Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Mattie sama była w bliskich stosunkach z matką. Uznała, że to coś, co łączy ją z Jackiem. Nieczęsto bywała w restauracjach. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz spotkała się z mężczyzną. Nie dążyła specjalnie do takich spotkań po okropnym zakończeniu związku z Richardem. Teraz jednak siedziała w eleganckim lokalu z Jackiem Beauchampem, ubrana w ulubioną czarną sukienkę, dobrą na każdą okazję. Rozglądając się po restauracji, myślała, że będzie musiała zastanowić się poważnie nad doborem garderoby, którą weźmie do Paryża. Nie chciała wyglądać jak szara myszka. Dlaczego jej na tym zależało? W końcu było mało prawdopodobne, żeby po powrocie zobaczyła ponownie kogokolwiek z tej rodziny. A jednak dla Mattie miało znaczenie wrażenie, jakie zrobi. Rodzina Jacka była z pewnością bardzo bogata. Na zaręczynowy obiad jego siostry włożą pewnie kosztowne sukienki od znanych projektantów. Mattie postanowiła kupić nową, elegancką sukienkę, choćby miała na nią wydać wszystkie oszczędności. - Ile osób będzie na tym przyjęciu w restauracji? - zapytała. - Piętnaście, razem z tobą i mną - odpowiedział Jack. - Piętnaście? - Pomyślała, że podczas przyjęcia będzie onieśmielona. Miała siedzieć w towarzystwie trzynaściorga zupełnie nieznanych bogatych ludzi - i jednego tylko odrobinę znanego! Nie należała do nieśmiałych osób, łatwo nawiązywała kontakty. Na tym zresztą po trosze polegała jej praca w kwiaciarni. A jednak rodzina Jacka Beauchampa to bez wątpienia nie byli przeciętni ludzie, jakich spotykała na co dzień. - Nie przejmuj się, naprawdę... - uspokoił ją Jack. - Będę przy tobie cały czas - dodał, uśmiechając się. Wiedział przecież, że dla Mattie to żadne pocieszenie. - Jaka jest twoja rodzina? - spytała odważnie. - Normalna - odparł Jack. - Taka jak ja. Uważał siebie za normalnego? To znaczy, może i nie był nienormalny, ale niewątpliwie nie był przeciętny. - Mają po dwie ręce, dwie nogi... - zażartował, widząc wyraz twarzy Mattie. - To rzeczywiście zwyczajni ludzie - zgodziła się. - Ile masz rodzeństwa? - Sprawdziłaś, czy aby twój paszport jest nadal ważny? - zmienił nagle temat. - Nie chciałbym, żeby na lotnisku okazało się, że nie możesz lecieć. To byłoby wspaniałe wyjście z sytuacji - pomyślała. Jednak jej paszport był z całą pewnością ważny. Otrzymała go w ubiegłym roku, przed podróżą do Grecji. - Jest ważny - zapewniła. - Ale musisz powiadomić linie lotnicze, że poleci inna osoba. - Już to zrobiłem - odparł. - Telefonowałem dziś rano do biura moich linii. Z pewnością miał na myśli, że zrobiła to za niego jego sekretarka. Mattie pomyślała, że musi cały czas pamiętać o tym wszystkim. Łatwo było ulec czarowi Jacka. Mogłaby uwierzyć, że poleci z nim do Paryża na romantyczny weekend. Byłoby to naprawdę bardzo naiwne! - Czy już ci mówiłem, jak pięknie dziś wyglądasz? - zagadnął. Mattie zarumieniła się. Znowu starał się ją oczarowywać. Nieodmiennie skutecznie! - Nieszczere komplementy to coś okropnego - odpowiedziała, zagniewana. - Ależ naprawdę pięknie wyglądasz! - zapewnił. - Masz takie wspaniałe włosy; ogromnie podoba mi się ich kolor. Jak go nazwać? - Jestem szatynką. Jack przyglądał się z podziwem opadającym na ramiona Mattie kaskadom lśniących włosów. - Jedz lepiej kolację, bo wystygnie - powiedziała zniecierpliwiona. Poczuła się bardzo niezręcznie. Gdyby to była prawdziwa randka! Ale przecież siedzieli w restauracji tylko po to, aby omówić szczegóły niecodziennej podróży. Wyjazdu, podczas którego Mattie miała odgrywać rolę osłony chroniącej Jacka przed miłosnymi zakusami siostry jego przyszłego szwagra. I byłoby dla Mattie lepiej, żeby Jack tylko jako tego rodzaju osłonę ją traktował. Jak mężczyzna jego pokroju mógłby poważnie zainteresować się taką kobietą jak ja? - pytała samą siebie. Od roku dwa razy w tygodniu, wczesnymi wieczorami, bywała w budynku, w którym mieściła się firma Jacka. A mimo to choć rozpoznał jej twarz, nie był w stanie przypomnieć sobie, skąd ją zna. Gdyby przypadkowo się nie poznali, nie zwróciłby na nią najmniejszej uwagi. Nie zauważał zapewne ludzi jej pokroju. W końcu płacono jej między innymi za to, żeby dyskretnie opiekowała się roślinami. Była więc dla Jacka niewidzialna. Aż zwróciła na siebie jego uwagę. - Nie musisz ćwiczysz tekstów, których zamierzasz używać w Paryżu - odezwała się po chwili. - Nie przejmuj się tym, naprawdę. Wolałabym usłyszeć od ciebie, po co przyjechałeś dzisiaj rano do mojej matki. - Nie powiedziała ci? - Oczywiście, że powiedziała - odparła Mattie. - Zastanawiałam się tylko... - Nie wiedziała, jak dokończyć