze chytrzejszy niż przedtem. Na dalekim szlaku zobaczył sanie i dwóch hajduków po bokach. - Już z pańską paradą po wsiach jeździ, bo trzos przy nim zawsze pełny - mruknął do siebie nie bez zazdrości, że on tu do Kościana i z powrotem sam jedzie, nawet bez jakiegokolwiek pacholika. W miarę jak się zbliżał ku widniejącym na śniegu sylwetkom, poznawał i sanie. To te, co pod łaźnią stały. Już z dala można było rozeznać woźnicę w puchatej baranicy, a poniżej lisią czapę zapadniętego w futra szlachcica. "Dopadłem" - pomyślał z pewną ulgą. Powożący słysząc tupot kopyt oglądnął się raz i drugi. Przyhamował nagle, że Krzysztof omal nie minął w galopie pojazdu. Zarył koniem w puszystym śniegu i krzyknął: - Brzeźnicki! Gdzie to waść tak rwiesz, pogawędzić nam przyjdzie. Hola, parobki! Zatrzymać, bo wypłazuję. - My nie waszmości sługi - burknął jeden z hajduków. Krzysztof zawrócił konia i naparł z przodu, aż woźniki starły się pyskami. Stanąwszy twarzą w twarz naprzeciw rozpartego w saniach szlachcica, zdumiał się. W saniach siedział nie Brzeźnicki, ale jego rządca, Gruza. - Gdzie Brzeźnicki, recte Rzeźnicki, chciałem powiedzieć? - Jak waść widzisz, nie ma go tutaj. Ale waszmość pana naszego obraża - powiedział Gruza spokojnie. Widać i on przejął od swego chlebodawcy ostrożność słowa. - To samo mu w oczy powiem, niech odszczeka, co nałgał. Gdzie jest, pytam, a nie uwag od was oczekuję - Krzysztof naparł koniem na najbliższego hajduka. - Pan Brzeźnicki został w Śmiglu. Nie wiem, dlaczego wasza miłość spokojnych ludzi zaczepia? - powiedział wolno Gruza. - Tacy wy sami jak on, sługa od pana nie różny. Pewnie i wy już trąbicie po powiecie, że Brzeźnicki Arciszewskich z torbami puszcza. Że może już i Lipno nie nasze, co? - Byliśmy tydzień temu z panem naszym w Piotrkowie, kiedy i matka waszmości tam zjechała. Nie po sól, przecie jeździliśmy - powiedział drugi sługa Brzeźnickiego, patrząc trochę wyzywająco. - Milcz, chamie, bo wypłazuję. Nie z tobą będę się w dyskurs wdawał. Owładnęła nim bezsilna wściekłość. Nie było tu Brzeźnickiego, na którym by wywarł całą złość. Na dodatek, cóż ten służały człowiek mówił o documentum w Piotrkowie?... "Nie po sól jeździliśmy". Przecież nie łże ten człowiek, stoi tu pewny siebie. Jeśli, nie daj Boże, to prawda... Szarpnął konia. "To bym przynajmniej wymógł na Brzeźnickim, by język trzymał za zębami" - pomyślał. Tamci dwaj konni stali butnie naprzeciw niego. Czekali. Jeden opuścił rękę na głowicę szabli, drugi niby to rusznicę poprawiał. Spod czap patrzyły oczy nieufne i czujne. Widać było z tych spojrzeń, że to sługi wierne jak psy swemu panu. Krzysztofa swędziła ręka, brała zawadiacka chęć przejechania ich rapierem po łbach choćby za to, że byli wtedy w Piotrkowie, że to niemal naoczni świadkowie jego klęski. Jeszcze nie, trzeba dalej w drogę. Jeszcze pora ułapić Brzeźnickiego i przyprowadzić go do oberży. Inaczej ośmieszy się przed Pleckim, przed całą kompanią, przed karczmarzem nawet, bo ten dopiero rozgada. - Jazda swoją drogą! - krzyknął. - A język trzymać mi