Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Czyli całkowita zgodność? - Nie, panie profesorze. Wczoraj było dziesięć okresów, a dzisiaj jedenaście. - A ten dodatkowy? - Także pięć minut. - Interwały? - Trzeba wymierzyć. Zaraz to zrobię. Wstałem. - Państwo czuwali nade mną całą noc? - zapytałem. - Nie - odparł sucho profesor, - Byłem w domu.... - Mój Boże, i to wszystko przeze mnie... - Pana osoba nie ma tu nic do rzeczy - rzucił niechętnie Danilin. - Interwały te same co zeszłym razem - oświadczyła Nina. - Całkowita zgodność. Dodatkowy, jedenasty okres przypada pomiędzy piątym i szóstym snem szybkim. Profesor przyjrzał się taśmie. - Rzeczywiście, interwały rosną przez cały czas. Widzi pani? Ostatni jest ze trzydzieści, może czterdzieści razy większy od pierwszego. Jakaś bzdura... - A gdyby sporządzić wykres czasu interwałów i snów szybkich? - Doskonale. Przynajmniej nie będziemy musieli za każdym razem przewijać całej taśmy... Nie byłem już potrzebny. Królik doświadczalny zrobił swoje, królik może odejść. Skarżyć się nie miało sensu. Dzięki i za to. ROZDZIAŁ 11 Następnego dnia zadzwoniłem do Niny z prośbą o pozwolenie odprowadzenia jej do domu. Znów długo dyszała bez słowa w słuchawkę, aż w końcu zgodziła się. Przyjechałem kwadrans przed czasem. W drodze z trudem stłumiłem chęć kupienia kwiatów. W tunelu koło Dworca Białoruskiego podszedłem już nawet do staruszki i sięgnąłem po pieniądze, gdy nagle ujrzałem siebie wchodzącego do instytutu. Narzeczony! Imbecyl z bukietem! Westchnąłem. Staruszka kusząco potrząsnęła przywiędłymi kwiatkami. Spojrzała na mnie wymownie. „Wyjąłem rękę z kieszeni, ale bez pieniędzy. W oczach sprzedawczyni błysnęła wzgarda. Mówiły one: dobrze ci tak. Nawet z kwiatami byłbyś nie bardzo, a bez nich - nie masz po co w ogóle chodzić na randki! Marnujesz tylko czas. A może jednak kupić te kwiatki? Skromny bukiecik, prezent dla badaczki od wdzięcznego królika. Możliwe, że w instytucie tym nigdy nikt nikomu nie wyznaczał spotkań, bo co druga wychodząca osoba przyglądała mi się z wielkim zainteresowaniem. A może to tylko ja wzdrygałem się i odwracałem, gdy ciężkie drzwi popiskując wypuszczały w obłoczku pary kolejnego laboranta. Nie poznałem Niny. Uświadomiłem sobie, że to ona stoi przy mnie dopiero wtedy, kiedy się odezwała. - Dzień dobry... Roześmiałem się. - Boże drogi, a ja wypatruję kobiety w białym fartuchu. Tylko tak panią widywałem. Proszę wybaczyć. Wzięła mnie pod rękę. - Szkoda, że nie mam teczki - westchnęła. - Dlaczego? - W dziewiątej i dziesiątej klasie wracałam do domu z pewnym chłopcem. Zawsze nosił moją teczkę. Swoją i moją. - Szczęściarz. Nina spojrzała uważnie i niespiesznie, jakby zastanawiając się, czy pasuję do roli noszącego teczkę chłopca. Niedawno patrzyłem na kroczącego dumnie i topniejącego ze szczęścia u boku Ałły Sieriożę. Uśmiechał się. Teraz ja to robię ze swoją Ałłą wznosząc także modły do nieba, by iść jak najdłużej po zimowym błocku, czując dotyk jej ręki na mojej. - I cóż się stało z tym szczęśliwcem? - chciałem wiedzieć. - Został moim mężem - odparła wolno, jakby rozpamiętując to, co się wydarzyło. - A potem... potem, kiedy już nie trzeba było nosić teczki, okazało się, że niewiele więcej nas łączy... - Nina uśmiechnęła się smętnie. Twarz jej postarzała o kilka lat. Umilkłem. Całym naskórkiem gaduły poczułem, że należy umilknąć. Każde słowo byłoby tu płaskie. Każdy gest - obraźliwy. Najwrażliwsi na reakcje słuchających bywają gaduły. Zbyt często mówią nie to i nie wtedy, kiedy potrzeba. Nagle Nina zatrzymała się przed oświetloną wystawą - stał tam manekin w długiej., czarnej, lamowanej srebrem sukni. Wyraz jego plastykowej twarzy był napięty i zapowiadał klęskę. Zmarzł widocznie i czarna suknia za sto czternaście rubli i trzydzieści kopiejek wcale go nie cieszyła. - Ładna? - zapytałem. - Co? Ach, pan o sukni. Chyba ładna... Odeszliśmy od wystawy. - Co mówi profesor? - chciałem wiedzieć. - Trzeba go zrozumieć. - Nina była zadowolona, że rozmowa przeniosła się z jej spraw osobistych na twardy grunt naszych doświadczeń. - Widzi, oczywiście, że EEG wyszło fantastyczne. Nikt nigdy nie oglądał nic podobnego. Zadziwiająca jest ścisła zbieżność między rozpoczęciem pierwszego szybkiego snu a czasem trwania wszystkich następnych, jak również rosnąca długość przerw między nimi. Ale co to wszystko może oznaczać? Należałoby stwierdzić, że pattern pańskiego snu... Przepraszam, powiedziałam pattern... - Rozumiem. To po angielsku wzór, schemat... - Jak najbardziej. Czy można więc twierdzić, że ów pattern jest niewątpliwym dowodem sztuczności, narzucania nam okresów szybkich snów, czyli pana marzeń sennych? Pokusa jest wielka, czy jednak rozważania nasze będą przekonujące? Sceptycy powiedzą - to prawda, EEG wygląda zadziwiająco, ale co tu ma do rzeczy kosmiczna mistyka? A wtedy co odpowiedzieć? Profesor to człowiek bardzo ostrożny, co wcale nie oznacza, by był tchórzliwy... - Sądząc po tym, ile czasu musiałem go kruszyć... - Mnie także musiał pan kruszyć... Umysł uczonego to przede wszystkim wirówka... - Jak to? - Dosłownie! Usiłując wyjaśniać rezultaty doświadczeń, trzeba przede wszystkim odsiewać przypuszczenia nieprzydatne. Umysł uczonego nawykł usuwać bezlitośnie wszelkie bzdury. A tu zjawia się pan i nalega, by się zająć tym właśnie, co zawsze odrzucaliśmy. Proszę spróbować znaleźć się na miejscu profesora... Powtarzam, to nie jest tchórz. Owszem, uparty, oschły, jeśli jednak dojdzie do pewnego wniosku, wtedy nie ustąpi, choćby trzeba było użyć nawet siły. - Więc jeszcze nie doszliśmy do tego? - Tymczasem nie. Wpierw myśleliśmy, że może ilość szybkich snów - dziesięć, ma jakieś znaczenie. Bo to o wiele więcej, niż się zdarza zazwyczaj. Zwykle bywa pięć, sześć. Ale w następnym doświadczeniu było ich nie dziesięć, lecz jedenaście. Ile będzie w następnym? Może dwanaście, a może sześć