Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Miał niejasne przeczucie, że nawet jego śmiercionośny sześciostrzałowy rewolwer może okazać się niczym przy niechybnie groźnej broni, jaka musi być dostępna w roku 10 000. Siła mięśni i ostrze z hartowanej stali niewiele chyba tutaj znaczyły. Ale Kleon, rzecz jasna, nie mógł znać niczego bardziej groźnego niż miecz, włócznia i łuk. W końcu ruszyli za prowadzącą parą. Tomson i Harri, pomimo cherlawego wyglądu, zdawali się emanować jakąś siłą i czuło się, że lepiej się im nie sprzeciwiać. Doszli do potężnej rury transportera. Sam spoglądał na wystrzelający pół mili w górę okrągły szyb, zastanawiając się, czy trzeba będzie wspinać się po tych gładkich, błyszczących ścianach. Tomson wręczył obcym pakiety oporników. - Róbcie to, co ja - powiedział - i nie bójcie się. Sam, a w chwilę po nim Kleon, przesunęli zgodnie dźwigienki. Ward nie mógł powstrzymać okrzyku zdumienia, Kleon wezwał zaś na głos Hermesa, najszybszego z bogów. Z zapierającą dech w piersi prędkością wystrzelili w górę. Samowi migały przed oczami obrazy wspaniałej cywilizacji: I platformy, połączone z pełnymi ludzi kondygnacjami, potężne, świecące, huczące, wirujące maszyny, nie kończące się szeregi mieszkań, laboratoriów, całe sektory ognistego tumultu, mile, mile niezwykłych widoków. Kręciło mu się od tego wszystkiego w głowie. Nagle - zmiana. Mijali teraz zupełnie inne poziomy. Tam, na dole, wrzało życie, królowała technika,. ogrom i rozmach. Tutaj zaś zielone trawniki jaśniały dyskretnie sztucznym oświetleniem, rosły kwiaty o niezwykłych kształtach i zapachach, szemrały jeziorka łagodnie roztaczające aromatyczną, ciepłą woń, kolorowe, o niezwykłych, pięknych liniach budynki stały w znacznym od siebie oddaleniu, ludzie o szlachetnych sylwetkach spoglądali na nich obojętnie i wracali do swych rozrywek. Niespodziewanie dotarli do końca szybu. Wzorując się na Tomsonie, przesunęli ponownie dźwigienki swoich aparatów, Harri odłączył od nich wcześniej, znikając na jednym z poziomów przeznaczonych dla mniej ważnych Techników, z Oligarchami bowiem mogli rozmawiać jedynie główni Technicy. Zahamowali tuż koło jednej z platform. Przez krótką chwile Sam doświadczył okropnego wrażenia, że czeka go nieuchronny upadek w półmilową przepaść. Z ulgą poczuł pod nogami stały grunt. Tomson skinął na nich. Zdobiona malowidłami płyta odsunęła się odsłaniając przejście, w które weszli za swym przewodnikiem. Grek i Amerykanin jednocześnie wydali okrzyk zdumienia. Sam gwałtownie zamrugał powiekami. Przez chwilę wydawało mu się, że stoją pod migotliwym, roziskrzonym niebem, nad nimi bowiem roztaczało się coś, co bardzo przypominało nocne niebo z błyszczącymi gwiazdami i srebrnym, dostojnie wędrującym po swej orbicie Księżycem. Zaraz jednak zrozumiał swą pomyłkę. Była to rzucona na kopulaste sklepienie niezwykła, oszałamiająca projekcja, przypominająca obrazy znane mu z XX wiecznych planetariów. Przedstawiała ona niebo takim, jakim niegdyś było, a to mogło znaczyć tylko jedno: budynek, miasto, świat, czy jak by nazwać miejsce, w którym przebywali, było zamkniętym, odciętym od wszelkich zewnętrznych wpływów mikrokosmosem. Nie miał jednak czasu, by się nad tym zastanawiać. Wsiedli za Tomsonem do wykonanego z białego metalu pojazdu o opływowych kształtach. Jedno dotknięcie przycisku i wystrzelili do przodu, pędząc z prędkością, którą Sam ocenił na jakieś 500 mil na godzinę. Nie mógł nigdzie dostrzec śladu silnika, skrzyni biegów, czy choćby śmigła, które nadawałoby wehikułowi tak znaczną prędkość. Pojazd musiał poruszać się wraz z otaczającym go wycinkiem przestrzeni, bowiem nie czuć było wcale pędu powietrza. Kleon, z dłonią zaciśniętą na rękojeści miecza, trzymał się blisko Sama. To już była magia nie mieszcząca się w jego wyobraźni. Sam uśmiechnął się do niego pokrzepiająco. - Coś podobnego do tego urządzenia istniało już w moich czasach - powiedział. - To znacznie lepsze od konia czy rydwanu. Zawiązywała się między nimi nić porozumienia. Czuli się znacznie bliżsi sobie niż na przykład Tomsonowi, który dla nich obu reprezentował równie odległą przyszłość. A poza tym Sam, choć słabo, ale mówił po grecku. Z zapartym tchem rozglądał się dookoła. Przelatywali nad prawdziwym rajem. Wszędzie, aż po wyznaczony kopułą horyzont, rozciągały się śnieżnobiałe domy, piękne parki, jeziora o kryształowo czystej wodzie. We wszystkie strony śmigały, takie jak ich, pojazdy. Ludzie nimi podróżujący byli wysocy, pięknie zbudowani, znacznie bardziej podobni do Sama czy Kleona, niż do ich przewodnika. Nigdzie nie było nawet śladu maszyn, urządzeń, czy panującej na niższych poziomach, rojnej krzątaniny. - Coś mi się wydaje - mruknął przez zaciśnięte zęby Sam - że nie będzie mi się tu za bardzo podobało. Na dalsze obserwacje zabrakło jednak czasu. Pojazd zniżył swój lot, by osiąść miękko przed mieniącą się złotem i błękitem budowlą. Znajdowali się w rozległym parku. Woda pluskała wesoło w fontannach, dyskretnie grała muzyka, przystrojone jaskrawopomarańczowymi kwiatami, drzewa kołysały się w niewyczuwalnych podmuchach wiatru. Wysiedli z pojazdu. Tomson, stanąwszy na prostokątnej płycie z czerwonego metalu, przyklęknął, chyląc głowę przed gładką ścianą budynku. Sam przyglądał mu się uważnie. Kleon uśmiechnął się z satysfakcją. - Wiedziałem, że to niewolnik - zwrócił się do swego towarzysza. - Tylko niewolnik mógłby się tak ukorzyć. Wkrótce powinniśmy stanąć przed jego panem. Kimkolwiek będzie, ja, wolny Grek, z pewnością nie będę mu bił pokłonów. - Wejdź, Tomson - rozległ się głos z budynku. - Dobrze postąpiłeś. Ściana odsunęła się na bok