Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Czasem płat czarnej chmury przeciągnął przez słońce, zaćmił je i także na chwilę skwar słoneczny ochłodził. Na trzy godziny przed zachodem nadciągnęli, każdy z osobna, wszyscy rycerze, którzy mieli stanąć do walki. Frąc w całej zbroi, w hełmie z piórami, z podniesioną przyłbicą, na ogromnym koniu karym z bogatą grzywą, co mu spływała do kolan. Obok niego jechał Łopatka, na pięknym koniu kasztanowatym, ale bez zbroi, bo miał tylko sukienny kubrak na sobie, pilśniową kuczmę z piórkiem na głowie i szablę u boku. Za nimi jechali w pierwszym szeregu trębacz Frąca z trąbą opartą o prawe biodro, a obok niego żołnierz z rozwiniętą chorągwią czerwoną i żółtą, na której było widać herb Ajchingerów, czerwoną wiewiórkę pomiędzy dwoma rogami w złotym polu. Dalej jechało sześciu knechtów w półpancerzach i hełmach bez piór, a na końcu dwóch pacholików Łopatki. Niebawem za Frącem nadciągnął Olizar. Siedział na dziwnie pięknym koniu tureckim srebrzystosiwym, był całkiem bez zbroi: wszelako bardzo świetnie wyglądał. Miał bowiem na 175 sobie aksamitny żupan, bramowany złotem i zapięty na guzy złote, drogimi kamieniami sadzone, pas także zloty i prawie już rubinami a brylantami nabity, złoty ryngraf pod szyją z Boga Rodzicą na nim rzeźbioną, czapkę aksamitną z piórkiem na bakier i bogatą szablę u boku. Olizar wyjechał jak na wesele i miał też minę wesołą, bo obaczywszy lud zgromadzony, poprawił wąsa i śmiejąc się, coś powiedział Kergolajowi. Obok niego jechał Kergolaj na wielkim białym koniu, ale na wszelkie wypadki był uzbrojony, miał bowiem hełm na głowie, drucianą koszulkę na sobie i krótki miecz razem z mizerikordią u boku. Za nimi, pod wodzą Tymka Biłowusa, jechało ośmiu Olizarowych kozaków, także świątecznie ubranych: z nich jeden służył trębaczem, drugi niósł chorągiew Olizara czerwoną, błękitną i białą, z trzema andegaweńskimi liliami, sześciu następnych mieli tylko szable u boku – a dalej jechało dwóch knechtów Kergolaja w pancerzach i hełmach. Po obydwóch więc stronach były siły zupełnie równe, bo tego przestrzegały surowo prawa rycerskie. Frąc stanął ze swymi ludźmi u dołu od miasta, Olizar zaś o jakie sto kroków wyżej, zaczem najprzód obustronni trębacze ich otrąbili, jako są już na placu. Potem Kergolaj i Łopatka, każdy ze swymi knechtami i pachołkami, zeskoczyli z koni i odmierzyli plac bitwy, na sześć sążni długi, a na cztery szeroki, i obłożyli go ze wszystkich stron kamieniami. Jeden szereg kamieni dotykał prawie mogiły i krzyża, jakoż niektórzy ludzie z tłumu zaczęli wyłazić na mogiłę i po krzyżu się wspinać, ale żołnierze ich rozpędzili i kazali im stać z daleka, inaczej końmi na nich najadą, z którego to powodu lud się rozleciał daleko, i kiedy jedni się ogromadzili na wzgórkach odległych, inni powyłazili na drzewa i stamtąd patrzali na to, co się teraz dziać miało. Kiedy żołnierze pole bitwy obkładali kamieniami, Frąc i Olizar także zeskoczyli z koni, Frąc zrzucił hełm i pancerz ze siebie, jak było umówiono, i został się tylko w łosiowym kaftanie, Olizar zaś tylko czapkę rzucił na ziemię, bo nie miał żadnego rynsztunku na sobie. Tak wprowadzili ich w szranki, Frąca Łopatka od dołu, Kergolaj Olizara od góry, a ich żołnierze stanęli na koniach o kilkanaście kroków za polem bitwy za nimi. Jak tylko stanęli w szrankach, Olizar pierwszy klęknął na ziemi, przeżegnał się trzy razy, a potem wziął prawą ręką grudkę ziemi, włożył ją w usta otwarte i połknął. Zaczem zawołał głośno: – Tak mi Boże dopomóż, że nie mam żadnej mocy nieczystej przy sobie. Ruscy rycerze taki mieli obyczaj odprzysięgania się, jako nie mają broni zaczarowanej. Frąc jednak nie klękał, tylko podniósł dwa palce wraz z prawą ręką do góry i rzekł: – Przysięgam na rany Chrystusa Pana, jakom się nie uciekał do złych duchów o pomoc. A wtedy Kergolaj dał im dwa miecze, jeden Olizarowi, a drugi Frącowi, na trzy stopy długie, jak było umówiono. Zaczem zaraz stanęli do walki. Frąc natarł pierwszy, ale bardzo spokojnie. Po jego natarciu widać było wyraźnie, że przede wszystkim chce wyrozumieć, z jakim przeciwnikiem ma do czynienia, ażeby też wiedział, jak go ma zażyć. Kergolajowi bardzo się to nie podobało: albowiem liczył na to, że Frąc uderzy gwałtownie, a jako jest tłusty i ciężki, że prędko się zmacha, zaczem Olizar świeżymi siłami przeciwko gwałtownemu natarciu łatwo się obroni, a zmachanego potem równie łatwo gdzieś zmaca. Ale Niemiec miał flegmę. Olizar z początku z wielką fantazją się bronił, nawet dwa razy bardzo zręcznie miecz Frąca sparował i już o mało go nie zachwycił, ale taką obroną on pierwiej się zmachał, a Niemiec też zaczął coraz gwałtowniej najeżdżać. Olizar może miał siłę gdzie indziej, ale nie w ręku, toż coraz słabiej się bronił, tak że w jednej chwili Kergolaj już się zaczął obawiać o niego i mimo woli zawołał: – Eh, eh, eh! 176 W tej samej chwili i Łopatka dostrzegł, że źle z Olizarem, a rozumiejąc, że mu potrzeba zachęty, chociaż tego robić był nie powinien, zawołał ku niemu: – Olizar! Derżyj sia krepko! Ale jeszcze tych słów nie skończył, kiedy Frąc niezmiernie zręcznym zamachem z dołu Olizarowi miecz z ręki wytrącił i tym samym zamachem ciął go z całą siłą w sam środek głowy. Cięcie to było tak silne, że mu głowę na dwoje rozszczypał jakby rzeźniczym toporem, z rozszczypanej czaszki mózg z krwią wyskoczył i Olizar na wznak upadł na ziemię. Szmer zgrozy przeszedł po rzeszach, a ci i owi zaczęli się do placu boju bliżej przysuwać, lecz obustronni żołnierze także się przysunęli z jednej i z drugiej strony do szeregów kamieni