Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Hitler, jakkolwiek altany, nie puści się na samobójczą wojnę, no i cywilizowany świat 345 nie dopuści do rozprzestrzenienia się hitleryzmu Mamv Francji i Anglii. Pewnego wieczora obudziłam Jerzego bo n °Pa'Xie \\v właśnie duży artykuł w doskonałym tygodniku franćuskh ^m ne , w którym były wymienione z nazwiska osoby stano ;aria"- kolumnę nazistowską w Polsce. Siedzieliśmy w nocy z eod/ " P'^ artykułem, przerażeni, wstrząśnięci. Po czym Jerzy, czesko bto "^ tyni pragnienia za rzeczywistość, powiedział: „To niemożliwe r^l^ zbyt okropne. Nie można wierzyć gazetom". Nie nale7 -b>' przejmować" — powiedzieli moi przyjadę le-literaci już nil ^ tyni mianskiej", skąd się, już nie wiem dlaczego, wynieśli tylko * ^K~ kawiarni, w IPS-ie na placu Saskim, przemianowanym'nij^lac "° kiego. „Takie wiadomości stanowią jeden z niemieckich trików ndowych. Chodzi o to, by siać zamęt w umysłach i budzie w ludziach. To jest wojna nerwów". Nie pamiętam już, jakie o» wymienione w artykule, okazał się on jednak później całkowici dziwy. Ale pocieszaliśmy się, bo i co było robić'? Pamiętam tez jak , więcej w owym czasie znalazłam się w Paryżu i odwiedziiam m o f StrT r"?0'Wldbiciela'Julesa Romalnsa'Przml mniec1^ i niechętnie. „Co to znaczy - powiedział - to kumanie się polskieso rządu z Niemcami'? Te jakieś akty przyjaźni?" - Tłumaczyłam mu na p^ ze śmiechem, ze nie jestem w najmniejszej mierze odpowiedzialna za poczynania polskiego rządu. Wizyta była krótka i kwaśna. Nazajutrz dosłownie nazajutrz, dowiedziałam się, że Jules Romains wyjechał na objazd do Niemiec, z odczytami, że był podejmowany gorąco przez przedstawiciel, władz. Ten cynizm tak mi go obrzydził, że już niady więcej me miałam ochoty nawiązać z nim na nowo znajomości " ' Tak, miałam wszystko: drugie z kolei dziecko (które w przyszłości miało się stać moją chlubą i podporą na starość), kochającego bezgranicznie męża, niezmienną przyjaźń (i miłość) niepospolitego człowieka, rozgłos, zawsze przyjemny dla próżności, interesującą pracę stosunki z wieloma wybitnymi ludźmi, dobrobyt, młodość, sporą urodę dom z dużym ogrodem pod miastem, piękne mieszkanie w mieście możność podróżowania, idealną matkę, najukochańsze, niezwykle udane pierwsze dziecko - słowem, wszystko, czego może pragnąć człowiek i kobieta. Zdumiewałam się czasem temu niezwykłemu powodzeniu i wtedy Jerzy mówił: „Mój biedny Polikratesiku, morze ci znowu odrzuciło pierścień". No , przyszedł jeden dzień, jeden jedyny - l września 1939 -kiedy znalazłam się nagle na samym dnie nieszczęścia. 346 września Piotruś pobiegł z rana do Podkowy Głównej, żeby coś •ć i nagle usłyszeliśmy huk spadających bomb, coś, co zupełnie kraczało nasze pojęcie. Byliśmy ogłuszeni, nie tym hukiem, bo ' -,bv nie były wielkiego kalibru, ale samym zjawiskiem. Jak to? — tt/iec bombardują! Nieprzytomna ze strachu pobiegłam cwałem do Podkowy Głównej — Piotrusia ani śladu. Miotałam się jak błędna. Kilka bomb spadło właśnie na Podkowę Główną. Szczęśliwie nie było ofiar ani nawet strat materialnych. Wróciłam biegiem, w domu znalazłam już Piotrusia, który przybiegł jakąś boczną drogą, oczywiście bardzo przestraszony. No i wtedy do nas dotarło: a więc zaczęła się wojna. Telefonował Jerzy, jeszcze wtedy telefon funkcjonował, i powiedział mi tylko to: że jest zmobilizowany. Byłam przerażona, nie bardzo wiedziałam, co robić. Bałam się przede wszystkim bomb zapalających. nasz dom stał w lesie. Tego dnia przybiegła do mnie koleżanka uniwersytecka, żona adwokata Karniola, i zapytała, co jej radzę robić, czy zostać w Podkowie, gdzie była na letnisku z synem, czy wracać do Warszawy. Odpowiedziałam, że w Warszawie są przynajmniej lekarze, szpitale, apteki, jakaś pomoc w razie nieszczęścia, poza tym nie będzie tam groził pożar lasu, którego się głupio i przeraźliwie bałam. Wobec tego Karniolowa postanowiła następnego dnia jechać do Warszawy. W dzień potem trafiła ją bomba i zabiła razem z synem. Wieczorem siedziałam w ogrodzie koło domu, czuwając. Nagle usłyszałam, że ktoś stuka do furtki. Podbiegłam, okazało się, że to Jerzy, już w mundurze, przyjechał jednym z ostatnich pociągów, żeby się ze mną zobaczyć. Padliśmy sobie w objęcia, a potem usiedliśmy na ławce ' siedzieliśmy tak, zrozpaczeni, w zupełnym milczeniu. Mój mąż ostatnim pociągiem wrócił do Warszawy, musiał się stawić w jednostce. A ja nazajutrz rano załadowałam dzieci i Maminka do pociągu. Marynia, mądra Marynia postanowiła zostać w Podkowie i pilnować domu, w ogóle nie chciała jechać do miasta. Z nami natomiast zabrał się Albin, przyjaciel Piotrusia, mój wychowanek, kochany, miły Albin. °ddany nam całym sercem. W Warszawie wpadł do nas jeszcze na chwilę •krzy, zupełnie przerażony, powtarzając: „Słuchaj, czy wiesz, co się dnieje? Idą z gołymi rękami na czołgi, rozumiesz, z gołymi rękami". Był zgrzany, to był najbardziej upalny wrzesień, jaki w życiu Pamiętam, spocony, nieszczęśliwy