Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Wyjrzał. — Już! już umarł! No, to cóż? Czegożeście pogłupieli? Posyłajcie po księży, niech sobie biorą co do nich należy, albo odeślijcie trupa do teatru anatomicznego! Potem nakrywszy głowę, porwawszy za kij wytoczył się ze stancji, niespójrzawszy nawet na umarłego, co jeszcze cisnął do piersi list matki i zwiędłe dawno, zeschłe fijołki, ostatniej czystego dzieciństwa pamiątkę. We trzy dni potem nieśliśmy na ramionach naszych odkrytą trumnę usypaną kwiatami, na Bernardyński smętarz; a na oczach naszych kręciły się łzy gorzkiego smutku. Niepamiętam byśmy kogo tak żałowali, jak biednego Rafaela; nikogo podobno dłużej niebędziemy wspominać. Ilekroć wieczorem otworzy się okno, przy którem skonał, zdawać się nam będzie, że go jeszcze widzimy patrzącego na czyste niebo i wołającego matki, co go usłyszeć niemogła. Ezop ma być professorem języków: greckiego, hebrajskiego i łacińskiego, pracuje nad komentarzem do Lukrecjusza i planem nowej gramatyki hebreo-chaldejskiej. O! jakże dziękuję Bogu, żem straciwszy co mogłem stracić najpiękniejszego, nadzieję szczęścia, nie sterał z nią razem wiary w moje ideały, że mi pozostało jeszcze czyste sumienie, smutna a piękna przeszłość do rozważania i kto wie... jaka przyszłość? (Długa przerwa dzieli dalszy część dziennika od poprzedzającej; powiedzieć nieumiemy, czy była zapełnioną kiedy lub nie? Charakter znacznie odmienny pisma, każe się domyślać upłynionych nie już miesięcy, ale lat całych, lat kilku, może więcej. ) 25 Maja 18... Wróciła znowu owa cudna wiosna, którą tak kochałem w młodości, co mnie uniosła w krainy marzeń błyskotnych; ale jej czuć już jak dawniej niepotrafię. Wiele się zmieniło we mnie i koło mnie, wiele straciłem rzeczy, które z żadną wiosną niepuszczą zielonej latorośli, ani zakwitną więcej. A to com utracił, przypomina się z tem co powraca. Mimowolnie smutek pada na serce i gniecie je, choć głowa i rozum powiadają: taka jest kolej niezmienna; tak jest i musi być zawsze. Sam jeden zostałem na szerokim świecie, bez poczciwej matki, bez niebieskiej Marji mojej i bez nadziei jaśniejszych dni. Młodość przeszła, zwiędła, pozostała za mną daleko. Pytam siebie: com uczynił? Byłżem użyteczny społeczeństwu? Któż na to pytanie odpowiedzieć sobie po. trafi? Próbowałem, starałem się; mogęż sądzić czym dopiął celu? Cel ten jedyny trwa jeszcze, ale codzień mniej czuję sił, by go dopiąć kiedy. Wszystkie więc ideały młodości, są ideałami bez urzeczywistnienia? Wszystkie? Zapewne. Jak posąg mistrza greckiego nie jest żadną żywą istotą, tak myśl młodzieńcza nie jest podobną żadnemu życiu rzeczywistemu. Nic jej później odpowiedzieć niemoże. Nigdym ani wierzył w możność szczęścia na ziemi, nigdym nieroił aby ono celem być komu miało; ale marzyłem wiele innych nie wcielonych ideałów. Dziś czczę je jeszcze jak boskie idee rzucone nam na pociechę, po ziemi, tylko już ich oczyma ciała ujrzeć się niespodziewani. Sam w siebie niewierzę. Dłuższe życie i próby przekonały mnie, że nawet użytecznym ogółowi być nie łatwo; a sił mi braknie po temu. W cóż się obróci życie ? jaki jego cel będzie? Wróciłem do domu pustką stojącego; chcia- łem tym, których najbliżej jestem, poświęcić się; czy wytrwam? Niewiem. Mówią wiele o przyczynach, o powodach dla których człowiek pojedynczy skupił się w społeczność, w towarzystwo; nikt podobno nieuważał że to stan tak konieczny dla człowieka, iż wytrwanie w samotności, jest ze strony jego największą ofiarą Chwilowe osamotnienie jest potrzebą; zupełne oderwanie od świata — poświęceniem. W dawnej już wierze Indji starych, opuścić świat było ofiarą dla bóstwa; a zatem cierpieniem. W istocie, trudno cóś straszniejszego wyobrazić sobie: o tobie zapomnieli wszyscy, pustką stoi ci świat do koła. Pustką! jest li wyraz straszniejszy: brak życia, brak ruchu, brak węzłów, brak ognisk przy których byś się mógł rozgrzać. Żelazo rozpala się w płomieniach, stygnie na chłodnem powietrzu. Tak, człowiek. Powoli obumierają w nim namiętności, żądze, uczucia, wszystko. Jakże ciężko, pusto w moim domku; a jak na każdym kroku widzę matkę, której już nigdy niezobaczę. Starzy słudzy wymarli, jak gdyby tylko czekali chwili, kiedy jej niebędą potrzebni; młodzi, obojętni; dom słychać zgnilizną i zbutwieniem; wszystko dziczeje, chyl; się, kruszy, rozpada. A gdy przypomnę, żem marzył o szczęściu żem tu dawniej mieścił u boku Marję; o ! głowa mi się zawraca. Egoista! nad sobą tylko i zawsze nad sobą płaczę. Tylu jest nieszczęśliwszych. 26 MAJA W tym braku węzłów i stosunków, który mi się tak boleśnie czuć daje, każda nić co mię z czemkolwiek jeszcze łączy, jest drogą. Po długiej pielgrzymce, powitałem Cesię daleko czulej, daleko bardziej wzruszony niżelim się mógł spodziewać. W spokojnej prozaicznej ekzyslencji, czas zdaje się tracić swoję prawa i nieznacznie, powolnie tylko daje czuć władzę swoją. Kiedy we mnie i koło mnie tyle odmian, tyle klęsk, tu nic się prawie niezmieniło. Podkomorzy posunął się trochę. Cesia straciła barwę świeżości dawniejszą; Krajczyna całkowicie ogłuchła i zarzuciła jaskrawe wstążki swych czepeczków dawniejszych, chodzi w aksamitnym staroświeckim haftowanem czółku; topole porosły, budowy poczerniały, dóm się ubrał w gęstsze krzewy, nic więcej. Ale ten sam tu spokój, porządek, ład i — jak też to nazwać szczęście ? Za wiele! na to nie ma wyrazu w języku. Kiedym zajechał przed ganek, nikt niewyszedł mnie przywitać; bo nikt ani się mnie domyśleć ani poznać niemógł. Wszedłem do pustego salonu, prawdziwego gościnnego pokoju, pokoju od gości, jak go na wsi zowią. Nikogo. W chwilkę potem, żywo nadbiegła Cesia