Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Kamienie, którymi był wyłożony, nigdy nie wydawały się tak jasne. Nad dachami, jak wycięte z kartonu, tkwiły kontury wzgórz. To za nimi było ukryte źródło tej niesamowitej poświaty napełniającej fluorescencją całą okolicę. - Tam są sami mężczyźni - Shaffes kręcił okularem lornetki. - Nic nie mówią, tylko patrzą. Podmuch wiatru, niosący kwaśny zapach drzew, przetoczył się nad kościołem i przemknął przez plac. - Chyba się zdecydowali - powiedział Shaffes. Tak, do diabła, oni tam idą. - Powoli za nimi - zadecydował Cleeve i zaraz syknął. - Pod ścianą, nie środkiem. Shaffes wzruszył ramionami, lecz posłusznie skręcił w cień. W żadnym z mijanych okien nie paliło się światło, lecz niemożliwe było, aby kobiety i dzieci już spały. Cleeve nie był pewien, ale zdawało mu się, że dostrzega za szybami blade kontury twarzy zwróconych w tę stronę, gdzie znikał pochód mężczyzn. Z odległości kilkunastu metrów widać było, iż nikt nie niesie broni. Trzymali się blisko siebie i prędzej można byłoby powiedzieć, że coś ich pcha, niż że to oni sami z własnej woli idą ku światłu. - Stajemy - powiedział Cleeve szeptem. - Idą ścieżką na bagna, my pójdziemy prosto przez wzgórze. Shaffes wyjętym z kieszeni pistoletem zakręcił niezdarnie młynka. - Dlaczego? - spytał, lecz Cleeve i Garth ruszyli już ku następnej przecznicy. Po piętnastu minutach drogi zatrzymali się dla nabrania oddechu. - Nie trzeba tyle palić - zaśmiał się Garth. Shaffes przytaknął. Zgięty, z rękoma opartymi o kolana stał jak długodystansowiec po biegu i próbował dojrzeć ludzi. Wydawało mu się, że dostrzega szereg ciemnych sylwetek idących przez przełęcz między wzgórzami, lecz równie dobrze mogła to być gra świateł czy wyobraźni. Ścieżka na bagna była stąd za daleko. - Patrzcie - wysapał Garth. Spojrzeli za ruchem jego głowy. Pomiędzy widmowymi dachami domów paliło się tylko jedno światło. - Kierowca - stwierdził Cleeve. - Przynajmniej on jeden nie ulega panice. - Tak - Garth wciągnął ze świstem powietrze. Pewnie znów odkrył jakiś dokument. Raptem zorientowali się, że w otoczeniu zachodzi jakaś zmiana. Kontury spływających wzdłuż zbocza cieni zaczęły się zlewać z mrokiem. - Cholera - syknął Cleeve. - To się kończy. Przerzucił wizjer na plecy i ruszył pod górę. - Dogonicie mnie - dodał jeszcze półgłosem. Shaffes rozprostował plecy. W ciemnościach błysnął płomień latarki. Zatoczył krąg i spoczął na jego butach. - Zabrałem na wszelki wypadek - powiedział Garth i zakaszlał. - Chodźmy, denerwuję się. Cleeve`a nie zauważyli na szczycie wzgórza. To on ich spostrzegł i zatrzymał. - Po wszystkim - szepnął i wycelował korpusem wizjera w dół. - Ci z miasteczka już tam są. Na wzgórzu, obok atramentowej powierzchni jeziora, jarzył się czerwony punkt. W lornetce nabierał kształtu wydłużonej plamy. Wokół poruszały się ludzkie sylwetki. - Co to jest? - Garth znów zakaszlał. Cleeve zrobił parę kroków, jakby sprawdzając spadek zbocza. - Ciepły popiół z ogniska - odparł. - I stąd taka łuna? - Shaffes był pełen wątpliwości. - O nie - zaprzeczył Cleeves. - Może to nasi znajomi bawili się halogenówkami, zresztą, czy ja wiem? Shaffes zatarł dłonie. - Schodzimy? - spytał. - Tak - Cleeve zapiął guzik marynarki. - Tam może być ciekawie. Schodzenie po stromym zboczu zabrało im więcej czasu, niż droga z miasteczka. Mimo to, po kilkunastu minutach podeszli wystarczająco