Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Nie chcieliśmy się z niego śmiać, ale bywały momenty zbyt do tego kuszące. Codziennie rano zjawił się nad brzegiem obładowany owocami lub kwiatami i za każdym razem inaczej ubrany (36 garniturów!). Tymczasem statek nasz oddalił się od brzegu i od paru dni musieliśmy doń przepływać łodzią. Stąd bierze początek pewna romantyczna historia. Zjawił się Wujcio w białym, jedwabnym, świeżo prasowanym ubraniu i w pięknym, brązowym, indyjskim fezie. Na wszystkich jego guzikach wisiały paczuszki ze smakołykami. W ręku niósł ogromny bukiet kwiatów. W całej postaci czytać można było tęsknotę i wielki pośpiech do „ukochanej”. Przyglądaliśmy się z wysokości górnego pokładu, jak płynął stojąc w chyboczącej się łódce. Łódź dobiła do wytyku. Można było wygodnie wejść po drabince, ale donżuan, chcąc się popisać swoją późną młodzieńczością, wykonał nagły skok w górę. Przestraszona łódka odbiła pod mostek i Wujcio zawisł w powietrzu na rękach, pod nim zaś szerokim kręgiem pływały porzucone kwiaty. Ta niewyraźna sytuacja trwała niedługo. Palce zmęczyły się i biedny Wujcio jak niepyszny wpadł do rzeki. Szczęściem nie było głęboko, stanął więc po pas w brudnej wodzie, z tak nieszczęsnym wyrazem twarzy i taką determinacją, że zamiast współczucia buchnęliśmy głośnym, nie hamowanym śmiechem. Nie wiedział, czy ma się obrażać, czy nadrabiać miną, stał więc z czerwonym, obliczem, otrząsając błoto z rozkudłanych włosów. Binokle spadły mu z nosa, piękny fez pływał obok. Paczki z ciastkami rozmokły tworząc brudne plamy. Dopiero na moje wołanie, ruszył Wujcio do trapu i na czworakach wpakował się na pokład. Nie miałem długich spodni, dałem mu więc to, co posiadałem. Po piętnastu minutach zjawia się już „przebrany”. Tym razem widok przechodził wszelkie oczekiwania. Coś wspaniałego! Oto stoi przed nami chuda, owłosiona pokraka, ubrana w moje krótkie, białe, kalesony, które, z powodu różnicy wzrostu, sięgają znacznie poniżej kolan. Na szyi zamiast szalika wisi związany na węzeł przerzucony przez ramię zwykły ręcznik. Rękawy marynarki sięgają prawie podłogi. Na zwróconą mu uwagę, że zapomniał włożyć spodnie, zdziwił się ogromnie. Nawykły do indyjskiego negliżu, po prostu omylił się. Zresztą, po co wkładać dwie pary? Redaktor Wielki Człowiek, przydzielił nam jednego ze swych pracowników, który wykazał spryt iście reporterski. Już po pierwszej zaraz wizycie w którejś ze świątyń zorientował się w naszych sprawach i odtąd nie potrzebowaliśmy już deklamować ani historii o podróży, ani o potędze Polski. Wszystko recytował za nas genialny przewodnik. Jeśli mu nawet zabrakło czasem ścisłych danych, łgał bez zająknienia i z wrodzonym talentem. Nie przeszkadzaliśmy mu, tym bardziej, że czynił to zawsze na naszą i ojczyzny naszej korzyść. Zwiedzanie Sukkuru zaczęliśmy od udania się na wyspę rzeczną Sadha Mandal, na której leży bramiński klasztor Sadh Bela Tirth. Olbrzymią przewozową łodzią, razem z barwnym tłumem pielgrzymów, podpłynęliśmy ku białym, marmurowym schodom. Bujny, ślicznie utrzymany park spotyka nas zapachami południowych kwiatów i szczebiotaniem papużek. Próżno tu szukać jakowychś sensacji. Nieuchwytny nastrój zadumania i zasłuchania się wita już na progu i odtąd jak niewidzialny przewodnik towarzyszy po białych ścieżkach, wśród kwitnących rododendronów i azalii. Pięknie tu i cicho. Gdzieniegdzie ponad czupryną krzewów widnieją daszki skromnych domów, jakby na jakimś kuracyjnym letnisku. Nie ma tu przytłaczających wielkością kopuł świątyń ani ponurych i groźnych murów. Nie ma okienek z kratami i sakramentalnych mnisich pozdrowień. Zamiast memento mori, raczej memento vitae przemawia z każdego zakątka. Świeżo tu jest i wesoło, a jednocześnie poważnie. Postacie świętobliwych sadhu, pustelników poświęconych służbie bożej, posypane popiołem nagie, albo w długich, luźnych pomarańczowych płaszczach, krążą w perspektywie dalekich dróżek. Gdzieniegdzie siedzą skamieniałe w kontemplacyjnej pozie Buddy, nie drgnąwszy nawet, gdy się obok przechodzi. — Gdzież tu wasza świątynia? — pytam cicerone. — Tam dalej, jeden z tych