Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Sama Marina lubi tę historię i często prosi, żebym opowiadał ją różnym znajomym. A jest w tym coś bardzo pięknego, coś decydującego o życiu i śmierci. 1 Komnata (ros.) – pokój. 10 Kiedy Wysocki poznał Marinę Vlady, była ona w ZSRR gwiazdą absolutnie pierwszej wielkości. Na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, obok Brigitte Bardot, była bodajże najsłynniejszą, młodą gwiazdą Europy. Dodajmy do tego jej czysto rosyjski rodowód, a okaże się, że miłości Rosjan nie sposób się dziwić. Jej ojciec, Władimir Polakow, lotnik, w przededniu I wojny światowej wyjechał do Francji po odbiór samolotów dla armii rosyjskiej. Wojna zastała go w Paryżu. Dramatyczne wieści z Rosji, rewolucja, wojna domowa, rządy bolszewików skłoniły go do pozostania we Francji. Tam też urodziły się córki. Pseudonim artystyczny Mariny jest skrótem imienia ojca. Pierwsze spotkanie Mariny i Wołodi – opowiadali mi po latach – wyglądało tak: ją zaprowadzono do Teatru na Tagance. On grał tam jedną z głównych ról w sztuce o Pugaczowie, w reżyserii Jurija Lubimowa. Marina natychmiast uległa ogromnej fascynacji aktorstwem i osobowością Wysockiego. Potem była kolacja w Domu Aktora. Mogę sobie wyobrazić, gdyż nieraz tam bywałem – ten gorący nastrój, gdy rosyjscy koledzy podejmują gości. Nieporównywalna serdeczność, gest szeroki, gdy się porówna bajońskie rachunki ze stawkami, które najwybitniejsi aktorzy do dziś tam zarabiają, przysiadanie się do stolików, zawsze poprzedzone wysłaniem za pośrednictwem kelnera butelki szampana... Tak to musiało wyglądać, gdy naprzeciwko Mariny Vlady usiadł Włodzimierz Wysocki. Opowiadałaś mi, że w porównaniu ze scenicznym bohaterem wydał Ci się dużo drobniejszy, niższy, zmęczony. I, pamiętasz, Marinko, tylko te szare oczy wpatrywały się w Ciebie z niesłychaną siłą. W tym zadymionym, rozgorączkowanym, rozbawionym lokalu nastąpiło najpiękniejsze, głębokie wyznanie miłosne: że czekał na to spotkanie, że od chwili, gdy pierwszy raz zobaczył w filmie... że jeśli spotka, to będzie to kobieta jego życia... że kocha. I tak to się zaczęło. Wydaje mi się, że gdyby nie Marina i miłość do niej, Wołodia mógłby nam wcześniej odejść z tego świata. Dzięki tej miłości zwalniał czasami obłąkańcze tempo życia i może dzięki temu przeżył więcej lat, niż było mu to pierwotnie pisane. Kiedy się poznali, był już człowiekiem bardzo chorym. To właśnie ona, Marina, dawała mu siłę, motywację, chęć do śpiewania, kochania. Po prostu – do życia. LINOSKOCZEK Nie wyróżniał go wzrost ni tytuły, Nie dla forsy, nie dla szpanu – Dla sportu czy z pasji do gier Szedł przez życie pod samą kopułą, Szedł po linie rozedrganej, Napiętej ostro jak nerw. Spójrzcie tylko, to on, i nie chroni go sieć, W lewo krok, głupi błąd – runie w dół, pewna śmierć, W prawo krok, jeden skłon – lina cienka jak włos, Lecz on musi, on chce, wciąż wyzywa swój los, Koniecznie chce do końca dojść! Reflektory raziły go blaskiem Tak jaskrawym jak blask sławy, Jak wawrzyn wrzynały się w skroń, W uszach dudnił huragan oklasków, 11 A okrzykom: „Brawo! Brawo!” Wtórował chrapliwy wrzask trąb. Spójrzcie tylko, to on, i nie chroni go sieć, W lewo krok, głupi błąd – runie w dół, pewna śmierć, W prawo krok, jeden skłon – nie pomoże mu nic, Lecz spokojnie, on wie, dobrze wie, jak ma iść, Ćwierć trasy przeszedł już, to mistrz! Ach, jak miło, jak śmiało, jak ślicznie! Bój ze śmiercią. Trzy minuty! Orkiestra gra tusz. Morze głów. Nisko w dole zamarła publiczność; Liliputy, liliputy – Pomyślał, gdy miał ich u stóp. Spójrzcie tylko, to on, i nie chroni go sieć, W lewo krok, głupi błąd – runie w dół, pewna śmierć! W prawo krok, jeden skłon – nie pomoże mu nic, Lecz spokojnie, on wie, dobrze wie, jak ma iść, Pół drogi przeszedł już, to mistrz! Drwił ze sławy, za grosz w nią nie wierzył, Chciał być pierwszy, nie mógł przegrać, I co zrobić z takim jak on? Nie po linie w cyrkowym numerze – Szedł po nerwach, szedł po nerwach W łoskocie oklasków i trąb! Spójrzcie tylko, to on, i nie chroni go sieć, W lewo krok, głupi błąd – runie w dół, pewna śmierć, W prawo krok, jeden skłon – nie pomoże mu nic, Lecz spokojnie, on wie, dobrze wie, jak ma iść, Trzy czwarte przeszedł już, to mistrz! Krzyknął głośno pogromca. Zwierzęta Przytuliły się do noszy. Lecz życia nie wróci mu nikt. Lina była za bardzo napięta, W piach areny, w warstwę trocin Krew przelał, upadek i wstyd. I już drugi się pcha, i nie chroni go sieć, Lina tańczy i drga, jeden błąd – pewna śmierć, Jeden krok, jeden błąd - lina cienka jak włos, Lecz on musi, on chce sprowokować swój los, Jak tamten chce do końca dojść! To jest piosenka Wołodi o sobie. Ale o kimś w niej zapomniał. O Marinie. To dobrze, że bywają kobiety, które chodzą pod linami, na których balansują ich wybrani mężczyźni