Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Obaj bronili swej własności z równą zaciekłością. Wreszcie profesor odzyskał mowę i zwrócił się do swych słuchaczy: - Panowie, znamy teraz średnicę, obwód, powierzchnię i objętość Galii. Jest to już wiele, ale jeszcze nie wszystko. Pragnę znaleźć drogą pomiarową jej masę, ciężar gatunkowy i siłę przyciągania powierzchni komety. - To będzie trudne - odrzekł hrabia Timaszew. - Nie lękam się trudności. Pragnę znać masę swej komety i poznam ją niewątpliwie. - Zagadnienie utrudnia fakt, że nie znamy substancji, z jakiej zbudowana jest Galia - zauważył porucznik Prokop. - Czyżby? Nie znacie panowie tej substancji? - pytał profesor. - Nie znamy - odparł hrabia Timaszew - i jeśli mógłby nas pan oświecić w tym względzie... - Mniejsza o to - uciął krótko Palmyrin Rosette - i bez tego rozwiążę zagadnienie. - Jesteśmy na pańskie usługi, profesorze - wtrącił kapitan Servadac. - Moje obliczenia i obserwacje wymagają jeszcze miesiąca czasu - odparł oschle astronom - zechcą zapewne panowie poczekać aż skończę! - Oczywiście, poczekamy jak długo pan zechce! - uprzejmie zakończył hrabia Timaszew. - A nawet jeszcze dłużej! - dorzucił z humorem Hector Servadac nie mogąc się powstrzymać od tej złośliwej uwagi. - A zatem spotkamy się za miesiąc, 62 kwietnia. Rozmowa ta miała miejsce według kalendarza ziemskiego dnia 31 lipca. ROZDZIAŁ V W KTÓRYM PALMYRIN ROSETTE UZNAJE URZĄDZENIA KOLONII ZA NIEDOSTATECZNE Przypadkowych mieszkańców Galii niepokoiły wciąż te same myśli: czy pewny jest powrót na Ziemię? Czy astronom nie pomylił się w swych obliczeniach? Czy dobrze określił drogę komety i czas jej obiegu dookoła Słońca? Palmyrin Rosette był tak opryskliwy, że nie sposób było go prosić o rewizję obliczeń. Nic dziwnego, że w tym stanie rzeczy Hectora Servadaca, hrabiego Timaszewa i porucznika Prokopa trapił ciągły niepokój. Pozostali koloniści nie tracili nigdy ducha. Nic ich nie obchodziły losy Galii. Umiarkowana praca i obfitość pożywienia czyniły ich szczęśliwymi. Najszczęśliwszą jednak parą kolonistów byli niewątpliwie młody Pablo i mała Nina! Jakże wesoło biegali po długich galeriach groty i drapali się na przybrzeżne skały! Jednego dnia wypuszczali się na łyżwach aż hen, poza linię horyzontu, innego znów zabawiali się łowieniem ryb w jedynym małym jeziorku, które ognista kaskada utrzymywała w stanie płynnym. Zabawy te nie przeszkadzały bynajmniej lekcjom, których udzielał im Hector Servadac. Któregoś dnia Pablo zapytał: - Czy rodzice twoi żyją, Nino? - Nie - brzmiała odpowiedź - jestem zupełnie sama na świecie. A ty, Pablo? - Ja również jestem sierotą. Jakie miałaś zajęcie? - Pasłam moje kozy. - A ja zajęty byłem przy koniach. - Za to teraz nie jesteśmy już samotni, prawda Pablo? - O nie, teraz wszystko się zmieniło. - Pan gubernator jest naszym ojcem, a hrabia i porucznik to wujaszkowie. - A Ben-Zouf jest naszym towarzyszem - dorzucił Pablo. - I w ogóle wszyscy są bardzo mili - ciągnęła mała Nina - psują nas! Ale nie powinniśmy na to pozwolić, Pablo! Powinni być z nas stale zadowoleni! - Jesteś tak rozsądna, Nino, że przebywając z tobą mimo woli staję się lepszy. - Jestem twoją siostrą, a ty moim braciszkiem - zakonkludowała poważnie Nina. - Naturalnie - odparł Pablo. Wdzięk i uprzejmość tej młodej pary zjednały im serca wszystkich. Nie szczędzono im słów serdecznych ani pieszczot. Kapitan Servadac i hrabia Timaszew otaczali ich iście ojcowską troskliwością i opieką. Czyż mieli powody żałować rozpalonych piasków Andaluzji lub jałowych skał Sardynii? Dobrze im było, jak było i nie pamiętali, że kiedykolwiek było inaczej. Nadszedł lipiec. W tym okresie i w ciągu tego miesiąca Galia miała do przebycia drogę 22 milionów mil, a odległość jej od Słońca wynosiła 172 miliony. Mimo szybkości równej prawie szybkości Ziemi, odległość Galii była cztery i pół raza większa, niż odległość Ziemi od Słońca. Średnia szybkość obiegu Ziemi po ekliptyce wynosi bowiem około 21 milionów mil miesięcznie, co stanowi 800 mil na godzinę. Dnia 62 kwietnia, według kalendarza galijskiego, kapitan Servadac odebrał króciutki bilecik od profesora Palmyrin Rosette’a z informacją, że zamierza tego dnia przystąpić do obliczenia masy i ciężaru gatunkowego swej komety oraz siły ciążenia na jej powierzchni. Hector Servadac, hrabia Timaszew i porucznik Prokop nie omieszkali skorzystać z naznaczonego im spotkania, jakkolwiek zapowiedziane doświadczenia nie mogły interesować ich w tym samym stopniu co profesora. Najchętniej uwierzyliby mu na słowo. Z samego rana Palmyrin Rosette odszukał ich w sali ogólnej. Zdawał się być w humorze nienajgorszym, ale dzień budził się zaledwie do życia, więc i humor profesora mógł się jeszcze zmienić. Wszyscy wiemy, co należy rozumieć przez określenie „siły ciążenia”. Jest to siła, którą wywiera dana planeta na jednostkę masy. Pamiętamy też, w jakim stopniu siła ta osłabła na Galii. Masa uzależniona jest od ilości substancji danego ciała i wyraża się jego wagą. Ciężar gatunkowy zaś jest cechą swoistą danej substancji. Pierwszą wołającą o rozstrzygnięcie sprawą było zagadnienie siły przyciągania na powierzchni Galii. Drugą kwestią było ustalenie masy i ciężaru Galii