Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Jego dziwne, słabe światło gasło i rozjaśniało się na przemian, tak że stojące najbliżej ławki wydawały się pojawiać i znikać z każdym impulsem. Zbliżywszy się, weszli w krąg słabego światła i powietrze wydało im się jakby cieplejsze. Maegwin wstrzymała oddech, urzeczona dziwnym pięknem oglądanego przedmiotu. Stali, wpatrzeni w śnieżny blask, obserwując zmieniające się szybko kolory w kamiennym wnętrzu: nagietek, koral, jasna lawenda. - - To jest piękne - odezwała się wreszcie. - - Tak. Stali nieruchomo, zauroczeni. Wreszcie Eolair odwrócił się, choć zrobił to z wyraźną niechęcią. - Tak, pani, ale nie ma już tutaj czego szukać. Zanim Maegwin zdążyła coś odpowiedzieć, biały kamień rozjarzył się nagle, niczym rodząca się gwiazda; jego blask stawał się coraz bardziej intensywny, aż wypełnił całą jaskinię. Maegwin starała się nie stracić orientacji w tym morzu przerażającego blasku. Chwyciła ramię Eolaira. Skąpana w białym świetle twarz hrabiego stała się prawie niewidoczna. Druga strona jego oblicza ginęła w cieniu, tak że wydawał się tylko połową człowieka. - - Co się dzieje? - zawołała. - Czy kamień się wypala? - - Pani! - Eolair chwycił ją i próbował odciągnąć poza krąg światła. - Czy nic ci nie jest? - - Na dzieci Ruyana! Maegwin zatoczyła się do tyłu, oszołomiona, wpadając w opiekuńczy uścisk Eolaira. Kamień przemówił głosem kobiety tak donośnym, że mogło się zdawać, iż przemawia do nich kilkoro ust mówiących ze wszystkich stron. - Dlaczego nie odpowiadasz na moje pytania? Wzywałam cię trzykrotnie. Nie mam już sił. Wzywam cię po raz ostatni! Słowa zostały wypowiedziane w języku, którego Maegwin nigdy dotąd nie słyszała, lecz zrozumiała je bez trudu, jakby mówiono w języku hernystirskim; brzmiały tak donośnie jakby głos kobiety dochodził z wnętrza jej głowy. Czy to początki szaleństwa, którego tak się obawiała? Ale i Eolair zakrył uszy rękoma przestraszony. - Na ród Ruyana! Błagam cię, zapomnij o dawnych niesnaskach, o dawnej niezgodzie! Teraz zagraża nam większy wróg! Wydawało się, że głos z trudem wymawia słowa. Słychać w nim było zmęczenie i smutek, lecz także coś więcej: ogromną moc, która przyprawiała Maegwin o drżenie. Rozpostarłszy dłonie przed oczyma patrzyła w jądro jasności, lecz niczego nie widziała. Blask, jaki na nią padał, wydawał się odpychać niczym silny wiatr. Czy to możliwe, by ktoś stał w samym środku tego żarzącego się centrum? A może sam kamień przemówił? Poczuła wzbierające w niej współczucie dla tego czegoś lub kogoś, kto wołał tak rozpaczliwie, choć trudno było jej pogodzić się z myślą, że kamień może mówić ludzkim głosem. - - Kim jesteś? - zawołała Maegwin. - Dlaczego jesteś w kamieniu? Nie chcę cię słyszeć! - - Co? A więc jest ktoś wreszcie! Na chwałę Ogrodu! Nagle w głosie zamiast spodziewanego znużenia zabrzmiała nadzieja. - Och, dawny krewniaku, czarne zło zagraża naszej przybranej ojczyźnie! Nie mogę doczekać się odpowiedzi na moje pytania... pytania, które mogą uratować nas wszystkich! - Pani! Teraz dopiero Maegwin zorientowała się, że Eolair ściska ją mocno w pasie. - Nie zrobi mi krzywdy! - odezwała się do niego. Pomimo jego mocnego uścisku zbliżyła się nieco do kamienia. - Jakie pytania? - zawołała. - Jesteśmy Hernystirczykami! Jestem córką króla Llutha-ubh-llythinna! Kim jesteś? Czy jesteś w kamieniu? Czy jesteś w tym mieście? Emanujące z kamienia światło przygasło i zaczęło migotać. Po chwili ciszy głos odezwał się ponownie, lecz nieco ściszony. - Czy jesteś Tinukeda’ya? Słabo cię słyszę - powiedziała kobieta w kamieniu. - Już za późno! Oddalasz się! Jeśli słyszysz mnie jeszcze i chcesz stawić czoło wspólnemu wrogowi, przyjdź do nas do Jao e-Tinukai’i. Ktoś spośród was z pewnością wie, gdzie to jest. - Głos stawał się coraz cichszy, aż wreszcie przeszedł w szept wibrujący delikatnie w uszach Maegwin. Kamień znowu się rozjarzył. - Wielu szuka trzech Wielkich Mieczy! Posłuchaj! To możesz nas wszystkich uratować... albo zniszczyć. - Kamień zamigotał. - Tyle powiedział mi Las Tańczącego Roku, tyle wyśpiewały jego liście... - Zamierający głos stawał się coraz bardziej rozpaczliwy. - Nie udało mi się. Jestem za słaba. Babci też się nie udało... Widzę już tylko nadciągający mrok... Wreszcie szept ucichł. Mówiący kamień stał się teraz zaledwie plamą bladego światła. - Eolairze, nie potrafiłam jej pomóc. - Czuła w sobie pustkę. - Niczego nie potrafiliśmy zrobić, a ona była tak smutna! Eolair zwolnił łagodnie uścisk. - Pani, nie wiemy dość, by pomagać komukolwiek - odparł cicho. - Sami potrzebujemy pomocy. Maegwin odsunęła się od niego, z trudem powstrzymując łzy złości. Czy on nie czuł dobroci tej kobiety, jej smutku? Maegwin czuła się, jakby przed chwilą patrzyła na pięknego ptaka, który szamotał się w sieci, a ona nie mogła mu pomóc. Odwróciła się do Eolaira i wtedy dostrzegła poruszające się za nim w ciemności iskierki. Zamrugała, lecz z pewnością nie był to wytwór jej oślepionych oczu. W ich stronę posuwał się rząd niewyraźnych świateł, które zbliżały się między ławkami w stronę pogrążonej teraz w cieniu areny. Eolair spojrzał w tę samą stronę