Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Jonnie zauważył, że przez twarz Sir Roberta przemknął cień niezadowolenia, gdy czytał depesze. - Sytuacja jest gorsza, niż mi ją przedstawiacie - stwierdził Jonnie. - No, no - powiedział Sir Robert. - Nic się nie bój, chłopcze! - Jaka naprawdę jest sytuacja? - zapytał stanowczo Jonnie. Siwy stary Szkot westchnął.- No cóż, jeśli już musisz wiedzieć, to wróg przejął inicjatywę w swoje ręce. Z jakichś tam powodów nieprzyjaciel zdecydował się na atak wszystkimi siłami - Sir Robert postukał palcem po depeszach. - Singapur trzyma się i w chwili obecnej panuje nad większością ich sił. Ale nie wiadomo, jak długo wytrzyma. Baza rosyjska stała się celem zainteresowania samolotów z wielkiego kosmicznego statku wojennego. Edynburg jest atakowany. Żadne z tych dwóch miejsc nie ma pancerza atmosferycznego. A tam w górze - wskazał ręką na sufit - znajduje się potwornie wielki statek liniowy, który od wielu godzin śle w dół samoloty i bomby. I może również wysadzić desant w sile do tysiąca żołnierzy piechoty kosmicznej Tolnepów, a my nie mamy wystarczająco dobrego uzbrojenia, by dać sobie radę z desantem naziemnym. Taka jest prawdziwa sytuacja. Może się ona tylko pogorszyć, a nie polepszyć. - Zawołajcie doktora Allena - polecił Jonnie. - Wstaję z łóżka! Sir Robert próbował protestować, ale w końcu zawołał doktora. Doktorowi wcale się to nie podobało. - Jesteś nafaszerowany znalezionym tu lekarstwem, zwanym "Sulfa", które chroni twój organizm przed infekcją i zatruciem krwi. Jeśli nagle wstaniesz, będziesz miał zawroty głowy. Jonnie jednak nadal upierał się przy swoim. Wiedział, że robili wszystko, co było w ich mocy, ale on chciał osobiście zapoznać się z sytuacją. Nie mógł siedzieć bezczynnie i czekać, aż ich rozniosą na kawałki. Do pokoju wszedł koordynator w towarzystwie starszego, siwowłosego Chińczyka. - To jest pan Tsung - powiedział. - Odpowiada za porządek w twoim pokoju. Uczy się angielskiego, więc będzie ci pomocny. Tsung pochylił się w ukłonie. Był wyraźnie zadowolony, że poznałJonnie'ego. Głuche odgłosy spadających bomb trochę go niepokoiły. Trzymał w rękach miskę zupy i gdy ją podawał Jonnie'emu, dłonie mu lekko drżały. Jonnie chciał, by ją postawił obok, ale Tsung potrząsnął głową. - Pij! Pij! - powiedział. - Może potem żadna okazja, żeby zjeść. Ktoś kiwnął od drzwi na Sir Roberta i stary Szkot wybiegł na zewnątrz. Tsung opanował się trochę. Sporadyczne odgłosy bomb - teraz, gdy miał zajęcie - wydawały się mniej groźne. Gdy wyjmował broń Jonnie'ego, zaczął się nawet uśmiechać z większą pewnością siebie. Doktor Allen miał rację, mówiąc, że Jonnie będzie miał zawroty głowy, jeśli zbyt szybko wstanie. Jonnie przekonał się o tym, gdy zaczął się ubierać. Ramię miał sztywne i obolałe. Miał nieco trudności z ubieraniem się. Tsung ubrał go w zwykły zielony mundur, jaki nosili wszyscy. Zapiął pas, który miał po lewej stronie kaburę na rewolwer typu Smith and Wesson, a po prawej stronie kaburę na podręczny miotacz. Z czarnego jedwabiu zrobił temblak i dopasował go tak, żeby Jonnie mógł szybko wyjąć z niego rękę i sięgnąć po pistolet. Potem podał mu zwykły zielony hełm. - A teraz strzelaj do nich! - powiedział Tsung i złożywszy dłoń na kształt pistoletu, zawołał: Bang! Bang! Był teraz bardzo pewny siebie i miał uśmiech na twarzy. Wetknął ręce w rękawy i schylił się w ukłonie. "Gdyby to wszystko było takie proste" - pomyślał Jonnie. Ale również schylił się w ukłonie i podziękował małemu człowiekowi. Dobry Boże, jakże mu się kręciło w głowie! Gdy schylał się, cały pokój wirował wokół niego. Niezwykle silny wybuch wstrząsnął ziemią. 3 Gdy Jonnie wychodził ze swego pokoju, zauważył, że podziemne przejście wiodło wzdłuż szpitala. I chociaż zamierzał wyjść na zewnątrz i udać się do niecki, w której znajdowała się platforma odpalania, to jednak troska o rannych z grupy rajdowej zatrzymała go pyry drzwiach wejściowych. Z pomieszczenia szpitalnego dobiegał jakiś łoskot. Coś, jakby szczęk ryglowanych zamków. Broń? Jonnie wszedł do sali. Znajdowało się w niej trzydzieści łóżek, z czego połowa była zajęta. Dwóch Chińczyków, których opaski na ramionach wskazywały, że są oni ze zbrojowni, pchało przed sobą mały wózek transportowy z posegregowaną bronią i wręczało rannym Szkotom ręczne miotacze, karabinki AK-47 z amunicją termitową oraz ręczne granaty. Siwowłosa szkocka pielęgniarka zbliżyła się do Jonnie'ego. Widać było, że nie aprobowała takiego zamieszania na swoim oddziale. I wtedy - rozpoznawszy Jonnie'ego - wstrzymała się z wyproszeniem go z sali. Jonnie liczył rannych. - Tu jest trzynastu rannych z grupy rajdowej i dwóch kanonierów. Czy jest ich więcej? - zapytał.- Dwóch chłopców ze wstrząsem mózgu jest na chirurgii - odparła pielęgniarka