za zębami, wy, psie krwie, sługi rzeźnika! Trzepnął płazem po karku najbliższego hajduka i zawrócił koniem. Jakieś przekleństwo padło za nim. Jednocześnie posłyszał rozkazujący głos Gruzy wołającego do hajduka: - Stój, ty głupi! Przecież to pan z Nietaskowa! Gdy ujechawszy kawałek drogi oglądnął się, spostrzegł, że sanie stoją nadal na drodze. Naradzali się czy wahali? Wreszcie woźnica zaciął batem i konie ruszyły w dalszą drogę. Rozdział V Krzysztof jechał zrazu wolno. Trzeba było dać koniowi wytchnienie po niedawnym galopie. Trząsł się na siodle, kwaśny, niezadowolony z siebie. Głupio postąpił, swego nie dopiął, ośmieszył się przed Gruzą i sługami Brzeźnickiego. - Nie szkodzi, niech i oni pamiętają - powiedział do siebie na głos, ale nie przychodziło stąd żadne ukojenie. Szumiąca w skroniach krew uciszała się powoli, rozsądek napływał do umysłu. Mówił, że i oni byli w Piotrkowie, coś w tym jednak jest. Czyżby ojciec i matka ukrywali prawdę przed nim w obawie, by go nie podrażnić? Ale na cóż by się zdało odwlekanie, skoro prawda sama wylezie na wierzch? Nagle przyszło mu na myśl, że może Eliasz i Bogusław znają szczegóły układu z Brzeźnickim, a tylko przed nim jest zmowa całej rodziny. Bo raptus, zapaleniec, najzawziętszy w rodzinie wróg prokuratora
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Nazwa pochodziła od „ryku"; przed każdą serią wybuchów słychać było sześć (?) ryków, sześć złowieszczych jak gdyby nakręceń jakiejś maszynerii, po chwili następowały wybuchy...
- - Chciałabym nawet, żeby ktoś tu wszedł w tej chwili i żeby ta cała komedia wreszcie się skończyła! Coś przecież musiałoby się stać, gdyby mnie tu znalazł! - Na miłość boską...
- Pudel Karo, którym Pilatus najgłębiej pogardzał, położył się spokojnie na progu obory, czego z pewnością nie uczyniłby, gdyby Liza była wewnątrz, albowiem nie lubił zbliżać...
- Ach tak, to znaczy, |e gdyby[ umiaB wtedy mówi, poradziBby[ mi sfaBszowa twoj metryk? {aBujesz, |e od razu, na samym pocztku swego |ycia nie oszukaBe[ paDstwa? cicho spytaB tata
- Kto wie, czy gdyby zbadać pod takim właśnie kątem widzenia twórczość innych rosyjskich poetów–liryków tego stulecia i porównać uzyskane wyniki z tymi, jakie...
- Dzień mógł następować natychmiast po poprzednim dniu, wypełnionym ucieczką i pośpiechem, bez żadnej nocy i przerwy na wypoczynek, jak gdyby słońce nie zachodziło, ale krążyło...
- Gdyby żołnierze, których napotkał, byli bystrzejsi, natychmiast nabraliby podejrzeń w stosunku do duchownego, który wędruje pieszo i bez towarzystwa; na szczęście śmiały...
- Przedłużyłby nawet pobyt w Mannheimie o dalsze dwa miesiące, gdyby mu się było udało dojść do porozumienia z baronem Heribertem von Dal-berg...
- Zdawa sobie z tego zapewne sprawę sami twórcy nowych óv czesnych gmin miejskich, często możni reprezentan warstwy szlacheckiej, bo jak gdyby programowo nazn...
- Dzień był skwarny okrutnie, lecz z dala, od północy i od zachodu, gromadziły się chmury żelaznego koloru na niebie jak gdyby w porozrywanych kawałach i stamtąd cokolwiek...