Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Musieli udać się prosto do kościoła. Rzecz jasna, ani Jeremiasz, ani Colurnbanus nie przypuszczali nawet, że w dniu tak znaczącym Cadfael mógłby opuścić nieszpory. -Mniejsza z tym, sam możesz pokazać mi ich kwaterę. Colurnbanus zabrał mój flakonik z syropem sprządzonym z maku, na wypadek, gdyby lek ten okazał się mu potrzebnym. Myślę, że znajdę go pośród jego rzeczy, gdyż rzadko go nosi przy sobie. Jak daleko sięgnę pamięcią, nie przypominam sobie, by miał okazję używać specyfiku; dolegliwościom jego służy widać walijski klimat, bowiem nigdy go tu nie nękały. Teraz za to syrop ten bardzo się okaże przydatnym. - Cóż on takiego robi? -Peredur otworzył szeroko zdumione oczy. - Łagodzi namiętności, ucisza gniew i uśmierza każdą boleść, i tę zewnętrzną, cielesną, i tę, która zadręcza ludzką duszę. -1 mnie przydałoby się zażyć coś takiego - chłopiec uśmiechnął się z wysiłkiem i powiódł Cadfaela w głąb domostwa, ku tej części, w której zatrzymali się zakonnicy. Cadwallon oferował im najlepszy pokój, jaki tylko posiadał, w nim zaś ustawić kazał dwa niskie, lecz wygodne łoża i niewielką skrzynię drewnianą na bagaże; wisiała tam także lampka, dość jasna, by dokładnie oświetlić izbę. Kuferek był pusty, mnisi bowiem niewiele mieli ze sobą osobistych rzeczy, te zaś, które posiadali, doskonale mieściły się w dwóch małych sakwach skórzanych, które wisiały na wbitych w ścianę gwoździach. Cadfael otworzył jedną z nich, a po chwili drugą i w tej właśnie znalazł rzecz, której potrzebował. Wyciągnął flakon z torby i uniósł do światła, by lepiej widzieć zawartość przez grube, zielone szkło. Już kiedy wziął buteleczkę do ręki, wydawała mu się dziwnie jakoś lekka; zaciekawiło go to bardzo, zaraz też sprawdził, co było przyczyną. Istotnie, syrop, który dotąd wypełniał naczynie niemal po brzegi, teraz zajmował ledwie czwartą jego część. Reszta była pusta!... Ściskając flakonik w dłoni, Cadfael stał przez chwilę nieruchomo i wpatrywał się weń osłupiałym wzrokiem. Mogło się oczywiście zdarzyć, iż pewnego dnia Columbanus, nie potrafiąc w inny sposób uporać się z dręczącym duszę jego niepokojem, a czując przy tym, że przykry ów stan narasta i staje się nie do zniesienia, postanowił uciec się do pomocy ofiarowanego mu przez Cadfaela leku. Stary mnich nie pamiętał jednak, by chłopiec ów wspominał chód słowem o takich kłopotach, co więcej, nigdy nie spostrzegł u niego najmniejszych nawet oznak niezwyczajnego spokoju i łagodności, które to objawy niechybnie po zażyciu mikstury wystąpić musiały. Z buteleczki ubyło dość płynu, by można go było używać dwa albo i trzy razy, a przy tym ilość ta wystarczyłaby z pewnością, aby uśpić człowieka na długie godziny. Cadfael znowu sięgnął myślą do minionych dni i oto znalazł coś, co mogło wiązać się z tajemniczym ubytkiem. Wszak nie tak znowu dawno zdarzyło się, że ktoś, komu polecono czuwać na modlitwie, obowiązki swoje zaniedbał i cały czas, od rana aż do zmierzchu prawie, przespał snem głębokim. Właśnie wtedy, gdy zginał Rbisiart!... a przestępcą owym był nie kto inny, lecz sam Columbamis, który zresztą dzień później publicznie winę swoją wyznał i tak uparcie nalegał, by surową mu wyznaczyć pokutę. Columbanus, człek posiadający na własność flakon makowej mikstury i umiejący w razie potrzeby należyty z niej zrobić użytek... - Co teraz zrobimy? - spytał Peredur, zaniepokojony przedłużającym się milczeniem mnicha. - Jeśli specyfik ten nie jest zbyt dobry w smaku, obawiam się, że trudno ci będzie skłonić matkę moją do wypicia choćby małej porcji. - Syrop jest smaczny i słodki - odparł na to Cadfael. Zaraz jednak pomyślał, że skoro w butelce pozostało tak niewiele, zapewne trzeba będzie wzmocnić działanie leku czymś, co podobne dawałoby skutki. - Idź* teraz i przynieś mi kielich mocnego wina - polecił chłopcu. - Zobaczymy niebawem, czy obie te rzeczy razem spełnią swoje zadanie. Wtedy także, przypomniał sobie, zakonnicy wzięli gąsiorek wina na cały dzień, a było w nim tyle napoju, by wystarczyło go dla obydwu