Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Oglądałeś kiedyś telewizyjnych ewangelistów? 364 To jak numer ze sceny w Las Yegas. Parada kpiarzy, którzy piorą ci mózg. Wszyscy gwarantują ci miejsce w niebie, jeżeli wypiszesz im czek. Czy to nie jest smutne? Coraz mniej ludzi chodzi do kościoła, szukają dla siebie innych rozwiązań, od jogi do kabały i po wszystkie książki New Agę, szukają jakiegoś nowego duchowego wsparcia... A to dlatego, że Kościół tak mocno pozostał w tyle za współczesnością i nie rozumie, czego ludziom dzisiaj naprawdę trzeba... - Oczywiście - rzekł Reilly, wstając. - Ale to świat idzie tak szybko naprzód. Nauka Kościoła miała sens przez prawie dwa tysiące lat. Dopiero w ostatnich dziesięcioleciach wszystko się zmieniło; ludzkość i nauka rozwijają się w oszałamiającym tempie. Oczywiście, zgadzam się, że Kościół nie dotrzymuje kroku dzisiejszemu światu. Nie znaczy to jednak, że wszystko, czego naucza, należy wyrzucić na śmietnik i ruszyć... właśnie, dokąd? - Nie wiem - pokręciła głową Tessa. - Ale chyba nie potrzebujemy łapówki w postaci raju, żeby się zachowywać przyzwoicie, ani nie robimy tego ze strachu przed piekłem i potępieniem. Może byłoby zdrowiej, gdyby ludzie zaczęli po prostu wierzyć w siebie? - Naprawdę tak myślisz? Spojrzała mu w oczy. Biła z nich uczciwość i spokój. -Tak. Wiem również, że wolałabym oszczędzić córce dorastania w świecie, w którym ludzi oszukuje się historycznym fałszerstwem. Chciałabym, by w tym świecie ludzie mieli swobodę wyboru ł mogli wierzyć w to, w co sami chcą wierzyć. Niezależnie od tego, czy ich wiara opiera się na faktach, czy na mitach. -Wzruszyła ramionami. - To i tak jest bez znaczenia. Dowiemy się wszystkiego dopiero, jak znajdziemy wrak statku i zobaczymy, co jest w tej skrzynce. - Czy naprawdę musimy się w to wtrącać? - Co chcesz przez to powiedzieć? - odezwała się dopiero po chwili, a w jej głosie usłyszał niedowierzanie. - Ja tu przyjechałem, żeby znaleźć Vance'a i zawieźć go do kraju. To, co jest tam... nie obchodzi mnie. - Czuł, mówiąc to, że nie jest ani wobec niej, ani wobec siebie uczciwy. Ale odsunął od siebie tę myśl. 365 - Więc chcesz to tak zostawić? - powiedziała z niedowierzaniem. Wzbierał w niej gniew. - Posłuchaj, Tesso, czy nie za wiele ode mnie oczekujesz? Mam odwiesić Nowy Jork na haczyk i przez kilka tygodni nurkować z tobą w poszukiwaniu skarbu? - Nie wierzę własnym uszom. - Jej zielone oczy wpiły się w niego z niekłamaną pogardą. - Do cholery, Sean. Wiesz, co zrobią, jak się dowiedzą, gdzie to jest? -Kto? - Watykan - wypaliła bez wahania. - Jeżeli Watykan położy łapę na astrolabium i znajdzie wrak statku, to świat już nigdy o tym nie usłyszy. To wszystko przepadnie na wieki. Na zawsze. - To ich sprawa - powiedział chłodno. - Czasem lepiej zostawić rzeczy własnemu biegowi. - Nie możesz tego zrobić - upierała się. - A czego się po mnie spodziewasz? - odpalił. - Że pomogę ci wygrzebać coś z dna oceanu i pokazać to z dumą światu, żeby wszystkich archeologów w Ameryce i nie tylko szlag trafił z zawiści? On - powiedział rozgniewany, wskazując palcem Vance'a-nie kryje, o co mu naprawdę chodzi. On chce zniszczyć Kościół. Naprawdę oczekujesz ode mnie, że wam w tym pomogę? - Nie, oczywiście, że nie. Ale miliard ludzi na świecie nie może żyć dłużej w zakłamaniu. Czy to cię nie przekonuje? Czy nie uważasz, że należy im się prawda? - Może najpierw ich powinniśmy zapytać, czy chcą ją poznać -odparł. Spodziewał się, że Tessa będzie dalej naciskać, ale tylko pokręciła głową. - Ty nie chcesz się dowiedzieć - stwierdziła bardziej, niż spytała. Nie potrafiła ukryć rozczarowania. Reilly wytrzymał jej spojrzenie przez długą ciężką chwilę, a potem bez słowa odwrócił głowę. Potrzebował czasu, żeby samemu sobie na to odpowiedzieć. Tessa spojrzała w kierunku przecinki, na której zostawili Vance'a. Po chwili przerwała milczenie: - Muszę... Muszę się czegoś napić. 366 Ruszyła w dół zboczem w kierunku połyskującego w świetle księżyca strumienia. Reilly patrzył, jak Tessa Chaykin znika w półmroku. t Potykając się o drobne kamienie, schodziła w dół, nie mogąc opanować wzburzenia. Uklękła przy strumieniu i złożyła dłonie, żeby nabrać w nie chłodnej wody. Zobaczyła, że drżą. Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech; rześkie górskie powietrze wypełniło jej płuca. Próbowała za wszelką cenę się uspokoić, ale serce dudniło jej w piersiach. Nic nie pomagało. „Czy naprawdę musimy się w to wtrącać?" - przypomniała sobie jego słowa i aż nią zatrzęsło. Nie mogła przejść nad tym do porządku. Spojrzała w górę na postrzępioną skałę i zobaczyła sylwetkę Reilly'ego na tle nocnego nieba. Raz jeszcze zrobiła w myślach przegląd argumentów, które za nim przemawiały. Oboje znaleźli się w tej patowej sytuacji. Zważywszy, co się stało, ilu ludzi zginęło i ile pytań pozostaje bez odpowiedzi, decyzja Reilly'ego, by zawieźć Vance'a do Nowego Jorku, była naprawdę sensowna. Ale to z kolei nie była jej sprawa. Nie wracając, na pewno miała więcej do wygrania. Spojrzała na Vance'a. Siedział ze skrępowanymi dłońmi tam, gdzie go zostawili, oparty plecami o półciężarówkę. Przez cały czas czuła na sobie jego oczy. I wtedy przyszła jej do głowy myśl, niebezpieczna i szalona, która jednak w ułamku sekundy uporządkowała cały bałagan w jej głowie. Przecięła mieczem węzeł gordyjski