Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Todd! - wrzasnął. Z całej siły rzucił w kierunku chłopca laskę ze srebrna rączką; przeleciała łukiem nad głową Wakaby. Śledząc lot laski, DiPalma zamarł z przerażenia. Nie rzucił najlepiej, laska upadnie zbyt daleko od Todda. Obróciła się dwukrotnie w powietrzu i zaczęła spadać, gdy chłopiec skoczył do przodu, próbując ją pochwycić. Wakaba ruszył za nim, nie zwracając uwagi na Jan, która wycofywała się wzdłuż rzędu ciemnych okien sklepowych. Minąwszy Wakabę, popędziła w stronę DiPalmy. Spadająca laska dwa razy odbiła się od ziemi i ostatecznie upadła jeszcze dalej od Todda. Wakaba krzyknął: - Nie pozwolę ci być kaishaku Kenpachi-sana! Nie uda ci się pogwałcić jego seppuku! Był tuż tuż, kiedy chłopiec padł na brzuch i wyciągając rękę, z największym wysiłkiem dosięgnął laski, a jego palce złapały srebrną rączkę. Wakaba pochylił się do przodu i zamachnął w plecy Todda. Jednak chłopiec z laską przyciśniętą do piersi przekulał się kilka stóp dalej i błyskawicznie zerwał na nogi. Znajdował się teraz pomiędzy Wakabą i DiPalmą, miał więc możliwość ucieczki. Tymczasem dotrzymał pola i stał dzierżąc oburącz laskę skierowaną na żołądek Wakaby. - Do diabła, uciekaj! - krzyknął DiPalmą. – Uciekaj stamtąd! Przerażony Frank mógł jedynie objąć Jan i patrzeć jak goryl, którego ruchy były nieco wolniejsze z powodu zranionego kolana, zwrócił się twarzą do Todda. Wakaba dokuśtykał bliżej, a chłopiec, niewiarygodne, wyszedł mu naprzeciw. DiPalmą odepchnął Jan na bok. - Cofnij się, Todd! Nie zbliżaj się do niego! Chłopiec nie odpowiedział ani nie odwrócił się. Patrzył tylko ciągle na Wakabę. I stale posuwał się do przodu. Wakaba osiągnął odległość, której potrzebował. Zamachnął się z całej siły, mierząc w szyję Todda. Kiedy Jan krzyknęła, Todd odskoczył krok w lewo i przysiadł. Nóż przeszedł mu nad głową. W tej samej chwili walnął Wakabę laską w rozbite kolano, które ugięło się pod uderzeniem. Klęcząc na jednej nodze, Wakaba stracił równowagę i ręką, która trzymała nóż oparł się o bruk alejki. Głowy Japończyka i Todda znalazły się teraz na tej samej wysokości i obaj patrzyli sobie w oczy. Tak jakby przedtem robił to już setki razy, Todd stanął nogą na uzbrojonej ręce Wakaby. Z rękami szeroko rozstawionymi na lasce - prawa przy gałce, a lewa przy drugim końcu - chłopiec wydał dziki okrzyk, który wprawił DiPalmę w osłupienie, a potem z całej siły uderzył w gardło Wakaby. Goryl padł jak rażony gromem. Wił się i przewracał, wytrzeszczając oczy. - O mój Boże - wyszeptała Jan, odruchowo łapiąc się za gardło. Oszołomiony DiPalma podbiegł do syna przyglądającego się Wakabie z chłodną satysfakcją. Oczy chłopca były na wpół przymrużone, a na ustach pojawił się cień uśmiechu. Stał niewzruszony jak pewny siebie wojownik, który ogłosił wyrok i wymierzył karę. DiPalma sięgnął po laskę, ale Todd trzymał ją ze zdumiewającą siłą i posłał ojcu piorunujące spojrzenie. Potem rozluźnił się i cofnął ręce. Chwilę później przewrócił oczyma i padł w ramiona DiPalmy. Amerykanin przyklęknął, ułożył syna na ziemi, po czym zmierzył mu puls. Był nieregularny, ale silny. Otarł pot ze skroni chłopca, przygładził jego spocone włosy. Nigdy nie udawało mu się zrozumieć syna tak jak potrafiła to Katharina. Spojrzał w górę i zobaczył Jan oraz Shuko stojącego na niepewnych nogach. Zanim zdążył przemówić, Wakaba przekręcił się na bok, zwracając twarz do Todda. Zaledwie kilka minut temu krzyczał do niego: „Nie pozwolę ci być kaishaku Kenpachiego-sana. Nigdy nie uda ci się pogwałcić jego seppuku”. DiPalma patrzył na goryla i nagle zrozumiał wszystko. Przerażenie zmroziło mu krew. Kenpachi planował samobójstwo i chciał, aby Todd ściął mu głowę. Syn DiPalmy miał być kaishaku reżysera. Wakaba musiał odpowiedzieć na pewne pytania, odpowiedzieć teraz. Goryl umierał. Jego oczy stawały się nienaturalnie jasne a twarz pociemniała z braku tlenu. Todd roztrzaskał Wakabie krtań. Goryl dławił się teraz własną krwią. Wyciągnął drżącą rękę w kierunku Todda i próbował wymówić jakieś słowo. - Benkai - wycharczał. Jego ręka opadła na ziemię i zaległa cisza. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI Ken Shiratori wysiadł ze swojego mercedesa i zatrzymał się, aby posłuchać dzwonów Grossmunster. Stał przed osiemsetletnią katedrą, której bliźniacze gotyckie wieże były symbolem tego szwajcarskiego miasta. Spóźnił się na robocze śniadanie o ósmej. Dzwony przypomniały mu, że nie było ucieczki od wspomnień. Przez moment japoński biznesmen cofnął się w przeszłość, ale wystarczyło potrząsnąć głową i natrętne obrazy rozwiały się. Nie miał czasu dla zmarłych ani dla tego, co przeminęło. Należał do przyszłości. Kiedy dzwony umilkły, Shiratori w otoczeniu dwóch szwajcarskich goryli udał się do swego biurowca na Bahnhofstrasse, eleganckiej ulicy Zurichu, przy której mieściły się banki, luksusowe sklepy, wysokościowce i kawiarnie. Do niedawna zdarzało mu się podróżować z jednym tylko pracownikiem ochrony. Ale ostatnie morderstwa przemysłowców japońskich i zachodnich przekonały Shiratoriego, że lepiej przez cały czas mieć przy sobie dwóch ochroniarzy