Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

— Ale czy dadzą? — westchnął Kudłaty. Zaciskane pięści Sumo zaskrzypiały. — Wyciśniemy — mruknął. — Samochodzikowcy mówili, że ma tego złota całą skrzynkę... I warsztat się odbuduje i jeszcze dla nas coś zostanie — uśmiechnął się. — Jasne, chłopaki, dzielimy na cztery — Ligęza zatarł pomarszczone dłonie. — Tylko najpierw trzeba gnoja złapać. — Złapiemy — zapewnił go Młody. Zakład dla umysłowo chorych w podkrakowskim Kobierzynie spał głębokim snem. Cicho świsnęła w powietrzu kotwiczka. Stalowe ostrze okręcone pianką służącą w supermarketach do pakowania owoców, zaczepiło się o szczyt muru. Mężczyzna ubrany na czarno bez większego problemu wdrapał się na górę i przerzuciwszy linkę, z podobną zręcznością opuścił się do szpitalnego ogrodu. Wyczekiwał w ciemności długą chwilę. Jednak wokoło panowała ciemność i cisza. Nigdzie nie szczeknął pies, nie nadbiegli strażnicy z latarkami. Najwyraźniej nikt nie dostrzegł jego pojawienia się. Przeciął zalany księżycowym blaskiem trawnik. Wysokie buty zostawiały ciemne plamy w miejscach, gdzie strąciły z łodyżek srebrzące się krople rosy. Nieznajomy wybrał pawilon położony na uboczu. Nacisnął klamkę. Drzwi nie były zamknięte. Uśmiechnął się. W jego dłoni zabłysł pistolet gazowy. W dyżurce dwie pielęgniarki siedziały smętnie nad kawą. Wystarczył jeden nabój z gazem usypiającym. Związał je i zakneblował. Odszukał pokój lekarzy i wyłamał zamek. W tym budynku mieścił się oddział dla umysłowo chorych, których nie zaklasyfikowano do kategorii szczególnie niebezpiecznych. Przeby^ wali tu łagodni maniacy, histerycy, katatonicy oraz ludzie mający przejściowe problemy ze swoją osobowością... Dłuższą chwilę grzebał w historiach choroby wyszukując odpowiednie przypadki. Henryk, księgowy z dużego banku, który nieoczekiwanie za pieniądze swojego oddziału zamówił dwa wagony romansów Harlequina, a gdy sprawa się wydała, usiłował wyskoczyć oknem. Lekko niedorozwinięty osiłek Supuś, który postanowił zostać siejącym postrach gangsterem i ruszył przez willowe przedmieście zdzierać haracze. Igor, woźny z państwowej szkoły, który po dwudziestu latach pracy nagle zwariował i postanowił zostać służącym u kogoś ważnego. W tym celu włamał się o trzeciej w nocy do mieszkania prezydenta miasta... — Oto zuchy, jakich mi trzeba — Stadnicki uśmiechnął się do swoich myśli. — Zalążek armii, która pomści nasze krzywdy i zniewagi. Z dyżurki zabrał klucze i ruszył otwierać pokoje. Pół godziny później cztery niewyraźne cienie przebiegły przez park i niebawem sforsowały mur. Siedząc na jego szczycie Stadnicki spojrzał na teren szpitala i westchnął. W głównym budynku znajdował się oddział dla szczególnie niebezpiecznych... Siedziało tam kilku piromanów; przydaliby mu się... Nie byłem miłośnikiem nocnych eskapad, ale skoro szef uznał, że nie możemy czekać... Wariat podający się za Stadnickiego mógł właśnie tej nocy puszczać z dymem połowę Nowego Sącza. Zawiadomiliśmy miejscowy posterunek, obiecali, że zwrócą szczególną uwagę, ale zdaje się, iż siły, którymi dysponowali, były szczupłe... Jarek położył się wygodnie na tylnym siedzeniu, a szef siedział po mojej prawicy. — Obiecywał pan opowiedzieć o synach Diabła Łańcuckiego — przypomniałem. — Ach tak — uśmiechnął się do swoich myśli. — Ale czy was to zaciekawi? — Prosimy — odezwał się Jarek — przecież w szkole mi tego nie powiedzą, a pan bombowo opowiada... —A więc Łukasz Opaliński zdobył i ogołoć ił Łańcut, Diabła zabił, ale piekło trwało nadal... Zaledwie kilka miesięcy po śmierci Stanisława Stadnickiego przyjaciel i imiennik Opalińskiego — Sienieński przybył do Łańcuta, by zgodnie z wyrokiem sądowym sprzed kilku lat zająć dobra. Póki żył Stadnicki, poty nie było szans na wyegzekwowanie wyroku, ale gdy banda poszła w rozsypkę, liczył, że mu się uda. I faktycznie zdołał zdobyć dwór, w którym zastał wdowę po Diable, czule nazywaną przez ówczesnych kronikarzy Diablicą, i trzech jego synów, którzy niebawem dorobili się miana Diabląt. W każdym razie nakazał towarzystwo to eksmitować, zapakować na drabiniasty wóz i wygonić z okolicy. Sam zaś zaczął przywracać zrujnowany majątek do dawnej świetności. — Mieszkać w miejscu owianym tak złą sławą— wzdrygnąłem się —gdzie tyle krwi przelano i tyle ludzkiego cierpienia wgryzło się w ściany... — Chyba nie taka straszna była z niej Diablicą, skoro dała się wsadzić na wóz i wywieźć? — zauważył Jarek. — Daleko nie zajechała — uśmiechnął się szef. — Nie zapominajcie, że Diabeł miał kilku braci. Może specjalnie go nie kochali, ale bratankom i ich matce pomocy nie odmówili. Zaledwie kilka tygodni po tym jak Łukasz Sienieński osiadł w swych nowych dobrach, Diablicą przyprowadziła prywatną armię, zdobyła miasto, a potem obiegła zameczek. Biedak w ostatniej chwili salwował się ucieczką, w dodatku musiał porzucić wszystko co zrabował, a do tego własne sprzęty i broń, którą przywiózł na nowe mieszkanie... — Oddał i ze swego jeszcze dołożył... — mruknął chłopak. — Kiepska transakcja. — Dwaj starsi synowie przebywali przez kilka lat na wychowaniu u stryja Marcina Stadnickiego, kasztelana przemyskiego. Był to człowiek prawy, a poza tym katolik. Umyślił sobie wychować bratanków na porządnych ludzi i może nawet dopiąłby swego, ale ich mamuśka miała inne plany. Najpierw odzyskała średniego Zygmunta... Chłopak zachorował i kasztelan zgodził się odesłać go do matki, aby się wykurował. Drugiego próbowała wykraść, nasyłając na szwagra szpiegów. I w końcu się jej udało... — Czyli wszystko skończyło się dobrze —mruknąłem. — A gdzie tam. Problemy dopiero się zaczęły... Matka, niewiasta jeszcze dość młoda, postanowiła powtórnie wyjść za mąż. Trzej syneczkowie dyszeli do siebie nienawiścią, od najmłodszych lat żrąc się o spadek po ojczulku... Do tego wszyscy trzej kombinowali, jakby przejąć część spadku należną ich siostrze, Felicjanie... Matka swój plan wprowadziła w życie, wyszła za niejakiego Poniatowskiego, niegdyś żołnierza rokoszu, potem herszta swawolnych kup hultajstwa, który trybem życia musiał jej przypominać jako żywo przedwcześnie zastrzelonego męża... Z pomocą nowego małżonka urządziła kolejną wojnę z Opalińskim, potem usiłowała okiełznać synów, co jednak nie do końca jej się udało, a ponadto jeden z nich zdołał porwać spod opieki matki Felicjanę... Trzymali ją bardzo długo pod kluczem traktując jak niewolnicę, a jednak udało jej się zbiec z pomocą niejakiego Cieciszowskiego. Był to też niezły warchoł: szybko zebrał liczny oddział, najechał Łańcut, poślubił dziewczynę, potem najechali majątek Stadnickich w Żurawicy, gdzie osiedli i uwili sobie małżeńskie gniazdko... Niedługo tam jednak przebywali. — Braciszkowie wrócili? — domyśliłem się. —Niezupełnie