Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Hetman litewski nie tylko znów opuścił wojska koronne pod pretekstem rzekomej choroby, ale też zabrał za sobą swoje chorągwie. Król piętnuje go uniwersałem, a cały kraj wre oburzeniem. Postępek ten jednak natychmiast odbija się na sytuacji. Zima upływa na tych kłopotach i dalszych utarczkach prowadzonych nad brzegami Dniepru. W kraju szerzą się na nowo knowania i intrygi. Liczne bandy składające się z dezerterów dokonują rozbojów, napadają na dwory i wsie pod pretekstem ściągania zaległego żołdu. Natomiast cesarz Leopold, posługując się dworem byłej królowej Eleonory bawiącej podówczas w Toruniu, usilnie podsyca dawne spory. Nie chce dopuścić, by któraś z wojujących stron uzyskała przewagę nad przeciwnikiem, a przez to urosła zbytnio w siły. Zawarcie jakiejkolwiek ugody między powaśnionymi byłoby dlań bowiem klęską polityczną. Tak mijają zimowe miesiące. W marcu już 1675 roku Radziwiłł zdobywa wprawdzie Pawołocz, ale Turcy i Tatarzy zalewają znów Podole, Pokucie i Ukrainę. W Stambule Zawieja orientował się nieźle w głównych szlakach miasta po tej stronie Złotego Rogu, objętego dawnymi bizantyjskimi murami, gdyż po raz drugi przybywał do Stambułu. Zaraz za bramą Charyzjusza minęli meczet Mihrimah wznoszący swe minarety ponad korony otaczających go drzew. Pozostawiając świątynię po prawej ręce wkrótce skręcili w lewo, w Salma Tomruk, zmierzając ku Bogdan Serajowi. Był to ongiś pałac książąt wołoskich, którzy'jako lennicy Wielkiej Porty mieli tu swoją siedzibę na czas pobytu w stolicy. Od szeregu jednak lat przenieśli ją do bardziej uprzywilejowanej dzielnicy otaczającej wspaniałą rezydencję Największego z Wielkich. Opuszczony gmach stał się domem zajezdnym, z którego korzystały również i poselstwa krajów nie mających swoich własnych pałaców, między innymi i Polska, spotykająca się ze stałą odmową Dywanu w tym względzie. Opiekunem budynków był'dawny zarządca, pan Serafin Popo-wicz, Rusin z pochodzenia. Żył dobrze z miejscowymi władzami, którym jako gospodarz hanu, czyli zajezdnego domu, miał okazję cv 82 cv świadczyć różne usługi. Znajdował się jednak i na hetmańskiej liście polskich agentów w Turcji, pobierając z tego powodu stałe wynagrodzenie. Zawieja wiedział o tym, gdyż hetman przy poruczaniu mu swego czasu misji w Stambule wskazał Popowicza jako zaufanego człowieka, który miał z nim współpracować. W rezultacie wytworzyła się między nimi atmosfera pewnej poufałości, a z czasem i wzajemnej sympatii. Piętrowy, okazały han był otoczony wysokim mu .m z szeroką bramą wjazdową. Prowadził ku niemu półkolisty podjazd, który obecnie porastała pożółkła o tej porze trawa. Trawa wyrastała również spomiędzy bruku położonego w głębi podwórza, a pod ścianami stajen i wozowni sterczały wyschnięte badyle zielska. Kilkunastoletni wyrostek nie pytając, kim są ani skąd przybyli, odebrał od nich konie i powiódł je do stajni. Debej zaś, jak zwykle nieufny wobec stajennej służby, ruszył za nim. Zawieja skierował się ku pałacowi, by szukać pana Popowicza. Temu musiano donieść o ich przyjeździe, bo spotkał gościa przed bocznym wejściem. Był to mężczyzna już leciwy, po pięćdziesiątce, niski, barczysty, o pełnej, rumianej twarzy i długich, siwych wąsach. Spojrzenie jasnych, niebieskich oczu miał przebiegłe, ale i pogodne. Ubrany był po turecku, w obszerne, sięgające kostek szarawary i kolorowy, wzorzysty kaftan, rozpięty z przodu i ukazujący białą, lnianą koszulę. Na głowie nosił fez, ale bez zwykłego frędzla. — I tym razem z Debejem? — spytał, kierując się ku domowi. — Tak. Swoim zwyczajem poszedł dojrzeć koni. — Zajmiecie tę samą izbę co poprzednio — poinformował Po-powicz. — Zaraz przyszłe wam pacholika do posług, a waćpana proszę na pierwszy posiłek do mnie. Zawieja ruszył znaną sobie drogą. Wkrótce do przydzielonej im komnaty nadszedł Debej dźwigając sakwy z rzeczami, potem zjawił się chłopiec przynosząc wodę. Znali panujące w hanie zwyczaje, toteż Debej sam udał się do kuchni, by odnowić znajomość ze starą niewolnicą sprawującą funkcję ochmistrzyni, a Zawieja pospieszył do pana Serafina odbyć z nim pierwszą rozmowę, ciekaw, do jakiego stopnia będzie mógł liczyć na jego pomoc. Od czasu ostatniego pobytu nic się tu nie zmieniło. Zajmowana przez nich izba znajdowała się na parterze, zarządca zaś mieszkał na piętrze, dokąd prowadziły szerokie, kamienne schody, okazałe w dniach swojej służby hospodarom, teraz byle jak zamiecione, z ciemnymi smugami kurzu na bieli ich marmurowej poręczy. Korytarz także nosił ślady zaniedbania. Freski, kiedyś cieszące oko żywością