Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

W tym momencie ucieszyłem się, że mogę rozmawiać po niemiecku. Zdawałem sobie sprawę, że stąpam po niepewnym gruncie, ale zachowałem spokój i opanowanie. – Więc jesteś obywatelem francuskim i po prostu chcesz wrócić do domu – powiedział Niemiec w zadumie. Na jego pomarszczonej twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech. Ku mojemu zdumieniu Gestapowiec nie okazał irytacji, a tylko uważnie mnie obserwował. Kiedy nie cofnąłem wzroku przed świdrującym spojrzeniem, wyraz twarzy Niemca trochę złagodniał. Oficer wydawał się człowiekiem inteligentnym i przenikliwym, a jego wiek wskazywał na charakter nie zdeprawowany faszystowską indoktrynacją. – Jawohl – odparłem lakonicznie. – Proszę usiąść – powiedział. Spisał moje zeznanie i dane personalne. Nie zadawał mi żadnych podchwytliwych pytań. Kiedy z niektórymi pytaniami miałem trudności, korzystałem ze starego wybiegu i prosiłem o powtórzenie, co pozwalało mi się zastanowić, a później odpowiadałem monosylabami. – Aber Herr Leutenant...! – próbował się wtrącić jeden z Ukraińców. – Ruhe! Heraus! Milczeć! Wyjść! – krzyknął oficer. Agenci stuknęli obcasami i wyszli z pokoju. Nie chcąc narażać swojej rodziny, podałem fikcyjne nazwisko i adres, a także opowiedziałem historyjkę, którą zawczasu sobie wymyśliłem. Kiedy Niemiec skończył notować, wręczył mi moje zeznania, abym je przeczytał i podpisał. Studiując ich treść stwierdziłem, że wszystko ujął w taki sposób, dzięki któremu moje zeznanie wyglądało na całkiem prawdopodobne. Wróciwszy do celi, zastanawiałem się, czy mi się udało przechytrzyć Sicherheitsdienst (służba bezpieczeństwa) cieszące się złą sławą. Jednak kolejne dręczące tygodnie mijały bez rezultatu. Mój fortel zawiódł. Zaczęliśmy się przyzwyczajać do więziennego życia, chociaż nie bez trudności. Warunki sanitarne były bardzo złe. Mieliśmy w celi tylko trzy stare materace i trzy koce używane przez kryminalistów. Ciągły głód stanowił nasz największy problem. Na śniadanie i kolację każdy dostawał trochę chleba i namiastkę kawy, obiad zaś składał się z prawie niejadalnej zupy. Dla Adama i dla mnie męka psychiczna była gorsza od cierpień fizycznych. Fakt, że znaleźliśmy się w sytuacji, z której nie było wyjścia, miał druzgocący wpływ na nasze morale. Nie mogliśmy ani uciec, ani walczyć. Dzień i noc liczni Niemcy i Ukraińcy z bronią maszynową trzymali straż na wieżach obserwacyjnych. Byliśmy na łasce przypadkowych zdarzeń, na jakie nie mieliśmy najmniejszego wpływu. Poniżenie i upokorzenie raniły naszą godność. Taka egzystencja pełna cierpień i niepewności nie sprzyjała twórczemu myśleniu ani działaniu. Niemniej starałem się uniknąć atrofii umysłu, prowadząc bardziej intensywne życie wewnętrzne. Uważałem, że w każdych warunkach człowiek może zaspokajać swoje intelektualne aspiracje i wykazać przewagę ducha nad materią. Nawet w więzieniu można podjąć wysiłki, by zerwać z nałogami i opanować irracjonalne odruchy. Próbowałem również traktować celę jak coś w rodzaju kliniki, gdzie mógłbym sprawdzać swój charakter i przeprowadzać badania psychologiczne, obserwując zachowanie ludzi w warunkach stresu i niebezpieczeństwa. Pospolici kryminaliści łatwo się przystosowali do więziennego bytu. Umysłowe ubóstwo, brak ambicji i wyobraźni to zalety w takich okolicznościach. Więźniowie polityczni natomiast głównie żyli w strachu przed torturami i śmiercią. Martwili się, że ich uwięzienie męczy rodziny. Przyzwyczajeni do życia w komforcie nie umieli sobie radzić z głodem, robactwem, zimnem i innymi niewygodami. Tak więc niektórzy krążyli po celi niespokojni, podejrzliwi, skłonni do irytacji. Inni dzień i noc apatycznie leżeli na podłodze. Nie mieliśmy żadnych zajęć. Brakowało nam pracy, książek i rekreacji. Oprócz codziennego dziesięciominutowego spaceru wokół podwórka jedyne mile widziane zdarzenia stanowiły msze odprawiane w więziennej kaplicy. Choć Adam dzielił ze mną zainteresowanie mistyką hinduską i chrześcijańską, był jednak agnostykiem co do ostatecznych spraw życia. Wprawdzie czasami chodził do kaplicy, lecz jedynie po to, by słuchać muzyki granej na organach przez jednego z więźniów. Byłem skłonny uważać, że chrześcijaństwo według Biblii i interpretacji kościoła rzymsko-katolickiego nie wyjaśnia tajemnic istnienia w sposób zadowalający. Nie chciałem ulegać żadnej z zachodnich czy wschodnich doktryn, lecz zachowałem otwarty umysł. Mijały tygodnie i miesiące. Na podwórzu zakwitły akacje, a przy wysokim kamiennym murze wyrosły stokrotki. Spostrzegłem, że moja postawa stopniowo się zmienia i msze w kaplicy coraz więcej dla mnie znaczą. Najpierw przywoływały wspomnienie przedwojennego życia, później stwierdziłem, że w czasie ich trwania ogarnia mnie spokój ducha. Przypomniałem sobie mistyków, którzy nauczali, że nie powinniśmy wędrować po świecie w poszukiwaniu doczesnych przyjemności, władzy i majątku, lecz po to, by szukać skarbów w naszych duszach, co w wyniku połączenia łaski Boga ze wzniosłymi myślami uszlachetni i wzbogaci nasze życie. Poczucie frustrującego niedostatku i głębokie niezadowolenie z życia, które nie ofiarowało mi nic prócz cierpienia, stopniowo doprowadziły do zmiany moich poglądów. Postanowiłem ignorować aktualne warunki jako powierzchowne i szukać trwałych realiów wewnętrznych