Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Właśnie wpadła mu do głowy niezła myśl. Zastanawiał się, kiedy Harl odzyska przytomność. – Hej ty! – zawołał na robocika, który w euforii unosił się pod sufitem. – Chcesz pozostać szczęśliwy? Robot wycharczał, że tak. – To leć za mną i rób, co każę. Robot podziękował bardzo uprzejmie, stwierdził jednak, że czuje się pod sufitem znakomicie. Nigdy nie zdawał sobie sprawy, ile rozkoszy może dać sufit, i chciałby teraz jak najdokładniej przebadać swą euforię względem sufitów. – Jeśli zostaniesz – przerwał mu paplaninę Ford – złapią cię i znów wsadzą ci chipa warunkującego. Jeżeli chcesz pozostać szczęśliwy, leć za mną. Robot wydał z głębi duszy pełne bezgranicznego smutku westchnienie i spłynął niechętnie z góry. – Słuchaj, mały – powiedział Ford. – Jesteś w stanie uszczęśliwić na jakiś czas system ochrony? – Dzielone szczęście to podwójne szczęście – zatrajkotał robocik. – Roznosi mnie, przepełnia, kipi we mnie szczęś... – Dobra, dobra. Rozsiej jedynie trochę szczęścia w sieci. Nie udzielaj żadnych informacji. Zrób system tak szczęśliwym, by nie wpadł na pomysł o cokolwiek zapytać. Ford wziął ręcznik ze stołu i radośnie podszedł do drzwi. Ostatnio jego życie było nieco ospale. Wszystko wskazywało jednak na to, że jest teraz na najlepszej drodze, by stało się bardziej interesujące. Rozdział 7 Artur Dent poznał w życiu niejedno, ale nigdy jeszcze nie był na lotnisku, witającym pasażerów napisem PODRÓŻOWANIE BEZ CELU JEST ZNACZNIE LEPSZE NIŻ DOTARCIE TUTAJ. Drugim elementem powitalnym w hali przylotów było zdjęcie uśmiechniętego prezydenta planety, która nazywała się AToCo. Było to jedyne zdjęcie prezydenta, jakie udało się znaleźć; ponieważ zostało zrobione tuż po tym, jak strzelił sobie w głowę, mimo wielkich wysiłków włożonych w retusz, uśmiech wyglądał nieco upiornie. Brakującą połowę głowy domalowano kredkami. Nie zmieniano zdjęcia, bo nie udało się znaleźć innego prezydenta. Mieszkańcy planety mieli tylko jeden cel w życiu – zniknąć stąd. Artur wynajął pokój w moteliku na skraju miasta, usiadł przygnębiony na brzegu wilgotnego łóżka i zaczął przeglądać broszurę informacyjną, też wilgotną. Napisano w niej, że planeta AToCo została tak nazwana od słów, jakie wypowiedzieli pierwsi kolonizatorzy, którzy odkryli ją po latach świetlnych podróży po najodleglejszych, niezbadanych zakamarkach Galaktyki. Stolica planety nazywała się NoToŁadnie, innych godnych wspomnienia miast nie było. Kolonizacja AToCo nie była szczególnym sukcesem, mieszkający tu ludzie nie należą do takich, jakich chciałoby się widywać. W broszurze napisano o handlu. Planeta handlowała głównie skórami atocowych świń błotnych, niezbyt jednak skutecznie, ponieważ nikt, kto jest przy zdrowych zmysłach, nie interesuje się skórami atocowych świń błotnych. Branża utrzymywała się – choć była na skraju przepaści – jedynie dzięki temu, że we wszechświecie jest spora liczba istot nie będących przy zdrowych zmysłach. Jeśli chodzi o współpasażerów z maleńkiej kabiny statku, którym przyleciał, Artur nie czuł się zbyt dobrze w ich obecności. Broszura przedstawiała fragmenty historii planety. Autor rozpoczął od zrobienia planecie reklamy, chcąc wywołać u czytelników odrobinę zachwytu. Na początku podkreślił z naciskiem, że na AToCo nie zawsze jest zimno i wilgotno, ponieważ jednak nie umiał już dodać nic pozytywnego, dość szybko popadł w niesamowicie ironiczny styl. Była tu mowa o pierwszych latach kolonizacji. Według broszury życie na AToCo składało się głównie z łapania, obdzierania ze skóry i jedzenia atocoskich świń błotnych – jedynego istniejącego jeszcze na planecie gatunku zwierząt, wszystkie inne wyginęły bowiem z rozpaczy. Świnie błotne były to nieduże, kąśliwe potworki; jedyną granicą dzielącą je od niejadalności była konieczność utrzymania życia na AToCo. Jaki więc można było mieć motyw, by postanowić osiąść na AToCo? Nie było go. Nie istniał. Nawet próba zrobienia ze skór świń błotnych jakiegoś ubrania była ćwiczeniem się w bezsensie i rozczarowaniu, ponieważ z niewiadomego powodu skóry były cienkie i przepuszczały wodę. Powodowało to wśród kolonistów liczne dyskusje. Dzięki jakiej tajemnej sztuczce świnie błotne utrzymują ciepło? Gdyby komuś udało się zrozumieć ich język, dowiedziałby się, że nie kryje się za tym żadna sztuczka. Świnie błotne były tak samo przemoczonej przemarznięte jak reszta istot na planecie