Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Panno Hanno! on Sławnie raki piecze, a teraz napiekł ich za siebie i za panią. - Selim! - Nic, nic. Wracam do założenia. Ty więc, panie płaczku, i pani, pani śmieszko, żenicie się. Otóż co się dzieje: on zaczyna beczeć, pani zaczyna się śmiać, nie rozumiecie się nigdy, nie schodzicie się nigdy, rozchodzicie się zawsze, i co mi to za dobrane natury! O! ze mną to co innego! My po prostu śmielibyśmy się cale życie i koniec. - Ach! co też pan mówi - odpowiedziała Hania. Swoją drogą oboje zaczęli się śmiać w najlepsze. Co do mnie nie miałem do śmiechu najmniejszej ochoty. Selim ani wiedział, jaką mi krzywdę robił, wmawiając w Hanię ową różnicę między usposobieniem jej i moim. Byłem do najwyższego stopnia rozgniewany i dlatego ozwałem się do Selima z przekąsem: - Dziwny masz pogląd, a dziwi mnie on tym bardziej, że zauważyłem, iż masz pewną słabość do osób melancholicznych. - Ja? - rzekł z niekłamanym zdziwieniem. - Tak. Przypomnę ci tylko pewne okienko, kilka fuksji w okienku i twarzyczkę między fuksjami. Daję ci słowo, że nie znam tak melancholicznej twarzy. Hania poczęła klaskać w ręce. - Oho! dowiaduję się czegoś nowego! - zawołała, śmiejąc się. - A ślicznie, panie Selimie, ślicznie! Myślałem, że Selim zmiesza się i straci fantazję, ale on tylko rzekł: - Henryku! - Co? - Wiesz, co robią z tymi, co mają długi język? I w śmiech. Hania jednak poczęła mu się sprzeciwiać i napierać, by powiedział jej choć imię swojej wybranej. Nie namyślając się długo, powiedział: "Józia!" Ale gdyby sobie był co z tego robił, zapłaciłby drogo za swoją szczerość, bo Hania odtąd nie dała mu już spokoju aż do samego wieczora. - Czy ładna? - pytała. - Taka sobie. - Jakie ma włosy, oczy? - Ładne, ale nie takie, jakie mi się najwięcej ze wszystkich podobają. - A jakie się panu podobają? - Włosy jasne, a oczy, jeżeli łaska, niebieskie, takie jak te, w które patrzę teraz. - Oo! panie Selimie! I Hania zachmurzyła się, Selim zaś złożył ręce, przymilił się i z tą... swoją nieporównaną słodyczą w oczach począł mówić: - Panno Hanno! niech się pani nie gniewa! Co pani biedne Tatarzysko zawiniło? Niech pani się nie gniewa! Niech pani się rozśmieje! Hania patrzyła na niego i w miarę jak patrzyła, chmurka znikała z jej czoła. Po prostu oczarował ją. Uśmieszek począł się błąkać w kącikach jej ust; rozjaśniły się oczy, rozpromieniła twarzyczka i wreszcie odpowiedziała miękkim, łagodnym głosem: - Dobrze, nie będę się gniewać, ale proszę być grzecznym. - Będę, jak Mahometa kocham, będę! - A bardzo pan kocha swojego Mahometa? - Jak psy dziada. I znowu zaczęli się śmiać oboje. - No, a teraz niech mi pan powie - podjęła na nowo rozmowę Hania - w kim się kocha pan Henryk? Pytałam go, ale mi nie chciał powiedzieć. - Henryk?... Wie pani co (tu Selim popatrzył na mnie spod oka), on się chyba jeszcze w nikim nie kocha, ale się będzie kochał. Oho! wiem doskonale w kim! I co do mnie... - Co do pana?... - spytała Hania, usiłując pokryć zmieszanie. - Zrobiłbym toż samo. Ale zresztą... poczekajcie państwo: może on się już i kocha. - Tylko proszę cię, daj spokój, Selimie! - Mój ty poczciwy chlopczysko! - rzekł Selim, ściskając mnie za szyję. - Ach! żeby pani wiedziała, jaki on poczciwy! - O! wiem o tym! - odrzekła Hania. - Pamiętam, jaki był dla mnie po śmierci dziadka. Chmurka smutku przeleciała teraz pomiędzy nami. - Powiadam pani - mówił Selim, chcąc zwrócić rozmowę na inny przedmiot - powiadam pani, że jak po egzaminie do Szkoły Głównej popiliśmy się razem z naszym mistrzem... - Popili? - Tak! O! to jest zwyczaj taki, któremu nie można uchybiać. Więc kiedyśmy się popili, wtedy, bo to ja, widzi pani, jestem roztrzepany, wniosłem pani zdrowie. Niemądrze zrobiłem, widzi pani; ale Henryk jak się zerwie: "Jak ty śmiesz wymawiać imię Hani w takim miejscu?" - powiada do mnie. Bo to był sobie sklep pijacki. Małośmy się nie poczubili. Ale on pani nie da ubliżyć, co nie, to nie. Hania podała mi rękę. - Panie Henryku! Jaki pan dobry. - No dobrze - odpowiedziałem ujęty słowami Selima - ale powiedz sama, Haniu, czy Selim nie jest równie poczciwy, że opowiada takie rzeczy. - O! to mi wielka poczciwość! - rzekł, śmiejąc się, Selim. - Ale tak! - odpowiedziała Hania - obaj panowie jesteście warci siebie i będzie nam razem bardzo dobrze. - Pani będzie naszą królową! - wykrzyknął z zapałem Selim. - Panowie! Haniu! prosimy na herbatę - ozwal się z werendy ogrodowej głos pani d'Yves. Wróciliśmy na herbatę wszystko troje w jak najlepszym usposobieniu. Stół zastawiony był pod werendą; świece objęte szklanymi kielichami paliły się migotliwym światłem, a ćmy, rojem krążąc koło światła, tłukły się o szklane ściany kielichów; listki dzikiego winogradu szeleściły kołysane ciepłym powiewem nocnym, a za topolami wytoczył się wielki złoty miesiąc. Ostatnia rozmowa pomiędzy mną, Hanią i Selimem nastroiła nas na ton dziwnie łagodny i przyjazny. Wieczór taki cichy i spokojny oddziałał i na starszych. Twarze ojca i księdza Ludwika wypogodzone były jak niebo. Po herbacie pani d'Yves zaczęła kłaść pasjans, ojciec zaś wpadł w jak najlepszy humor, gdyż zaczął opowiadać o dawnych czasach, co u niego zawsze było znakiem dobrego humoru