Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

.. Miał z nią syna, który zmarł jako niemowlę i odtąd sypiali oddzielnie. Był człowiekiem chwiejnym i słabym mimo sukcesów wojen- nych. Ulegał łatwo nastrojom i znając swoje wady, próbował im przeciwdziałać, podejmując stanowcze, ale i ryzykowne decyzje, bardziej narodzone z lęku niż z odwagi, bardziej stanowiące re- zultat rozpaczy niż racjonalnych przemyśleń, ale właśnie dla- tego uważano je za „odważne" i dlatego bardzo wielu senatom rów, (a nawet sam imperator) uwierzyło, że jest mężem roztrop- nym, twardym, stanowczym i przebiegłym... Ostrzegano go przedtem i nawet teraz, że wyprawa, której dowodzenie objął, zaprowadzi go do krain znajdujących się w „wiecznym mroku". Była to wprawdzie metafora, ale budziła w nim dreszcz grozy. Borealne kraje przerażały go swym po- ił 59 chmurnym niebem i chłodem. Czy nie pasowała do nich maksy- ma, powtarzana później w wierszach poetów: „ne licuit populis te videre", czyli „nie wolno ludom ujrzeć twoich brzegów"? A właśnie od niego wymagano, aby zeszedł z pokładu okrętu na te wybrzeża i ocenił ich przydatność dla Imperium, posługując się umiejętnie sztabem ludzi, którzy dołączyli do wyprawy. Byli tu przecież nie tylko wojownicy i żeglarze, ale i kupcy, znający się na handlu niewolnikami, na bursztynie, skórach i dzikich bestiach sprowadzanych na arenę Wielkiego Cyrku. Lekarz Krinas dość łatwo skonstatował, że Tyberiusz nie jest zadowolony ze swojego udziału w tej wyprawie. Równocześnie jednak Krinas był pewny, że jakkolwiek bogowie sprzyjają wy- prawie, prawdą jest, że może ona osiągnąć dobre rezultaty rów- nież bez Tyberiusza. Wróżby z lotu ptaków, różne zjawiska, a nawet sny ostrzegły Tyberiusza, tak jak kiedyś Druzusa, ż& może go spotkać na tej właśnie drodze coś złego, nawet najgor- sze _ śmierć. Jakaś wróżka cymbryjska, staruszka o wyglądzie wyleniałej sowy, wyznała Tyberiuszowi, a co dokładnie przeło- żyli tłumacze, że „wróci — nie — zginie", jak przepowiadała. kiedyś wieszczka pytyjska. Mogło to oznaczać, że wróci i ni& zginie, lub nie wróci z wyprawy, bo zginie. Indagowana dalej powiedziała, że wyprawa Rzymian „odniesie sukces mimo bo- lesnej straty..." Co to oznaczało? Tyberiusz nigdy nie miał ambicji dokonywania odkryć, zresz- tą jak większość Rzymian, podróże traktował jako zło konieczne,. wymuszone. Nie obchodziło go jak wygląda inny kraj, inne mo- rze, inna góra, najlepiej czułby się w Lacjum, ewentualnie na. Capri. Współcześni mu, jeżeli nawet wyruszali w górę Nilu, it» nie dla przeżycia wielkiej przygody, ale spełnienia czyjegoś roz- kazu zrealizowania zadania ważnego dla funkcjonowania im- perialnej machiny państwowej. Gdyby ich o to spytać, z pew- nością wyraziliby pogląd, że woleli oglądać wyścigi rydwanów lub walki gladiatorów w Rzymie, niż odkrywać nieznane dotąd: miasta, góry i rzeki... Czas naglił i należało podjąć ostateczną decyzję albo wracać, albo płynąć dalej, mimo że zwiadowcza galera nie zjawiła si? u przylądka. Już od kilku dni okręty penetrowały najdalsze rejony Zato- 60 ki Kodańskiej, lawirując wśród labiryntu wysp i cieśnin. Rzym- skich galer prawdopodobnie w tych stronach dotąd nie widzia- no, natomiast Rzymianie często spotykali miejscowe łodzie, krą- żące tu w celach kupieckich, a także budzące niepokój wojenne łodzie Gotów. Niektórzy kupcy uważali, że podróż znad ujścia rzeki Albis do wielkiego morza położonego na wschodzie, wy- godniej jest odbyć pieszo, przekraczając w najwęższym miejscu Półwysep Cymbrów. Rzymianie gotowi byli z nimi się zgodzić lecz była to droga kupców, a nie żołnierzy. Istniało rzeczywiście na Półwyspie Cymbrów takie miejsce, gdzie łodzie dało się prze- ciągać lądem. Ale to, co uczynić się dało z łodziami, nie było możliwe z dużymi okrętami rzymskimi. Wkrótce okazało się, że przesmyków wiodących na otwarte morze z labiryntu Zatoki Ko- dańskiej jest kilka i tym samym „zatoka" okazaiła się cieśniną