Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

— A! teraz rozumiem — zawołała Małgorzata z doskonale udaną naiwnością — a więc szukasz pan swej szpady? La Mole spojrzał na Małgorzatę, jak gdyby się zaczął czegoś domyślać. — Pani! z ochotą bym powrócił, ażeby odzyskać szpadę gdyż miała wyborną klingę. Lecz nie wiem, gdzie jest ów dom. — Jak to, panie — zapytała Małgorzata — nie znasz domu, w którym przepędziłeś dzisiejszą noc? — Nie znam, pani, i niech mnie diabli porwą, jeżeli domyślam się, gdzie się on znajduje. — A, to rzecz dziwna. Ależ pańskie zdarzenie to cały romans! — W rzeczy samej, istny romans, jak pani mówisz. — Opowiedz mi go pan. — Jest cokolwiek długi. — Nic nie szkodzi, mam czas. — Przede wszystkim mój romans jest bardzo nieprawdopodobny. — I to nic nie szkodzi, mów pan, jestem bardzo łatwowierna. — Wasza Królewska Mość rozkazujesz? — Tak jest, jeżeli i do tego mój rozkaz jest potrzebny. — Jestem posłuszny. Wczoraj wieczorem jedliśmy kolację u La Huriere'a. — Najprzód powiedz mi pan — zapytała Małgorzata — kto zacz ten La Huridre? — La Huriere — powiedział La Mole, znowu niedowierzająco spojrzawszy na Małgorzatę — jest właścicielem oberży „Pod Piękną Gwiazdą", położonej przy ulicy de l'Arbre-Sec. — Dobrze, widać ją stąd... Otóż jesz pan kolację u La Hurtere'a bez wątpienia ze swoim przyjacielem panem de Coconnasem? — Tak, pani, z moim przyjacielem de Coconnasem. Wtem wchodzi jakiś człowiek i każdemu z nas wręcza kartkę. — Czy kartki te były jednakowe? — zapytała Małgorzata. — Zupełnie jednakowe. — I cóż zawierały? — Tylko te wyrazy: „Czekają pana przy ulicy Saint-Antoine, naprzeciwko ulicy de Jouy". — A nie było żadnego podpisu? — zapytała Małgorzata. — Nie, tylko trzy słowa, trzy słowa cudowne, które trzy razy powtórzone znaczą to samo; jednym słowem, potrójne szczęście. — Jakież były owe trzy słowa? — Eros, Kupido, Amor. — Prawdziwie, trzy słodkie słowa; a czy też dotrzymały tego, co obiecywały? — O więcej, pani, sto razy więcej! — zawołał La Mole z zapałem. — Mów pan dalej, jestem bardzo ciekawa, kto oczekiwał panów na ulicy . Saint-Antoine na wprost ulicy de Jouy. — Dwie garderobiane, z których każda miała w ręku chustkę. Musieliśmy zezwolić na zawiązanie sobie oczu. Wasza Królewska Mość domyślasz się, że się temu wcale nie opieraliśmy i śmiało ugięliśmy karków. Moja przewodniczka poprowadziła mnie na lewo, przewodniczka zaś mego przyjaciela poprowadziła go na prawo. Tak więc rozstaliśmy się. — Następnie?... — podchwyciła Małgorzata, widocznie chcąc się wywiedzieć o wszystkim. — Nie wiem, dokąd przewodniczka zaprowadziła mego przyjaciela. Być może do piekła. Co do mnie, wiem tylko, że moja zaprowadziła mnie do raju. — I bez wątpienia wypędzono pana z niego za nieumiarkowaną ciekawość? — Tak jest, masz pani dar odgadywania. Z niecierpliwością oczekiwałem dnia, ażeby się dowiedzieć, gdzie jestem. Lecz po godzinie czwartej taż sama garderobiana powróciła, znowu zawiązała mi oczy i otrzymawszy ode mnie zapewnienie, że nie podniosę zasłony, wyprowadziła mnie z domu, towarzyszyła mi ze sto kroków i na koniec kazawszy przysiąc, że ujdę jeszcze pięćdziesiąt kroków nie zdejmując przepaski, zniknęła. Naliczyłem pięćdziesiąt i znalazłem się na ulicy Saint-Antoine, na wprost ulicy de Jouy. Tutaj, pani, znalazłem część mego pióra; zadrżałem z radości i podniosłem je, ażeby schować na wieczną pamiątkę tej rozkosznej nocy. Jedynie niepokój o przyjaciela zakłóca moje szczęście. — A więc on nie powrócił do Luwru? — Niestety; nie powrócił, pani. Szukałem go wszędzie, gdzie tylko spodziewałem się go zastać. Byłem „Pod Piękną Gwiazdą", w sali gry w piłkę i w innych zaszczytnych miejscach, lecz nie znalazłem Annibala, a tym bardziej Coconnasa. Przy tych słowach La Mole gestem wyrażającym rozpacz odrzucił płaszcz z ramienia, na którym przez podarte bufy kaftana można było widzieć podszewkę. . — Lecz wszystko na panu jest poszarpane — powiedziała Małgorzata. — Tak jest, poszarpane — odrzekł La Mole, gdyż przykro mu było robić sobie zasługę z wypadku, dla uniknięcia którego musiał się ratować ucieczką. — Patrz, pani. — Dlaczegóż pan nie zmieniłeś kaftana w Luwrze, kiedyś tam powrócił? — zapytała królowa. — Ponieważ — powiedział La Mole — w moim pokoju był ktoś. — Był ktoś u pana w pokoju? —- zapytała Małgorzata, w której oczach malowało się najwyższe zadziwienie. — I któż to był? — Jego Książęca Mość