Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Jedną z dobrych rzeczy, których zazwyczaj nie zauważała, była niska siła grawitacji. Odczuwała ją natomiast podczas aktu miłosnego. Nawet tak wielki mężczyzna jak Chris nie ważył wiele. Zamiast przygniatać ją swym ciężarem, jego ciepłe ciało tylko koiło. Mogli tak leżeć godzinami, jeśli im się chciało, on zupełnie zrelaksowany, ona nie zagrożona uduszeniem. Uwielbiała to. Kiedy mężczyzna już był w niej, za nic w świecie nie chciała go wypuścić. Chris uniósł się lekko i spojrzał na nią. Jego skóra błyszczała od potu i to jej się też podobało. — Czy ona coś powiedziała o... - Nie wiedział, jak dokończyć zdanie, ale wcale nie musiał. Cirocco wiedziała, o co mu chodzi. — Nic. Ani słowa. Ale wiem, że to się stanie i to niebawem. — Skąd wiesz? Wzruszyła ramionami. — Nie wiem. Nazwij to intuicją trzydziestolatki. — Minęło już wiele czasu, odkąd skończyłaś trzydzieści lat. — O czym ty mówisz? Udało mi się to już cztery razy. Mam cztery razy po trzydzieści lat plus dziesięć. — To znaczy, że masz cztery razy tyle seksu, co trzydziestolatka. — To jasne jak słońce. Ja... Obydwoje usłyszeli to jednocześnie. Gdzieś niedaleko rozległa się pieśń tytanii. Chris pocałował Cirocco i podszedł do okna, z którego było widać most. Cirocco obróciła się na bok i spojrzała na Chrisa. Była zadowolona z tego, co zobaczyła, ale ciekawiło ją też, co pomyśli Robin. Od pasa w dół Chris był najbardziej owłosionym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek widziała. Wyglądał, jakby nosił spodnie z niedźwiedziej skóry. Te włosy, podobnie jak włosy na głowie, były jasnobrązowe i na całej dolnej części ciała osiągnęły długość co najmniej dziesięciu cali. Miękkie i cienkie, najmilsza chyba skóra, wokół której można było owinąć nogi. Chris przemieniał się w tytanie. Proces ten już trwał od pięciu myriaobrotów. Na klatce piersiowej i ramionach nie miał żadnych włosów. Broda przestała mu rosnąć dawno temu i teraz jego twarz była tak gładka jak u małego chłopca. W dobrym świetle mógłby uchodzić za dwudziestolatka. Oprócz tego było w nim jeszcze parę rzeczy, które z pewnością mogły zadziwić Robin... Na przykład ogon. Jego mięsista część miała zaledwie sześć cali długości, ale potrafił nim tak machnąć, że długie włosy wirowały wokdł niego jak u rozbrykanego konia. Chris był po drobnomieszczańsku dumny ze swego ogona, a posługiwał się nim nie gorzej niż pies. W podnieceniu merdał nim tam i z powrotem, jak teraz na widok grupy nadchodzącej właśnie przez most w ich stronę. Odwrócił się z uśmiechem. — To oni - powiedział, a jego długie uszy wyprostowały się, wystając ponad linię czaszki. Umysł Cirocco pożeglował wstecz o całe sto dwadzieścia pięć lat, do kreskówki, która już wtedy była stara: o chłopcach grających w kulki i przemieniających się w osłów. Mały drewniany chłopczyk i jej matka trzymająca ją za rękę w ciemności... ale nie potrafiła przypomnieć sobie tytułu. — Wyjdę im naprzeciw - powiedział i zaczął schodzić po drabinie. Zatrzymał się. - Idziesz ze mną? — Za chwilę. - Odprowadziła go wzrokiem, po czym usiadła na ogromnym sienniku, którego zawsze używali jako łóżka. Odgarnęła gęste pasmo siwych włosów z twarzy, przeciągnęła się i wyjrzała przez okno sąsiadujące z tym, przez które wyglądał Chris. — Była tam Gaby. Siedziała na konarze drzewa na tym samym poziomie co dzwonnica, w odległości niecałych pięćdziesięciu stóp. — Dobrze było? - spytała Gaby. — Tak. - Cirocco nie zawstydziła się ani nie oburzyła, uświadomiwszy sobie, że Gaby mogła tam siedzieć już od dłuższego czasu. — Musisz uważać na niego. Grozi mu wielkie niebezpieczeństwo. — Co mogę zrobić? — Jest kilka rzeczy, których nie wiem. - Posmutniała na chwilę. - Dwie rzeczy - powiedziała. - Po pierwsze, jest ojcem obydwojga. Może to wie, bo Robin jest już tego całkiem pewna. — Chris? — Tak. Sama to zauważysz. W przypadku Novy. I chłopca też. — Chłopca? Jakiego chłopca? — Dwoje - mówiła dalej Gaby. - Tylko nie uduś tej dziewczyny. Rozwścieczy cię, ale panuj nad sobą. Warto nad nią popracować. — Gaby, ja... - Cirocco nagle zaparło dech, gdy Gaby zsunęła się z gałęzi i zanurkowała do stawu. Mignęła jej w przelocie, z ramionami wycelowanymi w dół, wyprężonymi stopami w górze, po czym cała jej sylwetka znikła w zielonej kipieli. Długo nasłuchiwała, ale nie usłyszała plusku. Trzy Tytanie przygotowały ucztę. Słysząc ich szczęśliwe śpiewy, Robin uznała, że nie zauważyły napięcia, jakie dręczyło ludzi. Myliła się. Tytanie wiedziały więcej o tym, co się dzieje, niż sama Robin, ale wiedziały również, że nie mają na to żadnego wplywu. Dlatego zastosowały taktykę, która sprawdzała się od ponad stulecia. Pozostawiały ludzkie sprawy ludziom. Robin zapomniała już, jaka dobra jest tytanijna kuchnia. Krótko po powrocie do Kongregacji, tuż przed urodzeniem Novy, przekroczyła swoją normalną wagę o dwadzieścia kilogramów. Bezlitosna dieta pomogła jej to zrzucić i utrzymywała się w takim stanie od dwunastu lat. W którymś momencie jedzenie przestało ją interesować i od pięciu lat utrzymanie szczupłej sylwetki nie stanowiło problemu