Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Juan wpatrywał się w Maríę poprzez zasłonę dymu. - Przynajmniej znowu będzie porządek - mruknął. - Zapewne jednak nie taki jak poprzednio - stwierdziła Corneja. - Znam trochę Amadoriego, chociaż o wiele za mało. Jest kastylijskim nacjonalistą i, na ile mogłam się zorientować, megalomanem. Spróbował tak skoordynować wszystkie wydarzęnia, aby mógł ogłosić na terenie całej Hiszpanii stan wyjątkowy, a jego prawa wykorzystać dla swojej korzyści. Trzeba zrobić wszystko, żeby do tego nie dopuścić. Muszę mieć informacje, które mogłyby w tym dopomóc. Juan prychnął pogardliwie. - Familia Ramireza miałaby współpracować z Interpolem? - Tak. - Bez głupot. Skąd mamy wiedzieć, że potem nie zabierzecie się do nas? - Nie możecie mieć takiej pewności. - Więc nie dacie nam spokoju? - O tym w ogóle nie chcę rozmawiać. Jak sam mówisz, to głupota, aby policjanci dogadywali się z przestępcami, że nie będą sobie robić krzywdy. Jesteśmy po dwóch stronach barykady. Ale jeśli nie uda się powstrzymać Amadoriego, ta barykada zniknie, a wraz z tym i problem zmieni się radykalnie, w tym przynajmniej sensie, że nic już nie będzie po dawnemu. Potem zabierze się do was i to zupełnie inaczej niż my. Po pierwsze, zlikwidowaliście jego człowieka, po drugie, każda zorganizowana siła jest dla niego zagrożeniem. I wasza familia i wszystkie inne. Juan zerknął na Ferdinanda, a ten po namyśle skinął głową. Juan patrzył na Maríę z uznaniem, podobnie jak Aideen. Znakomicie rozegrała sprawę. - W dziwnych czasach miewa się dziwnych sojuszników - mruknął Juan. - W porządku. Zajęliśmy się trochę Amadorim, gdyż ciągle jeszcze mamy paru przyjaciół w wojsku i rządzie, aczkolwiek śmierć Serradora wszystkich przestraszyła. - Zgodnie z zamierzeniem - kiwnęła głową María. - Amadori pracuje w Minsterstwie Obrony, ale mamy informacje, że jego właściwy sztab znajduje się gdzie indziej i właśnie usiłujemy stwierdzić, gdzie. Ma oparcie w kastylijskich członkach Congreso de los Diputados i Senado. - Dokładniej! - zażądała María. - Premier ma prawo ogłosić stan wyjątkowy, ale parlament może mu skutecznie to prawo zablokować, nie przegłosowując odpowiednich funduszy. - Na razie nie przegłosowali - powiedziała Corneja. - Nie. Dowiedziałem się od człowieka z familia Ruiza... - Tego od komputerów? - upewniła się María. Juan kiwnął głową i ciągnął: - Dowiedziałem się, że przeciągają i marudzą, zarazem jednak przygotowany jest już fundusz dwa razy większy od tego, którego zażądał premier. - Jak to możliwe, żeby ociągać się z decyzją, kiedy niebezpieczeństwo wisi nad całą Hiszpanią? - nie wytrzymała Aideen. Juan przyjrzał jej się badawczo. - Przypuszczam, że chodzi o takie zaognienie sytuacji, żeby tłumaczyło to udostępnienie nadzwyczajnych środków. Jednych posłów nastraszono, innym obiecano jakieś przyszłe korzyści. - W każdym razie Amadori będzie miał możliwość zrealizowania wszystkich marzeń. - María wolno zaciągnęła się papierosem. - Z jednej strony, pieniądze i wojsko, z drugiej - żadnych przeszkód prawnych, gdyż te zniesie stan wyjątkowy. Juan w milczeniu pokiwał głową. María zerknęła na niego, a potem gwałtownym ruchem przydeptała papierosa. - Co by się stało, gdyby go usunąć? - Zdymisjonować? - spytał z niedowierzaniem Juan. - Gdyby mi chodziło o dymisję, nazwałabym ją dymisją. Juan leciutko gwizdnął przez zęby i, nie oglądając się, zgasił niedopałek o metalową ścianę. - Wiele osób by skorzystało, ale musiałoby to nastąpić szybko. Jeśli Amadori wystąpi w roli zbawcy Hiszpanii, uruchomi lawinę, która się potoczy nawet i bez niego. - To jasne - powiedziała María. - I z pewnością zabierze się do tego za chwilę, jeśli już się nie zabrał. - Tak. Problem w tym, że bardzo trudno będzie się do niego dostać. Jeśli pozostanie w jednym miejscu - to w otoczeniu silnej obstawy. Jeśli zmieni miejsce pobytu, trasa będzie utajniona. Mielibyśmy dużo szczęścia, gdyby... Aideen podniosła rękę. - Cisza! Wszyscy spojrzeli na nią pytająco, ale po chwili także María i obaj mężczyźni usłyszeli daleki pomruk silników. - Helikoptery! - warknął Juan. Zerwał się i otworzył na oścież drzwi furgonetki. Nad pobliskimi wzgórzami widać było odległe o jakieś półtora kilometra światła pozycyjne czterech śmigłowców. - Lecą tutaj! - krzyknął Juan i gwałtownie odwrócił się do Maríi: - To twoje?! Potrząsnęła głową, przepchnęła się obok niego i zeskoczyła na asfalt. Po krótkiej chwili rzuciła przez ramię: - Zabieraj się ze swoim ludźmi w jakieś bezpieczne miejsce. Przyda się wam broń. Aideen stała już koło niej
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Szukał jednej twarzy, tylko jednej twarzy...
- Miał witać dygnitarzy z innych światów, otwierać wszystkie posiedzenia Legislatury, przewodniczyć posiedzeniom i głosować jedynie w razie równej liczby głosów za i przeciw...
- Mimo że ojciec i rodzeństwo troszczyli się o mnie jeszcze bardziej, mimo że staliśmy się sobie jeszcze bliżsi, wszystko się zmieniło...
- Na wydaniu zasmażkę pozostałą od zrazików zaprawić trochą mąki, rozprowadzić bulionem, dodać szampinionów, wszystko razem zagotować i wyłożywszy zraziki na półmisek, oblać...
- Biorąc to wszystko pod uwagę, wielbię ogromnie faraona Echnatona za jego mądrość i sądzę, że i inni będą go wielbić, gdy zdążą zastanowić się nad tą sprawą i zrozumieją, jakie...
- A im bardziej to podziwia, tym bardziej się boi wszystko stracić...
- Lidka |aliBa si prawie z pBaczem, |e nie chc jej za ojca" przyj do komsomoBu i nie ma prawa uczszcza po szkole na gry i zabawy sportowe, ale za dwa lata kiedy wróci papieDka", wszystko si odmieni
- Będąc już przy sprawach finansowych,które z pewnością wszystkich zaciekawią,muszę zdecydowanie stwierdzić,że korzyści z tych pieniędzy miała zaledwie nieliczna grupa...
- Mimo to w momencie, gdy rodów powstała, prezydent Wilson odczuwał przede wszyst-dowolenie i miał poczucie dobrze spełnionej misji wobec °«ynentu europejskiego...
- Cała bliższa i dalsza rodzina poruszona jest do żywego zapowiedzią tragicznej katastrofy, jaka zdaje się wisieć niby miecz Damoklesa nad głową drogiego wszystkim...