Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nie znalazł jej. - Courteney. - Sanitariusz przejrzał listę nachylając ją do światła. - Ach! Mam. Tu jest... zobaczmy. Tak! Już go u nas nie ma. Odjechał pierwszym pociągiem jakąś godzinę temu... Nie jestem pewien, sir, chyba do Pietermaritzburga. Założyli tam nowy wielki szpital. Obawiam się, że tego też nie wiem, ale zapisali go w rubryce przypadki poważne... to zawsze lepiej niż krytyczne. Otulony samotnością jak płaszczem, Garry wrócił do namiotu. - Dobry wieczór, sir. - Służący już czekał na niego. Garry zawsze kazał im czekać. Nowy człowiek; tak szybko się zmieniali. Nigdy nie mógł utrzymać żadnego dłużej niż miesiąc. Garry odepchnął go i ciężko opadł na łóżko polowe. - Proszę uważać, sir. Pomogę panu się położyć, sir. - Głos mężczyzny brzmiał służalczo. Ludzie zawsze mówili takim tonem do pijaków. Dotyk jego ręki rozwścieczył Garry'ego. - Zostaw mnie. - Uderzył mężczyznę pięścią w twarz. Służący przewrócił się do tym. - Zostaw mnie. Wynoś się stąd! Służący pocierał niepewnie policzek i wycofywał się na bezpieczną odległość. - Wynoś się! - syknął na niego Garry. - Ale, sir... - Zjeżdżaj stąd, do cholery! Won! Mężczyzna wyszedł i delikatnie opuścił za sobą połę namiotu. Garry pokuśtykał do wejścia i zasznurował klapę. Cofnął się o krok. Sam. Nie mogą mnie teraz zobaczyć. Nie mogą się teraz ze mnie śmiać. Nie mogą. O Boże, Sean! Odwrócił się do środka namiotu. Sztuczna noga zaczepiła o nierówność w podłodze i Garry upadł. Jeden z rzemieni zerwał się i noga wykręciła się pod nim. Garry podpełzł na rękach i kolanach do szafki, a wykrzywiona noga ciągnęła się za nim groteskowo. Klęcząc przy szafce wyjął porcelanową miskę, ponownie sięgnął do wnętrza i namacał butelkę. Palce były zbyt sztywne, żeby wyciągnąć korek. Wyszarpnął go zębami i wypluł na podłogę. Podniósł butelkę do ust. Grdyka poruszała się rytmicznie przy każdym łyku. Trochę brandy polało mu się na mundur, plamiąc wstążkę Krzyża Wiktorii. Opuścił butelkę i odpoczywał, oddychając głęboko, żeby pozbyć się piekącego smaku alkoholu. Następnie zaczął znowu pić, tym razem wolniej. Ustało drżenie rąk. Oddech się wyrównał. Sięgnął za siebie, zdjął z komody kubek, napełnił go, a następnie odstawił butelkę na podłogę obok siebie i oparł się plecami o szafkę. Sztuczna noga leżała przed nim wykręcona pod dziwnym kątem. Przyglądał się jej z ciekawością, sącząc wolno brandy i czując jak alkohol pozbawia czucia kubki smakowe na języku. Noga stanowiła centrum jego życia. Nieczuła na nic, nieruchoma, spokojna jak oko cyklonu, wokół którego wirowało całe jego poplątane życie. Noga - zawsze tylko ona. Zawsze i zawsze tylko noga. Oszołomiony alkoholem odwrócił wzrok od protezy ku potężnym cieniom przeszłości i przekonał się, że nie zostały zniekształcone czy zamazane przez czas, ukazywały się dokładne w każdym szczególe. Podczas gdy przesuwały się przed jego oczyma, noc zwinęła się w kłębek tak, że czas stracił całe znaczenie. Godziny trwały kilka minut i znikały topione na dnie butelki, gdy Garry siedział oparty o szafkę i wolno sączył brandy z kubka, obserwując jak noc odchodzi w zapomnienie. O świcie rozegrał się przed nim ostatni akt dramatu. Jedzie na koniu, w ciemnościach siekanych zimnym deszczem, do Theunis Kraal. Tylko w jednym oknie widać żółte światło lampy, a reszta domu jest pogrążona w ciemnościach. Raptem ogarnia go niewytłumaczalne przeczucie czającego się blisko zła, które zamyka się wokół niego niczym zasłona lodowatego deszczu. W ciemnościach słychać tylko chrzęst kopyt konia stąpającego po wyżwirowanym podjeździe. Następnie stukot jego drewnianej nogi, gdy wspina się po schodach. Czuje w dłoni lodowaty Mód klamki i w ciszy otwiera drzwi. Jego glos brzmi bełkotliwie, przesycony alkoholem i przerażeniem. - Hej! Gdzie są wszyscy? Anno! Anno! Wróciłem! Niebieski płomień zapałki, zapach płonącej siarki i nafty, kiedy zapala lampę. Po chwili głuchy stukot nogi w korytarzu. - Anna. Anno, gdzie jesteś? Anna, jego niedawno poślubiona żona, leży na łóżku w ciemnym pokoju, na wpół naga, odwraca szybko głowę od światła, ale on dostrzega śmiertelnie bladą twarz i opuchnięte, poranione usta. Lampa postawiona na stole rzuca głębokie cienie na ścianę, gdy on nachyla się i delikatnie zasłania spódnicą jej nagi brzuch i nogi. Obraca jej twarz ku sobie. - Moje kochanie, Anno, kochanie. Co się stało? - Przez porwaną bluzkę widzi jej nabrzmiałe piersi i ciemne sutki zdradzające brzemienność. - Czy ktoś cię skrzywdził? Kto? Powiedz mi, kto to zrobił? Ale ona zakrywa ręką twarz i pęknięte wargi. - Moje kochanie, moje biedactwo. Kto to zrobił? Ktoś ze slużby? - Nie. - Anno, proszę, powiedz mi