Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Była to ilustracja totalnej alienacji władzy. Dziś ma ona zupełnie inny charakter, bo „onych" wybieramy „my". Alienacja, choć inna, wciąż jest jednak ogromna, na co wskazuje topniejąca z wyborów na wybory frekwencja wyborcza. Frekwencja zresztą, choć spada dramatycznie, zmniejsza się i tak wolniej niż wiara społeczeństwa, że „oni" przestaną być „ony-mi" i zaczną reprezentować „nas". Mentalność prostackich Hunów, barwnie opisana skrótem TKM, ma dwa oblicza. W jednym wypadku do 214 stanowisk i wpływów dorywają się hordy najczęściej niekompetentnych polityków i ich poputczików, którzy chcą jak najszybciej zjeść owoce władzy, dokonując wcześniej egzekucji przeciwników. Tu motywem działania jest absolutny cynizm - dosyć się naczekaliśmy, dość tych upokorzeń, dość życia z diet albo i bez diet, czas na rewanż, naznaczeni przez historię bierzemy całą władzę, a ponieważ jesteśmy świetni, będziemy ją konsumować nie przez cztery, ale przez osiem lat. Po kilkunastu miesiącach od przejęcia władzy Hunowie spod znaku TKM widzą już, że na pewno nie na osiem, a trzeba będzie się nieźle gimnastykować, by doczołgać się do końca kadencji. Wtedy TKM występuje w wersji szczątkowej, w postaci „poselstwa dietetycznego". Już nie idzie o jakiś wielki skok na kasę. Idzie wyłącznie o to, by jeszcze chwilę, miesiąc albo kilka pożyć na koszt podatnika, zanim podatnik nas odprawi bez odprawy. Posłowanie dietetyczne mogło zresztą pod koniec rządów SLD przyjąć wersję groteskową, bo pojawił się pomysł, by byli parlamentarzyści otrzymywali dalej jakieś świadczenia. W ten sposób wyborca zawiązywałby, chcąc nie chcąc, z posłem czy senatorem układ na całe życie i do końca musiałby sponsorować kogoś, kto na parlamentarzystę nigdy się nie nadawał albo kogo razem z jego formacją wywiał z sejmu i z senatu wiatr historii. TKM występuje jednak także w innej, kto wie czy nie groźniejszej wersji. Oto do władzy dorywają się wrogowie TKM, którzy chcą rozbić wszelkie układy. Niestety, do przeprowadzania moralnych rewolucji i budowy nowych Rzeczypospo-Htych nadają się nie wszyscy. Nowi nieprzekupni spod znaku Katonów i Saint-Justów muszą więc wyeliminować konkurentów, by móc zbudować nowy, wspaniały swiat. Motywem TKM-u jest wtedy nie cynizm, ale pozorny idealizm. Motyw jest jednak mało ważny w zesta- 215 wieniu ze skutkiem. A skutek jest taki, że kto nie z nami ten przeciw nam i musi odejść, a przychodzi na jego miejsce ktoś z naszych, kompetentny czy nie - nieważne. Nasz!!! TKM wynika nie tylko z pazerności. Jest skutkiem dramatycznie niskiej kultury politycznej i braku szacunku polityków do samych siebie. Ponieważ doskonale wiedzą, !le sami są warci, zakładają, że równie niewiele warci są ich konkurenci. Siebie krzywdzić nie chcą, ale politycznych przeciwników owszem. TKM to także skutek śladowej, niestety, w mentalności naszych polityków i w ich otoczeniu obecności myślenia o funkcjonowaniu w polityce w kategoriach służby. Charakterystyczna jest tu wypowiedź poprzedniej pierwszej damy, która po re-elekcji męża raczyła była powiedzieć, że jej małżonek to pomazaniec boży. Pomazaniec boży nie może być przecież sługą poddanych. I nie był. Uśmiechał się