blisko, aby rozróżnić twarze ludzi stojących obok wygasłego ogniska. Lecz nie one były najciekawsze. Uwagę zwracał głęboki jar wcinający się w zbocze. Parokrotnie do tej pory obchodzili jezioro, ale nigdy nie zwrócili na niego uwagi. Teraz patrzyli pod swoje nogi na jasne ściany i dyszeli zaskoczeni. W głębi jaru, u końca wyłożonej czarnymi płytami ścieżki widać było w jaskini pogańską świątynię. Dyskutujący na plaży mężczyźni co chwila kierowali spojrzenia ku jej wnętrzu. - Niech to diabli - powiedział Shaffes i zrobił krok do przodu. Uderzony jego stopą kamień spadł kilka metrów niżej, na czarne płyty, odbił się i ugrzązł w popiele. Mówiący dotąd coś cicho burmistrz opuścił ręce i zadarł głowę. Inni uczynili to samo. - Co robimy? - spytał Garth ściskając mocniej latarkę. Cleeve oderwał wzrok od Shaffesa i rozpiął marynarkę. - Zejdziemy do środka. Śledzeni dziesiątkiem par oczu zsunęli się na brzeg jeziora, gdzie Cleeve przyklęknął nad ciepłą plamą popiołu. Ludzie zbici w ciasną grupę śledzili jego ruchy. Nad głowami wiła się przezroczysta para oddechów. - To nie drewno - stwierdził i uniósł się otrzepując dłonie z popiołu. Metalowe pudełko z próbką podał Shaffesowi. - Zajmiesz się tym później - dodał, idąc ku niewielkiej grocie wykutej w skale na końcu jaru. Tłum został na miejscu. Garth i Shaffes sprawdzili to dokładnie oglądając się kilkakrotnie za siebie. Kiedy weszli pod skalny okap, ogarnął ich cierpki zapach mrocznego wnętrza. Promienie księżyca nie docierały tutaj i dopiero światło latarki natrafiło pośrodku sali na obły, kamienny kształt
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Bywaj|e nam, druhu ozwaB si przyjaznie Czcibor, gdy ]Vtieszko daB znak, aby kmie podszedB bli|ej opowiadaj, co[ widziaB i zdziaBaB! KrzesisBaw pomieszany i zawstydzony obecno[ci ksi|t podszedB do stoBu i bez sBowa poBo|yB przed Mieszkiem Hodonowe pismo, które uprzednio jeszcze idc za klucznikiem dobyB ze swego woreczka
- Nazwa pochodziła od „ryku"; przed każdą serią wybuchów słychać było sześć (?) ryków, sześć złowieszczych jak gdyby nakręceń jakiejś maszynerii, po chwili następowały wybuchy...
- Sto par oczu kierowało się tam, gdzie przebiegał dość szeroki pas ściany bocznej, pozbawiony ochrony przed szturmem niewidzialnej armii promieni kosmicznych...
- W średniowieczu, a nawet nie więcej niż przed stu laty, w każdej udzielnej gminie stosownie urządzona szubienica była czymś wykwintnym i oznaczała symbol władzy...
- To wszystko, co wróżka odczytała z kart, sprawdziło się i Puszkin już na jakiś czas przed trzydziestym siódmym rokiem życia był ostrożny, gdy miewał do czynienia z „weisses...
- Te piękne nagie nimfy zamarły, rzekłbyś, na mgnienie we wstydliwych pozach, gotowe za chwilę pierzchnąć przed ludzkim wzrokiem w gęstą przybrzeżną zieleń...
- Polacy, przed którymi otworzyła się perspektywa wyzwolenia, wierzyli, że w nowej, wolnej od zaborców Polsce nastąpi istotna zmiana sytuacji materialnej...
- W pokoju między gabinetem dowódcy, a pokojem dyżurnego oficera, na fotelu, gdzie przed dwoma godzinami siedział Gódeler, siadł Bartha...
- '— Ale nie o to chodzi- Poza właściwościami charakteru i pamięcią przeszłości, nie ma żadnej więzi międzymną, jakiego znałeś — a mną, który siedzę przed tobą...
- Czy może pan sobie wyobrazić, sir, małżeństwo przed ukończeniem dwudziestego piątego roku życia? - Istotnie, to przygnębiająca myśl - mruknął Avery...