Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Wystarczyło odwrócić się na sekundę... stracić na chwilę koncentrację... W dalszym ciągu ściskał poręcze fotela, jakby spadali. Uważnie przyglądał się otaczającemu ich lodowemu światu. To tu było jego piekło — nie wśród buchających płomieni, ale w bezkresnym lodzie. — Wygląda na to, że wysłano delegację powitalną — powiedziała Jenny, gdy zgasiła silniki i śmigła wykonywały ostatnie obroty. Matt spojrzał w kierunku stacji. Jechało do nich sześć śnieżnych skuterów, obsadzonych ludźmi w identycznych granatowych kurtkach z naszywkami marynarki wojennej. Ochrona stacji. Jeden z mężczyzn podniósł się i powiedział przez trzymany w dłoni megafon: — Natychmiast opuścić samolot! Trzymać ręce na widoku! Na jakąkolwiek próbę ucieczki albo wrogiego działania odpowiemy ogniem! Matt westchnął. — Najwyraźniej świat stracił wszelkie maniery... 168 GODZINA 6.34 STACJA LODOWA GRENDEL Amanda patrzyła na panujące wokół zamieszanie, zdumiona ogromem pracy, wykonanej w ciągu jednej nocy. Ale przecież pora dnia nie miała w stacji większego znaczenia, zwłaszcza w ciemnych lodowych tunelach Zaplecza. Z ciekawością obserwowała ze swego milczącego świata krzątaninę ludzi. — Ostrożnie z tym! — wrzasnął Henry Ogden przez zamarznięte jezioro. Nawet z tej odległości potrafiła odczytać z jego ust, co powiedział. Pod nadzorem doktora dwójka studentów ostatniego roku próbowała ustawić maszt oświetleniowy. Miało to być czwarte źródło światła. Stojący w pobliżu na gumowych podkładkach generator, zasilający reflektory i inne urządzenia, podrygiwał gwałtownie, jakby miał szczególnie zły humor. Po lodzie wiły się przewody i kable. Małe czerwone flagi na lodzie wyznaczały granice przeprowadzanych prac. Skalny klif również został zaatakowany. Opierało się o niego kilka stalowych drabin, a w wielu miejscach powbijano w skałę kolejne czerwone chorągiewki. Amanda popatrzyła na lód, na którym za pomocą flag i taśmy zaznaczono prostokąty. Wiedziała, co to za „okazy" znajdują się pod lodem. Grendle, jak je zaczęli nazywać. Wieść o odkryciu rozeszła się błyskawicznie. Prawdopodobnie doktor Ogden wcale nie zamierzał rozpowszechniać swego sekretu, ale w odizolowanej grupie naukowców nie da się długo zachować czegoś takiego w tajemnicy. Ktoś — nieważne kto — w końcu się wygadał. W wielkiej grocie ramię w ramię pracowali zarówno studenci, jak i starsi pracownicy dziani biologii, pojawili się jednak również naukowcy innych specjalności, a wśród nich także stary przyjaciel Amandy, doktor Oskar Willig. Szwedzki oceanograf cieszył się wielką renomą wśród naukowej społeczności Omegi, jego osiągnięcia i zasługi były ogólnie znane, włącznie z Nagrodą Nobla z 1972 roku. Niesforne siwe włosy sprawiały, że był też doskonale widoczny i rozpoznawalny. Aby do niego podejść, Amanda musiała okrążyć stertę pojemników na próbki i różnych pudeł. Wreszcie ktoś posypał 169 T i i lód piaskiem, a w bardziej uczęszczanych miejscach rozłożono gumowe maty. Doktor Willig klęczał na jednej z nich i wpatrywał się w głąb lodu. Kiedy podeszła do niego, podniósł głowę. — Amanda... — Uśmiechnął się i przykucnął na piętach. — Przyszłaś obejrzeć maskotkę stacji? Odwzajemniła jego uśmiech. — Widziałam ją już wczoraj w nocy. Podniósł się z łatwością, która zadawała kłam jego wiekowi. Miał w końcu ponad siedemdziesiąt lat. — Niesamowite odkrycie. — Legendarny Grendel... — Ambulocetus natans — poprawił ją doktor Willig. — Albo jeśli mamy wierzyć naszemu szacownemu koledze z Har-vardu, Ambulocetus natans arctos. Pokręciła głową. Podgatunek arktyczny... wyglądało na to, że doktor Ogden nie marnuje czasu. — Co pan sądzi o jego twierdzeniu? — Intrygująca teoria. Adaptacja prehistorycznego gatunku do polarnych warunków... ale od teorii do dowodu długa droga. Amanda pokręciła głową. — Ma dość materiału do opracowania. — To prawda. Powinien być już rozto... — Willig wzdrygnął się i spojrzał przez ramię. Podążyła za jego spojrzeniem i po chwili dostrzegła poruszenie, które ściągnęło jego uwagę i przerwało im rozmowę. Henry Ogden i Connor MacFerran prawie stykali się nosami. Krzepki szkocki geolog wznosił się jak wieża nad niższym biologiem, Henry nie zamierzał jednak ustępować. Stał z rękami na biodrach, pochylony do przodu, niczym wściekły chichuahua przez pitbullem. Doktor Willig odwrócił się do Amandy, aby mogła czytać z jego ust. — No i znowu mamy zabawę. To już trzecie trykanie się łbami, odkąd przyszedłem tu godzinę temu. — Lepiej sprawdzę, co się dzieje — powiedziała z wahaniem Amanda. — Zawsze dyplomatka... — Nie, raczej babysitterka. Zostawiła doktora Williga i podeszła do zwaśnionych naukowców. Byli tak zacietrzewieni, że nie zauważyli jej pojawienia się. — ..