więc do poddanych, klepał ich po ramieniu, ale tak, jak dobry pan klepał po ramieniu dobrego chłopa z czworaków TKM to również skutek fizjologicznej niezdolności polityków do zawierania trwałych kompromisów w imię osiągania ważnych dla kraju celów. Po co siadać, przekonywać, dogadywać się, szukać tego, co łączy, skoro można zrobić bodiczek, podstawić nogę, wypchnąć za bandę albo stratować. Pytanie brzmi, czy klasę mogą wykazać politycy w pierwszym pokoleniu, których dzieci będą często dopiero inteligentami w pierwszym pokoleniu? Niekoniecznie. Ale kiedyś nasza demokracja pewnie dojrzeje. Wtedy zamiast TKM nastąpi reanimacja takich pojęć jak Szacunek dla Innych, Służba i Kompromis A wtedy będziemy mogli powiedzieć „Teksas", czyli Teraz Kompromis, Służba i Szacunek. Polska jako drugi Teksas. To byłoby coś. 216 TOWARZYSTWO, ZBLATOWANIE, JOLA I OLEK, PREZIO, KIEROWNIK ZAKŁADU, PAŁAC DUŻY, PAŁAC MAŁY W czasach Rzeczypospolitej Kolesiów, której akuszerem i kapelanem był Aleksander Kwaśniewski, pojawiła się nowa elyta. Elyta, jak każda grupa w społeczeństwie, musiała zademonstrować swoją odrębność. Musiała też wytworzyć system znaków, będących sygnałem, że należymy, że wiemy, co jest grane, że wiemy, kto z kim i przeciwko komu, że znamy, kogo trzeba, i że trzeba się z nami liczyć. Z czasów aktywu młodzieżowego pochodzi zakrapiany i w swej istocie sowiecko-komsomolski zwyczaj tykania się, także publicznego. Działacze SLD, nawet po pięćdziesiątce, mówili więc w telewizji o swych współtowarzyszach per Józek, Olek, Leszek, Jurek. Immanent-ną cechą stylu bolszewicko-komsomolskiego jest błyskawiczne skracanie dystansu ze świeżo spotkaną osobą. Stąd w pierwszej połowie lat 80. wielu dłoni by nie wystarczyło, by zliczyć dziennikarzy, którzy do Aleksandra Kwaśniewskiego mówili „Olek". Chciał tego Olek, dziennikarze nie protestowali. Olek tak bardzo skrócił ten dystans, że pozostał Olkiem, nawet gdy został prezydentem. Tykanie prezydenta i wszechtykanie w jego otoczeniu nie było oczywiście największym problemem władzy i nie było najważniejszym problemem prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego. Ale było ilustracją pewnego zjawiska i źródłem kilku innych problemów. Owo zjawisko to zblatowanie (zabawne, że to określenie samego Aleksandra Kwaśniewskiego) kolesiów. Tyle się znamy, tyleśmy przeżyli, tyleśmy wódki razem wypili, 217 że jesteśmy swojaki. A ponieważ tak lubimy ludzi i tacy jesteśmy „hej do przodu", poznajemy nowych ludzi, którzy też zostają naszymi kolesiami. I tak krok po kroku, z każdą kroplą whiskey, bo wódki już nie pijemy, chyba że w Charkowie, jesteśmy sobie coraz bliżsi, tworzą się między nami kumpelskie więzi, zapominamy o tym, co nas dzieli, a zapomnieć nam coraz łatwiej, bo dzieli nas coraz mniej albo nic. Patrzymy wtedy na gospodarza budynku, zwanego przez naród Pałacem Prezydenckim, i nie widzimy w nim prezydenta Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, moralnego autorytetu i drogowskazu, widzimy Olka. Olek zrozumie, poklepie po ramieniu, jak zgrzeszymy, wybaczy, bo przecież wszyscy jesteśmy ludźmi, a „ja po prostu ludzi lubię", jak powiedział sam prezydent. W oczach kolesiów nie jest to już zresztą prezydent. Jest to prezio