domków. Jakiś „duchowny ogrodnik”, z włosami lecącymi przez ramiona i siwą długą aż do pasa brodą, idzie brzeżkiem ścieżyny i z namaszczeniem polewa liście krzaków homeopatyczną dawką olejku czy wody. Nikt tu do nas nie wyciąga ręki po jałmużnę. Nikt nie dziwi się naszej skórze ani ubraniu. Każdy zajęty swoimi myślami, a może... bezmyślnością. Niektóre twarze tępe, o bezmyślnym wyrazie, inne dziwnie uduchowione i mądre. Jedne ciała niechlujne, jak gdyby lubujące się w brudzie, inne znowu świecące bielą muślinowych szat. Mijamy grupki modlących się nad księgami, koło nich błądzą mniej gorliwi, bez planu i bez sensu. Straszliwie wychudłe twarze dobrowolnych cierpiętników, obok dobrodusznie uśmiechniętych, okrągłych podbródków. Nagie, makabryczne czaszki, obok obrosłych długimi włosami „jaskiniowców”. Tolerancyjne związanie różnych sekt w różnorakich drogach ku jednemu bóstwu. Nagle... co to?... Czy mi się zdawało? Stanęliśmy. Słuchamy. Gdzieś z głębi, z bardzo daleka, leci głuchy rytm bębenka i urywane zawodzenie dziecięcego pisku. Zawracamy w tę stronę. Przed nami okrągła, rozległa altana, ze środka której wystrzela przepyszna korona stuletniego drzewa. Nie ma tu drzwi. Otwarte ściany stoją gościnne i szczere. Pagodowy, szeroki dach miłym cieniem nawisa dookoła. Zdejmujemy obuwie i wchodzimy do środka. Umilkł dziecinny śpiew i kilkadziesiąt par oczu podniosło się ku nam od ziemi. Patrzą ciekawie, ale zachęcająco i swojsko. W głębi przed gromadą wiernych, na baldachimowym ni to łóżku, ni to tronie, z podwiniętymi stopami, siedzi tłusty kapłan w pomarańczowym płaszczu. Obok na podłodze — dwaj chłopcy z muzycznymi instrumentami. Kapłan skinął na nas jak na codziennych, dobrze znanych gości. Wskazał dłonią wolne miejsce po swojej prawicy. Następnie, wracając do przerwanego programu, dał znak i malcy uderzyli w struny. Starszy z nich gitarzysta, przymrużył oczy, odrzucił wstecz głowę i nosowym, nienaturalnym dyszkantem jął szybko recytować słowa modlitwy. Ten przejmujący śpiew przy monotonnym akompaniamencie wytworzył podniosły, jakiś niesamowity nastrój. W pewnej chwili poczułem na sobie czyjś wzrok, obracam więc głowę w tym kierunku. Oto z głębi chudych, zapadłych oczodołów, spod nawisłych, krzaczastych brwi ciemnią się duże, posępne, despotyczne oczy ascety. Muszę w nie patrzeć. Czuję, jak serce wali w przyśpieszonym tempie. Na policzki występują wypieki. Ten wzrok jak gdyby prześwietla moje najskrytsze myśli
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Po „Siedmiu kotach" został w redakcji tajemniczy obiekt, który przez wiele lat zagracał nasz ciasny lokal (podobno była to tablica rozdzielcza do teatralnych świateł), oraz...
- Kiedy jednak z biegiem lat stan rzeczy się coraz bardziej (ustalał, żywioły miejskie zaczynały stawać w coraz wyraźniejszej opozycji do senatu i prezesa Wodzickiego...
- Jednakże z szacunku dla was, panie hrabio, nie przedsięwezmę nic przeciwko waszemu planowi i obiecuję, że moim towarzyszom drogi nie wspomnę ani słowem o naszej rozmowie...
- Miałby on wszelkie cechy kompromisu historycznego - jako że kwestia ta zarysowuje się dość wyraźnie w historii opieki zakładowej - absolutnie niezbędnego dla dokonania...
- Prawda, szto on bałładist, aktior, gitarist, nasz izwiestnyj poet, no eto jerunda (głupstwo)! On – i tu mój opiekun rozejrzał się w charakterystyczny sposób, tak wówczas...
- A każdy nasz czyn zmierza właśnie do tego, by to przyszłe życie było spokojne, spokojniejsze nawet niż dawniej, jeśli to w ogóle możliwe...
- Nasz wywiad donosi, że dojdzie tam wkrótce do pożałowania godnego ataku terrorystycznego, w którym zginie wielu niewinnych Rosjan...
- W przypadku wielu okazów widać wyraźnie miejsca uchwytu, ukształtowane dzięki usunięciu ostrych krawędzi i ostrzy, które mogłyby ranić lub przeszkadzać"...
- Po raz pierwszy w sposób pisemny tę prerogatywę rady baronów wyraźnie jako obowiązującą zagwarantował Wacław w przywileju lutomyskim dla Małopolski, która ciągle szła na...
- Niewątpliwie nasz ludzki świat przeżywania jest najbogatszym i najbardziej wszechogarniającym "światem", jaki istnieje na Ziemi...